AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Czy ktos z wasz pisze opowiadania z cyklu forgotten realms lub zna stronki na których owe sie znajduja?
jesli tak to prosze tu zamiescic
Ja opowiadań nie piszę ale sesje tworzę, to trochę podobne
A tak na poważnie, to zajrzyj na oficjalną polską stronę D&D. Ja tam kiedyś buszowałem i sporo takich właśnie rzeczy można tam znaleźć. Wchodzi się przez www.isa.pl a potem klikasz na link i już.
Pozdrawiam.
dzieki bardzo....:> a gdzie ta sesje tworzysz...?tutaj na forum?
Nie na forum tylko w realu, swego czasu było to moje główne zajęcie w wolnym czasie. Teraz już mam go znacznie mniej dodatkowo muszę go dzielić ale dawna miłość pozostała. Przymierzam się do d20 Modern, ponieważ mam fajną koncepcję na kampanię. Z kumplem z Irlandii sobie przez mail pogramy a jak mi założą w końcu neta to przez jakiś komunikator.
Choć nie ma to jak sesja live ale cóż odległość to czasem uniemożliwia. Dobrze, że jest internet. To wiele ułatwia.
Ooo ja też kiedyś tworzyłem sesje, chociaż zawszę brakowało graczy z dostatecznyą wiedzą o zasadach dawaliśmy radę nawet zimą w piwnicy, chociaż bardziej przypominało to po prostu towarzyskie spotkania, a sesja była tylko uzupełnieniem to i tak się fajnie grało. Dalej mam Przewodnik Mistrza Podziemi i Bestiariusz do AD&D, Bestiariusz to sobię nawet czasami czytam tak dla przyjemnosci
Sorry za offtop ale się rozmarzyłem
http://www.ravensbluff.boo.pl/
Polecam Miasto RPG. Jeśli ktoś nie wie: forum które odwzorowuje miasto (czy też inny rejon-okolicę), którym zarządza grupa MG (w tym wasz skromny sługa - lecz co ważniejsze także ludzie pokroju Revisa, Horusa, Altona, Gaspara...) no i jakoś to się toczy. Mam zbyt malo czasu by być wydajnym MG, ale już niedługo będe miał swoje małe królestwo. Podziemia.
Tak - ostrzegam. Jestem sadystą. Ale oni nie są wcale gorsi ;]
Mamy tutaj dwa "światy" RPG - Kruczy Klif (Forgotten Realms) i Karak Azgal (Warhammer-like).
Zapraszam?
Poza tym to jeszcze, nawiązując do nazwy tematu, pochwalę się swoimi Powiastkami Ponurymi.
http://forum.biblioteka.a...p?p=25610#25610
Dziękuję za uwagę.
Chciałam założyć nowy temat, ale sadze że ten spokojnie mi wystarczy do moich niecnych planów (sa, sa, sa )
Mianowicie: chodzi o fanfiki baldurowe. Rozglądałam się już na ff.net i forum G3. Jest tam trochę tego i nie wiem co wybrać. Może ktoś czytał i mógłby polecić coś ciekawego? I najlepiej nie za długiego...
Ja żem piszę:) Ale na razie natchnienia nie mam.. Na moim gramsajcie na gram.pl są dwa "tomy" przygód przyrodniej siostry Drizzta. Sam wymyśliłem.:) A tu link:http://ja.gram.pl/Aragloin
Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie mam ochoty tam zaglądać. Czyżby kobieca intuicja?
Raczej nie - nie jestem kobietą, a też wolę nie sprawdzać.
Czyli po prostu logika.
Zdrowy rozsądek i chęć pozostania przy zdrowych zmysłach (niechęć do budzenia się w środku nocy z krzykiem: aaaaaa!).
Ciekawi mnie jednak, czy spodoba ci się to. Dzisiaj napisałem. (btw. nie wiem skąd pochodzi imię Sahedryn.)
- Pamiętaj mały. Nie sztuką jest kogoś zabić. Sztuką jest nie dać się zabić. - wspominał słowa ojca w chwili gdy ogr znów natarł. To był już chyba szósty, siódmy cios. Tarcza Sahedryna była powyginana, lecz nadal dawała cząstkę ochrony. Cząstkę nie na tyle pewną aby młody pół-elf nadal jej ufał. Miast tego odrzucił ją na bok, wziął miecz w obie ręce i uskokiem ocalił skórę.
Decyzja była słuszna. Ogr był wściekły i włożył w cios całą siłę. Sahedryn zauważył, że w wyżłobieniu jakie powstało po ciosie bestii mógłby się spokojnie schować. Jednak ogr był już zmęczony walką - to prymitywna bestia niezdolna do taktycznego myślenia i zwykle opierająca się o swoją siłę, która w kilku pierwszych chwilach walki ma dać mu przewagę.
Do tej pory Saha ratowała tarcza, która obecnie leży u stóp potwora. Dosyć uników. Nadszedł czas na walkę!
Wojownik zacisnął mocniej dłonie na rękojeści miecza i ruszył. Biegiem. W chwili gdy pojawił się w zasięgu ogromnego drąga którym to walczył ogr, instynktownie rzucił się w przód aby przeturlać się przez ramię. Manewr nie do końca mu wyszedł i obił się głową o krępą nogę bestii. Jedyne co go ocaliło to gruboskórność i bezmyślność potwora - który to nadal rozglądał się za swoim przeciwnikiem. W tej chwili Sahedryn dojrzał szansę - spod skrawka skórzanego odzienia wyzierały jądra potwora.
To był krótki lecz bezlitosny cios. Potwór zwijał się z bólu próbując jeszcze z wściekłością wymachiwać drągiem. Na arenę wkroczyli już medycy i strażnicy. Sahedryn jeszcze przez chwile zbierał złote monety które to sypały się z góry nie zważając na oklaski i wiwaty na jego cześć. Po chwili strażnik odciągnął pół-elfa i już w ciemnym tunelu wręczył mu sakiewkę. Monety miło zabrzęczały.
Sahedryn wiedział, że to będzie dobry dzień. Poza tym, wreszcie zdecyduje się na zakup nowej tarczy.
Szczerze powiedziawszy, Sahedryn lubił podróżować. Utwardzona przez końskie kopyta droga nie stwarzała najmniejszych problemów jego rumakowi, więc popędził go nawet trochę. Chciał dotrzeć do Kruczego Klifu jeszcze w tym tygodniu, a zbliżał się wieczór.
Szczerze powiedziawszy, Sahedryn lubił podróżować - jednak nie przy takim bólu głowy i niesmaku w ustach. Przypomniał sobie nazbyt żywiołową noc w karczmie, gdzie to przepijał pieniądze jakie otrzymał z Kompani jako odprawę. Przypomniał sobie też średnio piękną acz chętną Grettę o krągłych biodrach, co wynagradzało nawet brak przedniego zęba.
Uch, to była żywiołowa noc.
Godzinę później już opierał się o drzewo i spoglądał na odległe gwiazdy. Koń sam zajmował się sobą, kupiec od którego go otrzymał dał mu także, rzekomo czarodziejski, gwizdek na którego dźwięk zwierzęcie było czułe. Miał nadzieję, że był to wyraz szczerej wdzięczności, nie zaś pusty frazes.
Nocy tej gwiazdy było widać jak na dłoni. Gapił się w nie, jakby szukał w nich ukrytego znaczenia czy sensu. Bzdury, westchnął w myślach. Nawet nie znał ich nazw.
Pozostało mu rozkoszować się świeżością trawy, granatowymi połami nocnego nieba, letnim ciepłem i cichym szmerem pobliskiego strumyka. Lubił to.
Szczerze powiedziawszy.
Czasem żałuję, że nie potrafię grać na instrumencie. To pomaga wyrażać myśli, emocje... oczywiście, jeśli muzyka jest czymś więcej niżli jeno wyuczonymi ruchami mającymi dać grajkowi garść monet. Osobiście, raz w życiu coś takiego widziałem - i dotąd przechowuję to doświadczenie w sercu.
Kazała się nazywać Messana. Grała na harfie. Dane mi było towarzyszyć jej przez dwa miesiące, głównie dla ochrony. Była niewidoma.
Dźwięki były całym jej światem i życiem. Moim także w chwili kiedy jej blade, cieniutkie palce powabnie poruszały się pomiędzy strunami instrumentu - który urastał w tej chwili do bycia czymś więcej niżli tylko drewnianą ramą poprzeciąganą końskim włosiem.
...a ona? Odeszła po tygodniu, zostawiając mi zapłatę za wspólną wędrówkę oraz drobny upominek - własnoręcznie stworzoną opaskę. Rozdarła się gdzieś po drodze, ale gdzieś na samym dole torby pewnie leży jeszcze kawałek jaki sobie zachowałem jako memento. Nie jesteśmy niczym więcej niż tylko wspomnieniami, nieprawdaż?
Znudzony spoglądał jak z naprzeciwka nadjeżdża karawana. Byli już surowi kapłani Helma, którzy patrzyli na niego jakby był winny całemu złu tego świata. Byli obdarci i brudni chłopi wiozący zboża, z których wozów ponuro błyszczały hakownice i kusze - mające odstraszyć potencjalnych kradziejów. Byli rycerze spoglądający na niego z najwyższą pogardą, zaś ich lśniące zbroje wręcz raniły jego oczy.
* *
Kapłanki Loviatar trudno było nazwać przyjemnymi i pogodnymi. Trzy z nich szybko wyciągnęły potężne, czarodziejskie bicze które oplotły Sahedryna. Dwa przytrzymywały jego ręce w obawie przed magicznymi sztukami, którymi to prosty wojownik się nie posługiwał - trzeci zaciskał się na jego szyji. Widział jak kilku strażników wyjęło ciężkie kusze z bełtami o grotach, które w przerażający sposób rozdzierały przez długi czas ciało ofiary.
- Twój wzrok jest obrazą niegodną młodszej wysokiej kapłanki Celestynn! Odwróć wzrok i odejdź a zachowasz żywot.
Nie potrafił... - pomyślał.
Jego myśli, jak ludzki głos płoszy ptaki sadowiące się na drzewach, rozwiał szczęk wystrzelonych pocisków. [/quote]
Hehe, ja tam lubię czasem oceniać opowiadania. I to mnie chyba kiedyś zgubi
Będę szczery i wredny.
'Ja kocham szczerość, bo szczera szczerość jest zawsze lepsza niż krążenie wokół tematu, heh.' - Iav Kronikarz
Aragloin, do mistrzostwa bardzo dużo Ci brakuje. W samej koncepcji zbyt dużo niedopowiedzeń i nielogiczności (kapłanka Lloth [Lolth?! - jak to się w końcu pisze?] nagle tracąca wiarę przez ucieczkę swego młodszego brata?)
Yarpen, opowiadanie dobre, ale... coś tu brakuje. Może dlatego, że jest krótkie, czytając to nie czułam żadnego niepokoju o walczącą postać, fajne przycinki humorystyczne, ale szczyt możliwości to to chyba nie jest, mój drogi. Stać cię zapewne na więcej. Podobało mi się ze względu na to, że nawet lekki uśmiech wywołał na mojej twarzy ten wybity przedni ząb Za dużo się mrocznych (a raczej pseudo-mrocznych) opowiadań naczytałam, to jest taka miła odmiana.
Jakbym miała skalę, to bym dała 3+ albo 4 na 6. Wszystko przed tobą. A ten plusik to na zachętę bardziej. Jakbyś zaczął namiętnie czytywać wszelakie fantasy, a i pisać sporo, to byś się wyrobił na 5... ale na 6 to chyba nigdy, mam takie przeczucie ;]
L`f, gratuluję samozaparcia w czytaniu
A skoro nawiązanie do npców się pojawiło, to czas na chotycznego neutralnego drowa, a nie żadnego renegata dobrego, bo aż mnie mdli od nadmiaru takich osobników xD
W tym mój najgorszy problem. Nie znoszę fabuły. Nie znoszę długich questów, dziury na końcu drogi do której trzeba wrzucić pierścień; zaginionych krewnych którzy pokazują nam głównego bossa itd. Nie potrafiem-nie chcem-nie umiem. Lubię takie postacie jak Sahedryn, którego to dziś rano wymyśliłem (może zbyt szumne stwierdzenie...) i opisałem te trzy eventy. Właśnie. Eventy. Lubię mikro-opowiadania, jakby wycinki z życia - często pomieszane. Które dopiero po jakimś czasie zaczynają się ze sobą wiązać i układać w całość.
Poza tym, nie sądzę by te opowiadania były tym z czego chciałbym by mnie rozliczano/oceniano. Jednak radzę sprawdzić Powiastki Ponure, które przynajmniej zdaniem autora - są o wiele lepszą lekturą.
A postać... postać to ja trochę. Koniec pieśni.
Dziękuję, za pozytywną ocenę.
BTW. Sahendryn to niegdysiejsza najwyższa rada żydów; niedawno rozpoczęto jej reaktywację. Nie wiem skąd mi przyszła ta myśl, imię wymyśliłem w coś kola 0.1 s (co trochę do mnie niepodobne).
Nagły napad weny imionowej... u mnie zawsze problem z tytułem oraz imionami, standard i rozumiem w pełni
Każdy lubi coś innego, ponadto cenię sobie bardziej coś psychologicznego pomieszane z fantastyką, to może dlatego coś mi się nie spodobało. Lubię eventy, ale chodzi mi o wprowadzenie nimi chaosu, w błąd czytelnika, zwrócenie uwagi na coś zupełnie innego, by efekt końcowy był piorunujący. Można je wykorzystać bardzo dobrze... ale każdy lubi coś innego i o gustach się nie rozmawia
Taa, miniaturki nie są złe. Mi nigdy taka zwięzła forma nie wychodziła. Powiastki Ponure kiedyś tam czytałem, choć wtedy nie miałem głowy do komentowania. Istotnie, pamiętam, że lepsze - widać, że miałeś dobry dzień do pisania i dobry pomysł. Pamiętam, że spodobały mi się niespodziewane pointy jednej albo dwóch.
Wiem, wiem... aż się zgubił obraz prawdziwego drowa; namnożyło się tego, jakby cały Podmrok miał zaraz spierdzielić na powierzchnię i wąchać kwiatki (a może grzybków halucynogennych szukać, cholera wie)... po prostu zrobiło się to irytujące, dlatego zrzędzę ;]
Jak zaprzestanę prowadzić hulaszczy tryb życia + zapierdziel z nauką (można to pogodzić, naprawdę! ) to się zawezmę i stworzę drowa - gnidę dla odmiany. A co do odpowiadań: trudno jest zaskoczyć, to fakt. A opowiadania moje przestałam pokazywać polonistce, bo się przestraszyła tematyki: molestowanie seksualne, morderstwa, rozdwojenie jaźni... a molestowanie seksualne z perspektywy dzieciaka, ale również tego, co to robił. Jedno z niewielu opowiadań, z jakich byłam zadowolona. A teraz trwa okres suszy.
BTW: Yarpen ciekawe rzeczy napisał w innym poście. Dlatego szacuneczek i browar (czego nie wódka?)
Sam obecnie czytam książki o Drizzicie. Chociaż są "fajne" (inaczej ich określić nie potrafię), to aż przerażają mnie kwestie czysto techniczne. Zawsze fascynował mnie Podmrok jako eksperyment społeczny. Wiecie o co chodzi w Podmroku? Nie o to, że oni są źli. Oni po prostu nie znają innego sposobu bycia. Niestety Salvatore obrócił to wszystko w ruinę - tworząc naprawdę przyjemne czytadła z gatunku heroic-fantasy.
Drizzityzm to choroba. To dla przykładu zniechęciło nas do tworzenia miasta RPG w Podmroku: wiecie, kiedy przynajmniej dla mnie RPGviaForum to wyzwanie czysto intelektualne i pojedynek z 'graczem' na pisarstwo i pomysły - to wszystko stałoby się niczym gdyby przybyli żądni krwi złych elfów fani Drizzita .
Nie od parady pierwsze miejsce w liście oklepanych tematów modów do BG2 zajmuje "Dobry drow".
PS. Fireno, mówisz o kilku słowach do ludzi? Swego czasu miałem tego z 40 kartek A4. Ale chyba poszło na rozpałkę na jakieś ognisko.
No i niestety obecnie raczej nie piję, bo biorę leki - ale i tak za browar danke.
NAGRODA
Mistrz broni Domu Ancalimë wracał z kolejnej misji, którą oczywiście wykonał pomyślnie. Gdyby stało się inaczej, wolałby zginąć z ręki swoich wrogów, niźli stanąć przed obliczem Matki Opiekunki. Czekałyby go tortury, o jakich nawet nie śnił, bolesne, makabryczne... oraz tysiące wskrzeszeń, dzień w dzień, bez przerwy, bez wytchnienia... poznałby prawdziwy smak bólu, tego mógł być pewien.
Należał do najlepszych wojowników, o tym wiedziała każda drowka z jego Domu.. i nie tylko. Posyłano go na coraz trudniejsze misje, lecz schebiało mu to. Dostawał wspaniałe nagrody, o jakich inni mogli pomarzyć... widział zazdrość w ich oczach, ale jednocześnie czuł, że go respektują, ale... ciągle było to dla niego za mało... pragnął o wiele więcej, nawet więcej, niźli mężczyzna drowów mógłby kiedykolwiek uzyskać... na razie reprezentował interes Domu... bowiem wchodził w parze z jego interesem... jakikolwiek by on nie był.
Gdy ujrzał bramy Menozberranzan, od razu poczuł się lepiej. Lubił wyzwania, krwawe i ciężkie walki, po których miał dostęp do większości łóż kapłanek Lolth, lecz teraz pragnąć odebrać nagrodę od Matki oraz zrobić sobie kilka dni wolnego... jeśli mu na to zezwoli, w co jednak wątpił... marzyły mu się Komnaty Żądzy, bądź po prostu zabawi się torturując swoich niewolników... uśmiechnął się lekko, a oczy zabłysły blaskiem.
Przeszedł przez rynek, kątem oka oceniając jakość nowych niewolników. Podobały mu się polowania na naziemne kobiety... zapach ich strachu, przyspieszony oddech, krzyk, przerażenie w oczach, gdy unosił bat... kruszenie się ich kruchych kosteczek... myśli te skupiły jego uwagę, dopóty nie ujrzał wspaniałej twierdzy... Domu Ancalimë.
Jak zwykle szedł cicho, bardziej z przyzwyczajenia, ale nie miał ochoty na rozmowy z kapłankami... mógł im nie dopisywać humor. Szybkim krokiem udał się do komnaty głównej, pełnej pająków oraz strażników. Skinęli mu głową; w końcu cieszył się łaską Pajęczej Królowej! Na jego ustach wstąpił uśmiech pogardliwy... lecz znikł z ust jego, gdy do sali wkroczyła Matka Opiekunka.
Szafirowe zimne oczy pełne blasku okrucieństwa i przekory, usta wydęte w kpiący uśmiech, długie srebrne włosy oraz ciemna skóra. Wyglądała na typową drowkę, ale biła od niej aura majestatyczności, pewności siebie oraz zdecydowania. Ubrana w lekką kolczugę, przy pasie widniał bat z czterema rzemieniami, w ręku zaś korbacz.
Czekał na jej słowa; Służki nauczyły go szacunku już za młodu, a on nie miał zamiaru powtarzać tych "lekcji"... do dzisiaj miał po nich ślady na plecach. Patrzył biernie na nią, ciekawy tego, co mu da. Niewolników? Pieniądze? Mianuje swoim strażnikiem?
- Widzę, że wracasz, Jaelitiasie... - powiedziała to bezbarwnym tonem. - I Lolth mówi, że w chwale.
- Nigdy nie przyniosę wstydu Domowi Ancalimë, Matko. - odparł, kłaniając się.
- Lolth jest... zadowolona z twoich umiejętności, samcze. - rzekła oraz spojrzała na niego tak, jakby był niewolnikiem na sprzedaż. - Ja także.
- Dobrze jest być wciąż w łasce Pajęczej Królowej.
- Taaak... - zawiesiła głos. - Pewnie czekasz na swoją nagrodę... i dostaniesz ją. - podeszła bliżej, wyjmując bat i dotykając nim jego twarzy. - Udowodniłeś, że godzien jesteś, by sprawić mi przyjemność w łożu. Za godzinę widzę cię w moich komnatach... przygotuj się, bo jestem wymagająca.
Polizała go po uchu, odwróciła się na pięcie i znikła za drzwiami do swoich apartamentów. Stał w miejscu przez chwilę, odrobinę oszołomiony, lecz zadowolony... to stwarzało mu szansę na jego dalsze działania. Uśmiech wpłynął na jego usta, gdy oddalał się do swoich komnat... kolejny plan rodził się w jego głowie.
Plan, który zwać się miał w późniejszym czasie Abazigal.
PLAN BEZIMIENNY
Jaelitias okazał się być dobrym kochankiem i szybko stał się ulubionym samcem Aerideth Ancalimë, choć nie należał do jedynych... przynajmniej na początku... gdy dopracował swój plan... plan, który miał na celu spłodzenie syna. Nad córką nie miałby pieczy, lecz nad synem... uśmiechał się w duchu na samą o tym myśl, ale uważał... Matce Opiekunce nie spodobałyby się te plany, tego był pewien.
Zaczął likwidować innych mężczyzn rękoma zwykłych zabójców, pionków w grze, jaką prowadził każdego dnia. Kapłance Lolth dogadzał, lecz chciał się zemścić za ból, jaki mu zadawała. Miał blizny na całym ciele, piekły go jak diabli... szykował on zemstę, o tak.. wspaniałą zemstę...
W końcu dopiął swego i dowiedział się, że Aerideth jest w ciąży... złożył swojego niewolnika w ofierze, zaś długo torturował innych... krzyki panowały nieprzerwanie w jego komnatach, płacze... jego bat z sześcioma rzemieniami działał wyśmienicie; płaty skóry odrywały się od pleców, krew spływała strugami, a łzy mieszały się z nią... w lubością wdychał ten zapach... zapach władzy...
W dziewiątym miesiącu powiła dziecko... syna. Podobny do matki, jej drugi syn. Uśmiechnęła się krzywo, oddając dziecko kapłance... zastanawiała się, do czego może jej się przydać. Nie miała ochoty wdychać jego samczego zapachu przez cały czas!
- Jakie imię mu nadać, Matko? - pytanie kapłanki przerwało chwilową ciszę.
- Hm... imię jak imię, kapłanko... ale niech będzie... Abazigal.
- Zgodnie z twoim życzeniem, Matko.
Jaelitias czekał cierpliwie na wieści, a gdy dowiedział się, że to syn... uśmiech okrutny wpełzł na twarz, oczy stalowoszare zabłysły blaskiem. Teraz przestała go interesować Matka Opiekunka... niech ma tysiące kochanków! - pomyślał. - Ja mam syna... najwspanialsze narzędzie, jakie można mieć!
Plan zaczął nabierać kształtów...
DRUGI SYN
Abazigal rósł wśród swoich sióstr, a miał ich pięć: Younida, Ilandir, Razzinea, Sheealitah oraz Venina. Brat jego, Valerius, należał do magów, przez co nie musiał przebywać tak często w murach Domu Ancalimë. Matka jak na razie nie miała pomysłu, co też z nim uczynić... było za wcześnie, by stwierdzić, czy ma talent magiczny... gdyby zaś stało się, że go nie posiada... co z nim uczynić?
Młody drow dziwił się na początku zwyczajom... nawet buntował się przeciwko nim, co wprawiało w zdziwienie jego siostry, które bez przerwy za nim chodziły. Nie pobierał jeszcze nauk, ale ojciec też często pojawiał się w jego komnacie. Był tam zawsze krótko, by nie wywołać podejrzeń, ale oceniał użyteczność swojego pierworodnego. Mały zaś uczył się podstawowych zasad panujących w Podmroku...
I chyba nie tak, jakby sobie tego życzył. Najgorsze były dwie siostry: Ilandir oraz Razzinea. O okrucieństwie córek Aerideth słyszał każdy mieszkaniec Menzoberranzan. Potrafiły godzinami umiejętnie torturować swoich niewolników, nie pozwalały im nawet na śmierć, na utracenie przytomności... chciały, by przeżyli prawdziwy ból, cierpienie nieznane nawet w Otchłani!
Pewnego dnia Abazigal przypadkowo przeszkodził Ilandir w chłostaniu naziemca. Cały spływał krwią, a jej bat o ośmiu rzemieniach pobroczony był krwią. Niewolnik wyglądał jak krata, zakrwawiony, a oczy jego pałały nienawiścią i rezygnacją. Abazigal z zaciekawieniem przyglądał się jej pracy, a mężczyzna zaciskał wargi, by nie krzyczeć... drow dziwił się temu... dlaczego to robi, dlaczego nie sprawi przyjemności swojej pani? Krzyk wprawiał w zachwyt każdego pana... sprawiał, że krew płynęła szybciej... może nawet dałaby mu spokój. Głupi naziemiec! - pomyślał w duchu.
W pewnym momencie jego siostra go zauważyła. Uśmiechnęła się lekko, niemalże przyjacielsko... ale na ten uśmiech Abazigal poczuł dreszcze na karku, jednak nie bał się; nie mogła go torturować, bo Matka Opiekunka szybko by się o tym dowiedziała... mimo że była kobietą, mogła podpaść jej i zginąć marnie... lub mogła zostać wysłana do driderów, by torturowali ją swoimi mackowatymi rózgami.
Przestała torturować naziemca i podeszła do swojego brata. Spojrzała mu w oczy, dostrzegając w nich błysk zaciekawienia.
- Ach, braciszku! Spodobało ci się to, prawda? - zaśmiała się. - Na pewno... ale ty nie jesteś godzien, by mieć niewolnika!
- Będę godny, jeszcze zobaczysz! - rzekł butnie.
Uderzyła go pięścią w twarz... na szczęście nie miała płytowych rękawic, które zmasakrowałyby mu twarz. Syknął z bólu, lecz nie rzucił się na siostrę. Oznaczałoby to jego śmierć, tylko tyle wiedział. A jemu życie jakoś miłe było i chciał zaznać tych wszystkich rozkosz, o których tyle słyszał. Był dzieckiem, ale jego ambicje... odziedziczył je po ojcu.
- Zamilcz, robaku! - rzekła zimnym głosem. - Nie będziesz mówił, póki ci nie pozwolę! Widzę w twoich oczach ciekawość, prawda? Hm... chyba mogę ją zaspokoić.
- O czym mówisz, siostro? - zapytał się, zaniepokojony tym błyskiem w jej oczach.
- Ciekawy jesteś bólu... no cóż, pozwolę ci go poczuć...
Zanim zdołał uciec, wymierzyła mu pierwszy cios. Syknął z bólu... skóra piekła go niemiłosiernie... a z każdym uderzeniem było coraz gorzej... nie krzyczał, choć był dzieckiem... nie biła go długo, jedynie pięć ciosów spadło na jego ciało. Czuł jak krew spływa po jego ciele, powoli... przez chwilę zdawało mu się, że widzi Pajęczą Królową... ale stał dumnie wypinając pierś. Spojrzał jej butnie w oczy, po czym opuścił jej komnaty.
Ojciec wiedział o znęcaniu się córek nad jego synem. Nie mógł wymierzyć im kary... tak się przynajmniej zdawało. Tydzień później Ilandir znaleziono w kałuży krwi. Dochodzenie nie przyniosło efektów, ale Matka była zaniepokojona. Wiedziała, iż Abazigal nie mógł tego zrobić - był zbyt młody. Zastanawiała się nad wrogami Domu Ancalimë... a było ich sporo... wreszcie dała sobie spokój... tak się przynajmniej zdawało.
Abazigal nauczył się żyć w cieniu, co dawało mu pewne korzyści. Dowiadywał się wielu przydatnych rzeczy, które mógł w przyszłości wykorzystać. Chciał być poważany, chciał mieć władzę nad swoimi siostrami, by go nie biły swoimi batami za każdym razem, gdy pojawi się na ich oczach. Brat nie pomagał mu, musiał radzić sobie sam... widząc ojca w walce, zwłaszcza w tawernie, gdzie wyzywał szumowiny z innych Domów do walki... pragnął walczyć tak jak on, nawet lepiej... by zasłużyć na szacunek Matki.
Kilka miesięcy później Aerideth powiła następne dziecko... kolejnego syna, którego nawet nie chciała nazwać. Po co, skoro miał zostać złożony w ofierze Lolth? Zgodnie z tradycją można mieć było jedynie dwóch synów.. a Matce nie robiło różnicy, czy ma jakiegoś, czy też nie. Tydzień później, gdy Matka miała dość siły, by przeprawić rytuał, wezwano wszystkich członków Domu Ancalimë... Abazigal stał stosunkowo blisko... gdy zobaczył drowie dziecko, oczy jego rozszerzyły się ze zdumienia. Aerideth położyła dziecię na ołtarzu ofiarnym, po czym wbiła ostrze sztyletu w jego ciałko... dziecko nawet nie płakało... wcześniej gaworzyło radośnie, uśmiechając się do swojej mamusi, a ona zadała mu szybko cios... po czym główka zwisała bezwładnie, a reszta... już się nie ruszała, już nie miała w sobie życia. Krew syna Matki Opiekunki spływała po ołtarzu, ku uciesze Pajęczej Królowej...
Oczy dziecka spoglądały na to... a umysł pytał się: dlaczego... wkrótce uzyskał odpowiedź, którą niby zrozumiał... lecz czy aby na pewno? W końcu to on mógł zginąć, gdyby jego ojciec się tak nie starał... wrócił do swoich komnat i wiedział, że musi zacząć pobierać nauki u ojca... by nie skończyć tak, jak jego brat... brat, który nawet nie miał imienia...
Zacisnął mocniej pięści, przepełniony goryczą. Jego oczy stały się zimne, a usta zacisnął mocniej. Niedługo potem przeprowadzono na nim test... okazało się, że nie ma on talentu magicznego. Zaczął więc pobierać nauki u swojego ojca, chłonąc wszystko to, co miał mu do przekazania. Jaelitias był zadowolony, ale czuł na sobie nieustanne spojrzenie kapłanek Lolth... nie spuszczały z chłopca wzroku... nie mógł nic na to poradzić, ale spędzał z nim dłuższy czas.
Abazigal stał się buntowniczy... oczywiście nie buntował się Matce, ale nie dał się obkładać swoim siostrom. Przestał kryć się w cieniu, chodząc z dumnie uniesioną głową. Przestał je słuchać, a one zdumione... przestały go prześladować. Nawet Aerideth spodobał się jego charakter... zaczęła mieć wobec niego plany. Mógłby być dumnym wojownikiem Lolth, strażnikiem świątynnym - myślała intensywnie. Chłopak zaś brał się ostro do nauki...
Narzędzie zaczęło być ostre.
MROCZNY ELF
- Szybciej wymierzaj cios, synu! - głos Jaelitiasa rozległ się w sali. - Inaczej szybko zginiesz z ręki wroga.
Kilka razy dostał pięścią w twarz... a była ona okuta w płytowe rękawice. Poczuł, że policzek mu puchnie. Spojrzał z nienawiścią na swojego rodziciela i niemal niezauważenie ruszył swoim rapierem... trafił go w żebra. Drow syknął z bólu i ruszył go kontrataku. Abazigal był spokojny, jakby to była nic nie znacząca walka. W końcu ruszył ponownie na ojca... długo parowali swoje ciosy, by w końcu młody drow padł na ziemię, z ostrzem przy gardle. Nienawidził przegrywać, tak bardzo nienawidził!
- Opanuj swój gniew, chłopcze, i został go na wrogów. - rzekł zimnym głosem. - Robisz postępy, Abazigalu.
- Czyżby?
- O tak... jesteś już gotowy by wypełniać zadania dla Domu Ancalimë... ale nadal będę cię trenował. - słowa ojca pochlebiły mu... mógł zacząć pracować na szacunek swojej matki... mieć własnych niewolników... - Ale nie zapomnij tego, czego cię nauczyłem przez te lata... jeszcze trochę i dorównasz mi umiejętnościami... ale opanuj swój temperament, Abazigalu.
Miesiąc później otrzymał pierwsze zadanie. Miał zabić przywódcę zbuntowanych mrocznych elfów, które ośmieliły się wzgardzić Lolth, przechodząc na wiarę w Mroczną Dziewicę, Elistraee... zadanie było ważne, o czym on wiedział. Nawet Jaelitias zdziwił się rangą powierzonego przez Matkę zadania... wiedział, że coś tu jest nie tak, ale nie miał czasu, by dowiedzieć się co ona planuje. Musiał pędzić wykonać kolejne zadanie.
Syn jego zaś wziął swój ekwipunek i łącząc się z cieniem, ruszył na poszukiwanie zbiegów... znalazł ich kilka godzin drogi od Menzoberranzan, w niewielkiej jaskini. Siedzieli przy ogniu, rozmawiając o przyszłym życiu na powierzchni. Splunął na ziemię, gardząc nimi, ich marzeniami, ich słowami. Chciał, by poczuli chłód jego ostrza, by zobaczyli, co to cierpienie! Warknął i z piwafi nałożonym na sobie zaczął iść w ich kierunku. Wydawało się, że będzie mógł zaatakować ich z zaskoczenia, gdy jeden z nich dostrzegł poruszający się cień.
- Zabójca! - krzyknął do towarzyszy. - Bracia, zabójca z Menzoberranzan jest wśród nas!
- Poczujcie gniew Pajęczej Królowej! - rzekł zimnym głosem Abazigal.
Wydawało się, że miecz jest przedłużeniem jego ciała; rapier jego odpierał ataki trzech zbiegów. Drugą ręką sięgnąć do pasa i po chwili jeden z nich padł, mając sztylet między oczami. Śmiech drowa przerwał ich przekleństwa. Dla niego nie znaczyli nic, ich marne umiejętności, ich głupota... jak można sprzeciwić się Lolth? Tym czynem podpisali na siebie wyrok! - pomyślał. Poczuł, że został zraniony w nogę. Syknął jedynie, a gniew wypełnił jego duszę. Zaczął atakować agresywniej, ale z rozmysłem zadawał więcej bólu swoim wrogom. Ranił ich dotkliwie, w ramię, nogę... lecz tak, by byli w stanie nadal walczyć. W końcu jego cios padł na rękę... po chwili spadła na ziemię. Krzyk nienawiści rozległ się w promieniu dwóch kilometrów, ale kolejny cios przerwał go... głowa spadła na ziemię. Jeden na jednego - pomyślał i nagle do głowy wpadł mu genialny pomysł... Zrobił kilka uników, by w końcu uderzyć rękojeścią miecza w potylicę. Drow padł na ziemię, ogłuszony. Ten moment wykorzystał Abazigal, zakładając mu na szyję obrożę.
Dumnym krokiem wrócił przed oblicze Matki Przełożonej. Patrzyła na niego z zadowoleniem, ale jej zdziwienie nie miało końca, gdy wprowadzono jego niewolnika. Uśmiech okrutny wpłynął na jej usta, a oczy zabłysły chęcią mordu. Spojrzała na swojego syna z pytaniem w oczach.
- Postanowiłem, że sama zechcesz wymierzyć mu karę za zdradę Lolth. - odparł spokojnie Abazigal. - Matko, należy on do ciebie.
- Wspaniale się spisałeś! - rzekła z aprobatą w głosie. - Potrafisz myśleć... czeka cię wspaniała przyszłość, synu. Idź do moich komnat i weź sobie niewolnika, jakiego zechcesz.
- Oczywiście Matko, jestem zaszczycony móc ci służyć. - odparł na wpół rozbawiony i ruszył w kierunku komnat swojej matki.
- Abazigalu!
Głos Matki przywrócił go do parteru, odwrócił się twarzą w jej kierunku.
- Zważaj na to, co mówi ojciec.. wydaje mi się, że coś kombinuje.
- Oczywiście, Matko.
Po chwili miał w swoich komnatach wspaniałą elfią niewolnicę. Patrzyła na niego ze strachem, ale też.. nadzieją? Uśmiechnął się pod nosem, rozbawiony tym faktem. Przejechał batem po jej skórze delikatnie. Jej jasne włosy, jasna skóra wprawiła go w zdziwienie... owszem, była rozkoszna, lecz bardziej podniecała go wizja jej zakrawionego ciała, leżącego u jego stóp. Miał teraz władzę nad nią... to było wspaniałe uczucie, musiał przyznać. Uzyskał dzisiaj szacunek Matki Przełożonej i tylko to się liczyło.
Zdarł z niej ubranie, stanęła przed nim naga.Miał do czynienia z drowimi kobietami i nie robiło na nim wrażenia to, że jest tak krucha. Bardziej podobały mu się drowki, to musiał przyznać. Uniósł kpiąco brew i dotknął jej piersi. Zaczęła szlochać cichutko, a łzy spływały jej po policzkach. Ach, myślała, że ją zgwałci? Nie jest warta, by dostąpić tego zaszczytu! - pomyślał. Uderzył ją z całej siły w twarz, a ona upadła z hukiem na posadzkę. Złamał jej nos, zachłysnęła się własną krwią. Podniosła poddańczo wzrok, zamglony od łez. Kopnął ją z całej siły w żebra. Jęknęła jedynie; Podniósł ją jednym ruchem z ziemi, odwrócił do siebie plecami... wyjął swój bat z sześcioma rzemieniami i zaczął ją bić... raz po raz, zaczepiając rzemienie o jej jasną, delikatną skórę i zdzierając ją niewielkimi płatami...
Krzyk rozpaczy wypełnił jego komnatę.
Zgodnie z życzeniem swojej Matki, zaczął bardzieć zważać na słowa swojego ojca. Kilka lat później, co w życiu każdego elfa stanowi niewiele, dorównał swojemu ojcu... stał się szybszy, wytrzymalszy, zręczniejszy i bardziej butny, niźli kiedykolwiek. Jaelitias czuł na sobie spojrzenie każdej kapłanki swojego Domu... ciągle zagrożony, że jego plan zostanie wykryty... w dodatku jego narzędzie zaczęło z nim rywalizować o względy Lolth. Widział, że bawi to kobiety, a on nie zamierzał uczestniczyć w tej grze. Z każdym dniem coraz bardziej nienawidził Aerideth. Wysyłała go na zadania, z którym miał nie wrócić... zadowalał go jedynie fakt ujrzenia jej miny, gdy dostrzeże, że po raz kolejny wrócił w chwale. Abazigal stał się podejrzliwy, lecz zachowanie ojca nie było znowu takie złe. Chciał jednak zobaczyć go pokonanego... chciał, by najadł się wstydu, że syn stał się lepszy od swojego mentora. Pragnął zaszczytów dla siebie! Pragnął władzy... oj tak, mocno jej pragnął!
Ojciec był zadowolony; jego dziecię okazało się posłuszne - wykonywał bezbłędnie jego polecenia, nie narzekał... tak, nadawał się idealnie do tej roli, jaką mu przewidział. Uśmiechał się do siebie w swoich komnatach, nawet dał spokój niewolnikom na jeden dzień. Nie wiedział, że narzędzie czasami obraca się przeciwko swojemu twórcy... pławił się, chełpił w duchu... a Abazigal był coraz lepszy... czerpał garściami z jego nauk...
Drow zaczął zabijać innych, którzy przeszkadzali mu w drodze do wyższego szczebla w hierarchii Lolth, czym wzbudził podziw Matki. Podżynał im gardła w łożach, torturował godzinami, by następnego dnia znaleźli w kałuży krwi, zmasakrowanych... nie przejmował się tym, wiedział, iż tylko taka droga zapewni mu wszystko to, co chciał... a czego on pragnął tak naprawdę? Czego może pragnąć buntowniczy mroczny elf, sługa Pajęczej Królowej?
PRÓBA
- Czego chcesz? - spytał się Abazigal jakiegoś pomniejszego drowa. - Mów chyżo, albo poczujesz mój gniew!
Nienawidził, gdy przerywano jego tortury... ta ludzka kobieta potrzebowała silnej ręki; w przeszłości była barbarzyńcą, przez co musiał bardziej się napocić, by usłyszeć jej krzyki, jej błagania o litość... ale udało mu się to po kilku godzinach... a ten robak śmie mi przeszkadzać! - pomyślał syn Aerideth. Nie był z tego powodu zadowolony.. przerwać tortury?! By wszystko zaczynać od początku... może było to nęcące, lecz nie miał czasu... ciągle wysyłano go z misjami, a ojciec trenował zawzięcie z nim w wolnym czasie.
- M-Matka Przełożona prosi cię do głównej komnaty! - rzekł drżącym głosem.
- Ach... pewnie to coś ważnego. Dobrze, znaj moją łaskę, robaku!
Uciekł szybko, a na usta mężczyzny wpłynął uśmiech. Spokojnym krokiem udał się do wspomnianej wcześniej sali. Ku jego zdziwieniu, czekali tam wszyscy: jego brat, który nie przejmował się jego pozycją, Matka Przełożona, siostry i wszyscy z Domu Ancalimë. Nie wiedział, o co chodzi, ale czuł wewnętrznie, że nie czeka go żadna kara.. może awansował w hierarchii? Z pytaniem w oczach podszedł ku Aerideth. Ona zaś wpatrywała się długo w swojego faworyta, po czym przemówiła:
- Abazigalu, nadszedł czas, byś udowodnił, iż jesteś mężczyzną. - rzekła spokojnym głosem. - Lolth domaga się od ciebie ofiary... czeka cię Krwawienie, synu.
- Co mam przynieść, Matko?
- Cokolwiek uznasz za słuszne. Pójdzie z tobą dziesięciu innych, którzy też muszą udowodnić, że są mężczyznami. Idźcie i nie pokazujcie mi się na oczy, póki nie wypełnicie tego zadania. Inaczej poczujecie gniew Pajęczej Królowej.
- Oczywiście, Matko Przełożona. Nie zawiedziemy cię!
Zupełnie zapomniał o Krwawieniu... wiedział, że zajmie mu to dłuższy czas... oczywiście wiedział, gdzie znaleźć odpowiednie trofeum, ale droga do niego była daleka, a on nie miał czasu... chciał stać się już strażnikiem, a to tylko opóźniało jego plany. Tylko ojciec zdawał się być zadowolony z tego faktu; Abazigal zaklął w duchu, nie miał ochoty stracić prestiżu! Wziął swoje rzeczy i po chwili wyszli z murów Menzoberranzan... ku powierzchni.
Niedaleko zaszli, gdy w białym świetle pojawił się Valerius. Spojrzał na swojego brata w zadumie, a jego zielono - czarna szata powiewała lekko na niewyczuwalnym wietrze. Mierzyli się wzrokiem; Abazigal nie miał pojęcia, czego on może chcieć. Jakąś radę? A może zamierza go uśmiercić... ale na oczach dziesięciu innych? Czy to może jakiś spisek? Pytania kłębiły się w głowie mrocznego elfa... i nie wiedział, czy uzyska na nie odpowiedź. Valerius był znany ze swojej tajemniczości, jako nekromanta nie przejmował się sprawami Domu Ancalimë.
- Bracie, mam dla ciebie propozycję i myślę, że cię ona zainteresuje.
- Czyżby?
- Owszem... znam sposób, byś szybciej ukończył Krwawienie. - rzekł zimnym tonem. - Mógłbym was teleportować blisko wyjścia z Podmroku. Kilka godzin i ujrzycie Suldanessellar, twierdzę elfów naziemnych.
- A czego oczekujesz w zamian?
Nekromanta uśmiechnął się; był to uśmiech niemal przyjacielski.
- Waszych niewolników. Przydadzą mi się jako króliki doświadczalne do moich eksperymentów.
Abazigal zastanowił się; mógł wiele zyskać, w sumie straciłby niewiele... kilku niewolników, których zawsze może zastąpić innymi... zmniejszy się czas jego podróży, zyska miesiąc, może i więcej! A w Suldanessellarze jest tyle trofeów... tyle znienawidzonych naziemnych elfów! Oczy jego zabłysły blaskiem, jak zawsze, gdy coś szło po jego myśli... inne mroczne elfy zgodziły się, też z tego faktu zadowolone.
- Zgadzam się.
- Zatem niech tak będzie. Przygotujcie się, niebawem ujrzycie wyjście!
Zaczął mówić cicho słowa, które tylko on rozumiał. Syn Aerideth czekał cierpliwie, wreszcie poczuł dziwną energię oplatającą jego ciało oraz towarzyszy. Zamknął na chwilę oczy, wciągnięty w pierwotny wir. Słyszał jednak słowa swojego brata, który wydawał się ich prowadzić. W końcu poczuł pod nogami grunt i otworzył powieki. Nekromanta porozmawiał ze strażnikami, później odwrócił się do nich, uśmiechnął okrutnie i znikł w białym blasku tak, jak przybył. Grupa spojrzała po sobie, zamieniła słowo również ze strażnikami i wyruszyła w drogę.
Ruiny pochowały ciała wielu wojowników, zarówno mrocznych elfów, jak i naziemnych. Abazigal nie przejmował się tym zbytnio, wyczuwając, że są coraz bliżej. Zdziwił się trochę podmuchem wiatru, jakie zapachy ze sobą niósł. Na bladych rozoranych ciałach niedawnych zabitych leżały pająki, żywiąc się tym, co zostało. Wszyscy uśmiechnęli się lekko, wiedząc, że ich wrogów czeka to samo. Zaczęli iść cicho, niepewnie... nie wiedzieli, czy naziemcy pilnują wyjścia. W końcu niedaleko było elfickie miasto i ich Drzewo Życia.
Syn Matki Przełożonej ruszył do przodu, na ugiętych nogach, cicho... blask światła go oślepił... przez chwilę nie mógł nic dostrzec, lecz kilka minut później jego oczy zaczęły się przyzwyczajać... mimo to czuł się niepewnie, ale... w duchu był podniecony do granic... znaleźć i zabić naziemca naprawdę, nie w labiryncie... tylko na jego terenie wbić mu ostrze w samo serce... na oczach innych... zaśmiał się cicho. Powoli wyszedł na powierzchnię, kątem oka dostrzegł dwóch elfów. Ciała ich jasne, włosy długie również jasne... niezbyt wysocy i postawni. Nic prostszego - pomyślał. Stali tyłem, rozmawiając o jakimś święcie.
Po chwili ciała ich upadły na ziemię, bez życia. Towarzyszył temu tylko dźwięk łamanego karku. Wszyscy stanęli przy ciałach, przyglądając im się z zaciekawieniem, ale i jednoczesnym obrzydzeniem. Każdy kopnął je, wreszcie schowali w krzakach, by inni nie dostrzegli, że ktoś ich zabił. Mogło to przynieść nieoczekiwane skutki... które pewnie by się im nie spodobały.
- Tutaj się rozdzielamy. - rzekł jeden z nich. - Nie wchodźmy sobie w drogę, grupowo zwracalibyśmy uwagę. Oby Pajęcza Królowa obdarzyła nas łaską!
- Ha, o to się nie boję! - mruknął pewny siebie Abazigal. Zabijanie naziemców spodobało mu się. - Zatem w drogę.
Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań poczuł irytację. Zaczął padać deszcz, który utrudniał mu poruszanie się. Klął w duchu. Na powierzchni... by nie było żadnego mieszkańca?! Gniew pojawił się w jego czarnym sercu, skryty w cieniu topoli przyglądał się wszystkiemu. Zaciekawienie minęło i teraz pragnął jedynie zatopić ostrze swojego miecza w jakimś bladym ciałku... na samą myśl o tym poczuł dawkę adrenaliny. Ach, jak bardzo tego pragnął! Wtedy czuł, że ma władzę... czuł się jak bogowie!
Godzinę później dostrzegł ich; był już wieczór i słońce zachodziło, gdy usłyszał wesołe pogwizdywanie. Schował się za starym dębem, dostrzegając trzy elfy. Jeden z nich wyglądał mu na mężczyznę, wyższy, potężnie zbudowany. Na plecach miał kołczan strzał i niedbale przewieszony długi łuk. Przy zielonym pasie dostrzegł długi miecz, ulubioną broń elfów naziemnych. Ubrany w lekką skórzaną zbroję... podejrzewał, że musi być zręczny. Natomiast kobieta ubrana w długą zieloną szatę, przy pasie miała maczugę... szła trzymając za rączkę małe dziecię, o jasnych długich włoskach. Uśmiechnął się na ten widok... trzy naziemce do zabicia... wspaniała perspektywa...
Biegiem ruszył ku nim; ku jego zdziwieniu, mężczyzna usłyszał go, wziął szybko łuk i napiął cięciwę. Drow z ledwością uniknął celnego strzału, wymierzonego w jego głowę. Zagryzł wargę, podniecony i jednocześnie wściekły. Jak ten naziemiec śmiał?! - warknął w duchu. Elf widząc, że nie zdąży kolejny raz oddać strzału, rzucił łuk na ziemię, biorąc długi miecz w dłoń.
- Terilis, uciekaj! Zabierz naszą córkę jak najdalej! Uciekaj! - krzyknął do swojej rodziny.
- Ale...
- Uciekaj, powiedziałem! - rozkazał, przygotowując się do walki.
Drow szybko do niego doskoczył, wymierzając pierwsze uderzenie, które zostało jednak sparowane. Szczęk stali, przekleństwa i ćwierkanie ptaków, towarzyszące każdemu pchnięciu... w końcu mrocznemu elfowi się to znudziło... zrobił zręczny unik i podciął gardło naziemcowi. Ten powoli padł na ziemię, a drow wbił ostrze swojego rapiera w jego głowę. Uśmiechnął się, zostawił ciało i z uśmiechem drapieżcy zaczął tropić uciekinierów.
Terilis była zmęczona po aktywnym dniu. Wzięła małą na ręce i pytając się zwierząt znalazła jaskinię. Wiedziała, że mroczny elf ich ściga... znała ich upartość, zawziętość i brutalność. Nie raz słyszała o ich okrucieństwie, o tym, co robili swoim niewolnikom... zadrżała, bojąc się tego, co może spotkać ich... nie martwiła się o siebie, tylko o córeczkę... łzy spływały po jej policzku, bowiem wiedziała, że mąż leży martwy na miękkiej zielonej trawie... szloch wstrząsnął jej ciałem, przytuliła do swojego ciała swoją małą dziewczynkę...
- Nie bój się, Silvanus nas obroni. - powiedziała drżącym głosem, wątpiąc w swoje słowa.
Abazigal dostrzegł ślady stóp na błocie. Uśmiechnął się, rozglądając dookoła. Wytarł rapier o liście, cicho sunąc po trawie. Czuł, że są gdzieś blisko... wyczuwał bicie ich zatrwożonego serca, cichy szloch, drżenie ich słabych, kruchych ciał... szedł cicho, by zobaczyć zdziwienie na ich twarzy, przerażenie w oczach, drżenie ust... to, jak będą błagali go o litość... ach, czuł już tę energię... aż chciało mu się zaśpiewać ze szczęścia! Zauważył, że ślady kończą się blisko jaskini. Podszedł na ugiętych nogach i pojawił się u wejścia.
- Silvanusie, nie! - jęknęła elfka, rzucając na siebie czar ochronny. - Odejdź, mroczny!
- Ha! Niby dlaczego mam to zrobić, naziemna suko?
- Poczujesz na sobie gniew Matki Ziemi! - zadrżała na całym ciele.
- Mam gdzieś twoich bogów. - odparł zimnym głosem. - Przygotuj się na śmierć, ścierwo.
- Oszczędź chociaż to dziecko! - upadła na kolana. - Błagam cię, mroczny elfie!
- Nie.
Druidka wyjęła maczugę, ale zanim zdołała zareagować, głowa odpadła jej od ciała. Oczy pełne niedowierzania, niewypłakanych łez i bólu utkwione były w Abazigalu. Wzruszył ramionami, podniósł za włosy i przyjrzał się krytycznie. Po chwili uśmiechnął się lekko, zadowolony z siebie. Dziewczynka szlochała cichutko... na ludzkie nie mogła mieć więcej niź trzynaście lat. Spojrzał na nią swoimi zimnymo oczami, nic nie mówiąc położył głowę na leśnej ściółce, schował swój rapier do pochwy. Uklękł lekko na jedno kolano i spojrzał jej w oczy. Szlochała cicho, patrząc na niego przerażona. Całe ciałko drżało, a włosy były w nieładzie. Delikatnie pogładził ją po policzku, uśmiechając się dziwnie... przyjacielsko?
Mocne uderzenie spadło na nią niczym grom. Upadła na ziemię, płacząc wniebogłosy. Policzek miała zakrwawiony od jego pięści zakutej w rękawicy płytowej. Zaśmiał się, wyjmując obrożę. Założył jej na szyi, dziewczynka była zbyt przerażona, by stawiać opór. Wziął głowę jej matki i zaczął ciągnąć za sobą. Małej nie pozostało nic innego, jak iść za swoim panem... po drodze zabrał jeszcze drugie trofeum i ruszył do wejścia... do jego mrocznego domu. Czekał na nich przy ruinach, żałując, iż nie wziął bata. Zastanawiał się, jak wytresować to dziecko. Patrzyło na niego spode łba, przerażone, ale czuł w jej wzroku nienawiść. Śmiech okrutny wydobył się z jego ust.
Wreszcie przybyli. Nie wszyscy wrócili, lecz Abazigal i tak był zdziwiony tym, że udało im się kogoś znaleźć. Żaden nie miał niewolnika... drowowi wpadł go głowy genialny pomysł. Podszedł ku swoim zmęczonym towarzyszom. Czekali cierpliwie na to, co powie. Widzieli, że planuje coś dla nich dobrego... coś przyjemnego.
- Widzicie... złapałem niewolnicę, ale nie mam jak jej rozumu nauczyć. - zawiesił na chwilę głos. - Idźcie i zabawcie się z nią.
Patrzył, jak obdzierają ją z ubrania, biją po twarzy i rżnął ją, każdy po kolei. Najpierw krzyczała tak, jakby ktoś ciało rozdzierał jej na pół, później próbowała się uwolnić spod ich ciała... a później nic już nie robiła, obojętna... tylko cicho kwiliła, jak niemowlę. Abazigal już się nie patrzył, myśląc o tym, co dostanie za kolejne dobrze ukończone zadanie... Jego rozmyślania przerwał głos Valeriusa.
- Gotowi by powrócić? - spytał się.
- Tak, gotowi. - podniósł wzrok na brata i uśmiechnął się. - Niewolnico, do mnie!
Podmuch wiatru towarzyszył ich teleportacji.
/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#
- Świetnie się spisałeś, synu! - głos Matki Przełożonej pełen był aprobaty. - Nie tylko przyniosłeś nam trofea, ale i niewolnika! W moich oczach oraz oczach Lolth jesteś już mężczyzną.
- Dziękuję ci, Matko.
Ku jego rozczarowaniu, nie otrzymał żadnej nagrody, lecz nie odebrali mu niewolnicy. Nie miał ochoty jej torturować, przynajmniej teraz. Czekał, aż nabierze sił... ciekaw był, jak długo wytrzyma... chciał ją złamać, ale miał nadzieję, że potrwa to jakiś czas. Jeśli nie, to złoży ją w ofierze Lolth... łaski Pajęczej Królowej nigdy za mało! - pomyślał. Długo nie odpoczął, gdyż spostrzegł w progu sylwetkę swojego ojca.
- Tak?
- Musimy porozmawiać, Abazigalu.
Spojrzał na Jaelitiasa i uśmiechnął się lekko. Czego chce od niego? Podszedł ku niemu, a ten gestem kazał mu ruszyć za nim. Po kilku chwilach znaleźli się w jego komnatach. Ojciec podszedł do biurka, na którym leżał wspaniale wyglądający rapier z runami. Wziął go i podał swojemu synowi. Ten wziął ostrze, patrząc na nie z błyskiem w oku... idealnie wywarzone, lekkie, ostre... perfekcyjne.
- Zasłużyłeś na nie. Masz, niech ci dobrze służy.
Spojrzał z uśmieszkiem na syna, minął go i zszedł po schodach do swoich lochów. Mroczny elf przyglądał się ostrzu z zadowoleniem, lecz nie wrócił do swojego apartamentu. Chciał jeszcze zamienić kilka słów z ojcem, ruszył cichcem za nim po schodach. Słyszał jęki niewolnika, dźwięk bata, krzyki... Jaelitias zajął się torturowaniem. - stwierdził mężczyzna... nagle usłyszał, że mówi coś do niego. Podszedł ku drzwiom, przystawiając ucho, by móc usłyszeć, o czym jego rodziciel prawi...
- Władza, niewolniku! Ty możesz o tym pomarzyć! - śmiech ojca przerwał na chwilę tortury. - Ale ja... jestem coraz bliżej swojego celu! Dom Ancalimë poczuje mój gniew! Ta suka, Matka Przełożona odczuje go! - syknął. - Jestem tak blisko... Abazigal jest już gotowy... to taki naiwny drow! Jego umiejętności są przydatne... doprawdy, bardzo dobre z niego narzędzie, niewolniku!
Po tych słowach gniew zawrzał z drowie, lecz postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Z uśmiechem odwrócił się na pięcie i cicho wrócił do swojej komnaty. Odpoczął po wyprawie stosowne kilka godzin i gdy się rozbudził, był w doskonałym humorze... teraz mógł pokazać Matce, że godzien jest być strażnikiem świątynnym... oraz zemścić się na ojcu za jego zdradę... za to, że ośmielił się na to, by pomyśleć o wykorzystaniu go! Poszedł do Aerideth i opowiedział jej o wszystkim. Ta jedynie posłała jednego z posłańców po niego. Za moment szedł z dumnie uniesioną głową, zapewne myśląc, że mają dla niego kolejne zadanie. Skłonił się Matce i ze zdziwieniem spojrzał na syna. Co on tu robi? - pomyślał.
Za chwilę miał się dowiedzieć, że narzędzie często zwraca się przeciwko swojemu twórcy...
Abazigal podszedł do niego i wymierzył mocny cios z prawej pięści. Jaelitias zrobił krok do tyłu, zdziwiony atakiem syna.
- Co się dzieje? - spytał.
- Za zdradę, ibilith! Za zdradę!
Oczy zabłysły nauczycielowi, szybko łapiąc się, o co chodzi. Z nienawiścią spojrzał to na Aerideth, to na swojego pierworodnego. Zaklął i walka rozgorzała na dobre. Okrążali się, dwaj łowcy, dwaj drapieżcy, przyzwyczajeni do wygranej. Przegrana oznaczała śmierć... nic innego. Pierwszy zaatakował Jaelitias, celując w lewe żebro. Młody drow zrobił unik, korzystając ze zręczności, jednego z atutów młodości. Był zimny, perfekcyjny. Każdy jego cios, każdy ruch... doskonale wiedział, co robi. Może i ojciec żył więcej od niego, ale był już starszy... był do pokonania. Aby udowonić swoją siłę musiał go zabić. Poczuł dawkę adrenaliny i podniecenie... Abazigal uderzył raz, drugi i trzeci... czuł, że Jaelitias zranił go w ramię, lecz to tylko bardziej go skupiło. Nagle zauważył, że zrobił błąd, odkrył się, by wyprowadzić mocny atak... drow szybko do niego doskoczył, przebijając jego serce... ostrze wyszło na drugą stronę... drowi zabójca patrzył w jakiś punkt przed siebie, z niedowierzaniem... wreszcie osunął się na ziemię. Abazigal wyciągnął rapier z ciała i uśmiechnął się tryumfalnie. Pająki zajęły się ciałem zabitego.
- Abazigalu z Domu Ancalimë... godzien jesteś, by zostać strażnikiem świątynnym Lolth. - rzekła Matka Przełożona.
Narzędzie pokonało twórcę... i zdobyło sławę...
MENZOBERRANZAN
Był jednym z najmłodszych strażników, ale ciągle miał łaskę Pajęczej Królowej. Probowano zabić go kilka razy, przejąć jego mienie, lecz Abazigal potrafił sobie doskonale radzić... nauczył się wiele i z tej wiedzy czerpał. Po pokonaniu własnego ojca droga stała przed nim otworem. Miał wszystko to, co chciał... wiele drowek chciało widzieć go w łożu, miał niewolników, pieniądze... przestał poważać kapłanki, czując się na tyle silny, że dałby im wszystkim radę. Nie obrażał je, jedynie nie słuchał... za to nie mogło mu zbyt wiele grozić, zwłaszcza, że Służki zajęte były zwykłymi wojownikami...
Pewnego dnia został wezwany do Matek Przełożonych. Gdy dostrzegł je zdziwił się bardzo... w ich towarzystwie stała jeszcze jedna kobieta, która Matką nie była... wyglądała jak typowa drowka: włosy mlecznobiałe, usta kapryśne, co nadawało jej niewinny wygląd, lecz oczy pełne ognia. Patrzyła na niego z zaciekawieniem, ale równocześnie z obojętnością. Po kilku słowach zamienionych z Matkami znikła za czerwoną kotarą. Spoglądał w tamtą stronę przez chwile, po czym przeniósł wzrok na Matki Przełożone.
- Lolth jest zadowolona z twoich usług, Abazigalu.
- Możesz wybrać sobie nagrodę. - dodała druga.
- Chcę być strażnikiem tamtej kapłanki. - odparł bez zastanowienia, dziwiąc się sobie.
Również one były poruszone jego życzeniem. Mimo to uśmiechnęły się lekko, skinając głową na znak zgody. W sumie każdy strażnik był "przypisany" do jakiejś kapłanki, a im nie robiło zbytniej różnicy to, że i on tego żąda... prędzej czy później jakaś kapłanka by się o niego upomniała, to było pewne. Dały mu swoje błogosławieństwo.. jego matka zaś jeszcze rzekła:
- Ona ma na imię Ellatáriël... pilnuj się, bowiem znana jest ze swojego wybuchowego temperamentu.
Przytaknął, odwrócił się na pięcie i wyszedł z komnaty. Sam się jeszcze sobie dziwiąc, poszedł do swojej komnaty... krzyki niewolników towarzyszyły mu przez cały czas... intensywnie myślał...
Drowka okazała się wybuchowa... lecz jednocześnie potrafiła trzymać na wodzy swój temperament. Uśmiechał się kpiąco, widząc jak nie raz ma ochotę solidnie przyłożyć komuś, a nie może, bo wie, że to by jej więcej szkody przyniosło, niźli pożytku. W jej komnatach słyszał jedynie krzyki, szlochania i modły do bogów, by zaprzestała okrutnych i bolesnych tortur. Codziennie z jej komnat dochodziły te odgłosy... Abazigalowi to nie przeszkadzało - lepiej oni, niż on. Jednak zaczęło mu coś przeszkadzać... jej kochankowie.
Jak ojciec kiedyś, tak on zaczął pozbywać się ich... każdy po kolei... żaden nie docierał do jej łoża, co wprawiało Ellatáriël w złość i za to wyżywała się na niewolnikach. On zaś uśmiechał się pod nosem... nikt nie rzucił na niego choćby cień podejrzenia - wszystko to wyglądało zawsze na wypadek... a on zawsze miał alibi. Nie wiedział, czy kapłanka coś podejrzewa, ale nawet o to nie dbał. To, że słuchał ją w jakimś stopniu to i tak było dobrze - zazwyczaj za nic miał rozkazy kapłanek Lolth.
Pewnej nocy, tuż po zadaniu wyznaczonym przez Ellatáriël tylko po to, by pozbyć się go zapewne na kilka dni, usłyszał stukot butów. Po stylu chodzenia rozpoznał, że to kapłanka idzie do jego komnat. Zdziwił się, ale i uśmiechnął. Czyżby chciała go jako kochanka? A może ma dla mnie kolejne zadanie? - pomyślał. Wstał, wziął swój ekwipunek i ruszył korytarzem, a gdy ją dostrzegł, przykląkł na jedno kolano.
- Pani... -rzekł jedynie.
Słowa Ellatáriël zdziwiły go bardzo... powiedziała mu, że wyruszają na Powierzchnię... nie wyjaśniła dlaczego to robią... dopiero gdy rozmówiła się z Matkami Przełożonymi, dowiedział się... kapłanka została wybrana przez samą Lolth, by przypomnieć naziemcom o Niej, by zrobić fundamenty pod jej wiarę... a on został wybrany do pilnowania drowki... nawet tam. Uśmiechnął się lekko, mimo to miał mętlik w głowie. Co to dla niego oznaczało? Miał się niebawem przekonać...
Valerius po raz kolejny im pomógł, teleportując w pobliże jakiegoś miasta... a raczej tego, co z niego zostało. Kapłanka śmiała się wniebogłosy widząc ruiny naziemnego miasta... oj tak, wraz z odbudowaniem tegoż możnaby było stworzyć wspaniałą świątynię dla Lolth... Pajęcza Królowa przeczuwała, co się tutaj dziać będzie. Z opowiadań uciekinierów, którzy nie zważali na to, że obcy drowami są dowiedzieli się, że miasto zwie się Rhindalon. Zamaskowani żyli przez jakiś czas z tymi, którym udało się z płonącego miasta uciec.
Abazigal zaś dostrzegł fascynującą dla niego rzecz: mężczyźni byli na równi z kobietami, a gdzieniegdzie dostrzegał także panów oraz niewolników... zastanawiał się długo nad tym, co zrobić z tym faktem... ale po drodze stała się jeszcze jedna rzecz...
POWIERZCHNIA
Mroczny elf szybko spostrzegł, że można wykorzystać panujący chaos do własnych celów, które byłyby w parze z interesem Lolth... gdyby piastował wysokie stanowisko, wprowadzenie wiary w Pajęczą Królową oraz wybudowanie świątyni byłoby znacznie łatwiejsze... nikt nie mówił, że to Ellatáriël ma być panią... na powierzchni panowała równość, a on wiedział, że prędko do Menzoberranzan nie wrócą...
Skryty w cieniu dowiadywał się wiele... król Randez McThor zmagał się z problemami, wraz z księciami próbował przekonać bogów, by mieli nad nimi łaskę, by przestali niszczyć Rhindalon... by pomogli im w walce o przetrwanie. Lud się burzył, widząc bezsilność władzy... Abazigal chciał to wykorzystać, lecz wiedział, że musiałby uśmiercić któregoś z książąt... Huor of Dorthonion... nie wiedział dlaczego, ale miał respekt do tego elfickiego maga. Ale był jeszcze drugi książę, często przebywający sam, walczący z niesprawiedliwością... o takim samym imieniu, jak i on... Abazigal...
Czekał bardzo długo na dogodny moment... wreszcie się takowy pojawił, gdy książę wraz ze swoimi trzema mistycznymi wilkami ruszył w kierunku gruzów Rhindalonu, by oszacować straty. Głupiec, nie wziął straży. - pomyślał drow. - Może być tylko jeden Abazigal i będę nim ja. - dodał w myślach. Wiedział, że musi działać szybko, bo jego pupile na pewno go wyczują i wtedy grozi mu niechybna śmierć... zastanawiał się, obserwując go z ukrycia. Jego chowańce robiły na nim wrażenie... nie znał ich imion, ale wyglądały doprawdy majestatycznie...
Wreszcie szybko ruszył na księcia, robiąc ryzykowny krok. On powoli odwrócił się, spoglądając na nieznajomego ze zdziwieniem. Gestem nakazał swoich wilkom gotowość, patrząc z uśmiechem na drowa. Wyjął swój miecz, czekając na napastnika. Gdy był już blisko, dwa wilki ruszyły do ataku. Szybkość, gracja i siła... drow bardzo szybko poczuł na swoim ciele ich kły... jeden zaczął szarpać go za prawą rękę... drugą szybko sięgnął za pazuchę i sycząc z bólu wyjął sztylet... po chwili zwierzę leżało martwe na ziemi, a drugi wilk chciał doskoczyć mu do gardła. Drow z trudem zrobił unik, złapał potężny oddech, zrobił coś w rodzaju piruetu, jakie wykonują Tancerki Miecza i poderżnął gardło drugiemu. Książę patrzył z niedowierzaniem oraz bólem... krzyk wydał się z jego ciała na widok martwych towarzyszy.
- Youm, przyjacielu... pokażmy mu, co oznacza zemsta! - szepnął do swojego ostatniego chowańca.
Mroczny elf krwawił, rana na ręce wyglądała paskudnie. Musiał walczyć lewą ręką, na szczęście ojciec nauczył go oburęczności... mimo to miał przed sobą potężnego przeciwnika... jego wilk był krwistoczerwonej maści, rzadko spotykanej, a gdy zaczął się poruszać... wyglądał niemal jak płomień w oczach Ellatáriël... na myśl o niej przypomniał mu się gniew Lolth... przecież miał jej błogosławieństwo, jej łaskę! Zmarszczył brwi, gotowy do walki. Wilk nie był zbytnio cierpliwy, ruszył do ataku bez zgody swojego pana... na tę okazję czekał tylko Abazigal. Rzucił w niego sztyletem, trafiając w otwarty pysk... zwierzę padło martwe na ziemię, tuż obok mrocznego elfa. Zostali sami, Abazigal i Abazigal, książę i sługa kapłanki... obydwoje potężni, odbydwoje pewni swoich umiejętności...
Walka rozpoczęła się na dobre... cios za ciosem, rana za raną, przekleństwo za przekleństwem. Bogowie spoglądali na nich, stawiając który wygra... bawili się nimi jak pionkami na szachownicy życia... książę zrobił jedno potężne cięcie... drow poczuł ból... zauważył ślad na torsie i skrzywił się. Naziemiec śmiał go tak zranić? Prawa ręka nadal go bolała i nie był w stanie z niej skorzystać... czuł, że przegrywa, w co nie mógł uwierzyć. Czyżby Pajęcza Królowa go opuściła?! Książę pchnął mocno, raniąc go w nogę... zachwiał się, ale nie upadł na ziemię... Abazigal, książę Rhindalonu uśmiechnął się lekko i przygotował się do ostatecznego ciosu... mroczny elf nagle przerzucił rapier, który podarował mu ojciec i którym go zabił do prawej dłoni... oczy elfa rozszerzyły się ze zdumienia... Abazigal, sługa Lolth zrobił z trudem piruet, odrzucając miecz napastnika i przebijając serce naziemca... upadł na ziemię, w agonii u jego stóp...
Drow zaczął się śmiać... po chwili znikł w leśnym gąszczu... a raczej w tym, co z niego zostało.
/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/#/
- Ulecz mnie, pani. - szept Abazigala rozległ się tuż za kapłanką.
Odwróciła się na pięcie i spojrzała na swojego strażnika. Wyglądał tak, jakby stoczył trudną bitwę. Uśmiechnęła się lekko, ciesząc się z władzy, jaką teraz nad nim miała. Uniosła lekko brwi, pytająco. Drow spojrzał na nią z gniewem. Nic jednak nie odrzekł... był słaby i potrzebował leczenia... krew lała się z niego strugami.
- A więc coś uczynił, Abazigalu?
- Walczyłem z księciem Rhindalonu. - odparł melodyjnym głosem.
- Po co? - dociekała.
- By było nam łatwiej... wybudować fundamenty pod wiarę w Lolth. - rzekł poważnym tonem. - Będą szukali księcia... wtedy my możemy się pojawić... może wybiorą...
- Ach, wspaniale! Braku inteligencji ci nie zarzucę, Abazigalu z Domu Ancalimë.
Rzuciła na niego czary leczące i po chwili poczuł się lepiej... lekki uśmiech wstąpił na jego twarz... wiedział, że teraz lepiej będzie, jak się będą ukrywać... żyć w cieniu, by przeżyć... będą szukali winnego, ale w tym chaosie nie uda im się... przecież są ważniejsze sprawy - odbudowanie miasta, sprowadzenie mieszkańców, wyżywienie... kto będzie przejmował się księciem? Był i zginął, taki jego los... Odszedł w zapomnienie...
Narzędzie miało rację...
WITAMY W RHINDALONIE
Niedługo po tych wydarzeniach odbudowano miasto, choć nie całe... starzy mieszkańcy oraz nowi tłumnie schodzili się, by ujrzeć znowu dom... ich dom. Przy pomocy magów i modłów udało się im to... choć Rhindalon nie był tak silny, jak kiedyś. Padło do stóp bogów, ukazując, że nie ma niczego, co by bogowie nie mogli zniszczyć... bowiem było to zrobione rękami śmiertelnika. Abazigalowi i Ellatáriël wiodło się całkiem dobrze. Nikt nie rzucił nawet cienia podejrzenia na parę drowów... nie urządzali masakr na ulicach, wydawali się po prostu zwykłymi mieszkańcami. Na razie nic nie było wiadomo o poszukiwaniach na stanowisko księcia, ale Abazigal czekał na jakiekolwiek informacje z cierpliwością... miasto młode, ma jeszcze czas. - myślał.
Szedł spokojnie zakapturzony, nadal żyjąc w mroku miasta. Na rynku było tłoczno, ale nie musiał się przeciskać przez tłum. Naprzeciwko niego szła jakaś kobieta, która ośmieliła mu się nie usunąć z drogi. Odepchnął ją, mrucząc coś pod nosem. Z przekory wyjął łańcuch i zarzucił na szyję jakiejś elfki. Kobieta, która później okazała się Shanti Furey zaczęła ją bronić. Mroczny elf nawet nie słuchał jej słów; uderzył z całej siły elfkę tak, że upadła na ziemię, zupełnie bez życia. Spojrzał na nieznajomą, uśmiechnął się okrutnie i po chwili zarzucił jej na szyję obrożę... nie stanowiła wyzwania dla jego umiejętności.
Z nową niewolnicą ruszył w tylko sobie i swojej kapłance znajomą stronę... o tak, teraz mogli wyżyć się na kimś... zwłaszcza Ellatáriël...
/#/#/#/#/#/#/#/#/
Wreszcie postanowili pojawić się w karczmie. Wystrój nie za bardzo im się spodobał... sala była pusta, co nawet pasowała gościom. Nagle usłyszeli, że jakiś wędrowiec zatrzymuje wierzchowca przed budynkiem. Po chwili w progu ukazał się elf powierzchniowy, najbardziej znienawidzone stworzenie przez drowy... spojrzeli na niego z obrzydzeniem i nienawiścią.
- Powierzchniowiec! - rzekli, cedząc każdą literę.
- Witajcie. - w jego głosie dało się wyczuć niepewność.
- Żadne powierzchniowe ścierwo nie będzie się do mnie odzywało! - odrzekł Abazigal i wstał, chwytając za bicz.
Szybko rzucił kulę ciemności, która spowiła całe otoczenie. Drow uśmiechnął się i smagnął biczem po plecach naziemca. Uderzał w nieznajomego raz po raz, w końcu osunął się on na ziemię. Nagle elf wystawił lewą rękę, by spróbować wyrwać mu z ręki broń... nie udało mu się, a drow z uśmiechem podciągnął ją z powrotem, wraz z kawałkiem skóry z ręki naziemca. Usłyszał jakiś tupot... ktoś zbiegał z góry... usłyszał jakieś krzyki... wołał coś w rodzaju: "NORBIN"... a więc ten powierzchnowiec był tak nazywany! Doprawdy, komiczne! - pomyślał. - Niedługo będzie moim niewolnikiem! Po chwili ciemność rozproszyła się, na co tylko czekał elf. Wyjął miecz i ruszył na wroga... Abazigal był tylko trochę zaskoczony, odskoczył, ale odrobinę za późno. Poczuł, że elf zranił go... w jego oczach widać było rozbawienie. Szybko zadał cios z lewej, celując w pierś. Ten zrobił unik, ale mroczny elf trafił go, zadając powierzchowną ranę w klatkę piersiową. Nie mógł zagłębić ostrza, gdyż naziemiec momentalnie go wykopał. Znowu stanęli naprzeciwko siebie, gotowi do dalszej walki. Elf nie wytrzymał i zaatakował pierwszy, celując w obojczyk. Abazigal zablokował cios i powalił powierzchniowca na ziemię.. w tym samym czasie Ellatáriël wygrała pojedynek z magiem... ten znikł za drzwiami karczmy.
- Jam jest Abazigal... - szepnął mu do ucha, gdy konał. - Twój nowy pan...
Drow zaśmiał się; taaak... ten niewolnik poczuje prawdziwy smak cierpienia. Elf powierzchniowy, największe ścierwo! Zaśmiał się okrutnie, wziął ciało, by wskrzesić go... oj tak, pokaże mu, że jest wspaniałym panem... najlepszym spośród wszystkich! Uśmiechnął się do swoich myśli... wychodząc z drowką, natknął się na elfickiego maga. Spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Jam jest Huor of Dorthonion, książę Rhindalonu. - rzekł elf. - Widzę, że radzisz sobie... przydałby się ktoś taki na stanowisku księcia.
- Ależ oczywiście, że przyjmę twoją propozycję. - odparł z tryumfalnym uśmiechem Abazigal.
Czuł na sobie spojrzenie kapłanki Lolth.
/#/#/#/#/#/#/#/#/#/
Niedługo po tym zdarzeniu wpadł w gniew... nie wytrzymał i uderzył Ellatáriël... z całą mocą, a na dłoniach miał rękawice płytowe, które wzmogły znacznie moc uderzenia. Drowka była zbyt zdziwiona, by zareagować... on sam też się dziwił, ale wiedział, że to ON jest tutaj władcą, że to ON ma prawo głosu... że tak naprawdę to ONA jest uzależniona od niego... zaczął jej grozić...
O tak, Powierzchnia nie jest wcale taka zła. - pomyślał.
/#/#/#/#/#/#/#/#/#/
Było to kilka dni później... rozmawiał właśnie z Huorem o wystroju karczmy, gdy młoda kobieta, zapewne nowa mieszkanka zaczęła go obrażać. Nie zwracał uwagi na jej słowa, nie miał nawet ochoty by została niewolnicą... miał już dwójkę niewolników, którzy wymagali uwagi... byli buntowniczy i buńczuczni. Musiał ich złamać... ach, torturowanie ich biczem sprawiało mu tyle radości! Odrywał im płaty skóry z pleców, wydłużał ich kończyny, a kapłanka cały czas przywracała ich do życia, by znowu byli zaklęci w nieustającym kole bólu...
Po zelżeniu go, wyzwał ją do walki... oczywiście nie chciała wystąpić, czując, że nie da mu rady, ale po nazwaniu jej tchórzem stanęła do boju. Zrobiono miejsce... Nevuale, bo tak miała kobieta na imię wiedziała, że ceną jest wolność. Nie chciała się zamknąć, a Abazigal dawał jej szansę... no cóż, może miał dobry humor? Nieważne... zaczęła się walka... drow rzucił ciemną kulę, która spowiła wszystko w mroku. Tam kobieta nie miała najmniejszych szans... bawił się z nią, rozcinając jej suknię, raniąc lekko ciało... w końcu jako niewolnica zakosztuje bólu. - pomyślał. - A dawałem jej pierwszy szansę ataku... Atakowała go na oślep, w ogóle nie trafiając. W końcu Huor rozproszył kulę, by widzieć, co się dzieje. Atakował szybko oraz szybko się wycofywał. Chciała go pokonać podstępem. Uklękła i szybko rzuciła cztery shourikeny w jego stronę, sama zaś skoczyła za kontuar. Broń wbiła się w stół, zaś Abazigal złapał ją i założył obrożę. Z uśmiechem wyszedł z karczmy, a za nim nowa niewolnica...
Godzinę później dało się słyszeć świst bicza... nawet wiatr nie próbował konkurować, uciszając się... jęki, krzyki i odgłos zdzieranej skóry oraz dźwięk rzucanych czarów odbijał się echem... niosąc ból po każdej dzielnicy...
Narzędzie stało się magiczne.
[Proszę, profil do pewnej gry via www mojej roboty na zlecenie mojego kolegi, tworzone przez dwie godziny na wakacjach, ale wciąż je zachowałam na dysku - enjoy!]
Tytuł: „Masz szluga?” - zapytał anioł.
Zacierał ręce z zimna. Było mu zimno, na klatce nic nie grzało, a do domu jeszcze nie mógł wracać. Wrzaski rodziców rozbrzmiewały na całej klatce raniąc serce i uszy, dając jednocześnie sąsiadom temat do rozmów na następny tydzień. Chciał zapomnieć. Miał 17 lat, a chciał już zapomnieć. Odejść.
-Boże, za co? - myślał często.
Skupił myśli, zaczął zastanawiać się nad samym sobą. Z zadumy wyrwało go zasłyszane z domu „... ty szm...”. Myślał. Przypominał sobie. Klasa podstawowa, trzecia. Ksiądz. Jak on miał na imię? Józef? Nie pamięta już. Te oczy, to pytanie: „A czy ty jesteś dobrym chłopcem?”.
Pamięta do dziś jak zbladł. W oczach pojawiły się łzy, lecz wtedy przemógł się i cicho wystękał: „tak”. Tydzień wcześniej pierwszy raz ukradł z piekarni chleb.
A teraz? Wsadził łapy do kieszeni. Pomyślmy, jakby to było. Hm, u spowiedzi byłem... nie, to się nie nadaje. 10 przykazań? Better – przyznał sam sobie w duchu.
„Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.”
Ja.. ja chyba nie mam Boga, ani bogów. Nie wierzyłem nigdy szczerze.
„Nie będziesz wywoływał mego imienia nadaremno.”
Hm. Chyba sobie lepiej odpuszczę.
„Pamiętaj abyś dzień święty święcił.”
Tak. Bywam w kościele. W miejscu.. w anonimowym zbiorze „klepaczy” jak to ich w myślach nazywa. Sam w tym uczestniczy, ale nie identyfikuje się z tym. Z nimi. Wiedział, że to nie prawdziwa wiara.
„Czcij ojca swego i matkę swoją.”
Sugestywne „Ty wieprzu ty, znowuś pijany!” przemknęło przez klatkę.
Oni nie szanują nawet siebie.
„Nie zabijaj.”
„Nie cudzołóż.”
„Nie kradnij.”
Cholera, to co? To miałem być głodny? Umrzeć? Bo tak każe jakiś dekalog? Przypomina sobie w duchu te sceny. Musiał kraść. Jakaś szama ze sklepów, stoisk. Kusiły. Musiał... chociaż potem zaczął to robić by zarobić. Wcześniej jakieś bardziej „odpicowane” zegarki, potem telefony. Dzięki temu mógł się chociaż ubrać jak człowiek. A sumienie? Rozmawiaj o sumieniu z pustym żołądkiem w podartych spodniach po ojcu.
„Nie mów nieprawdziwego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.”
Czy kłamał? Tak. Od kiedy pamięta. O, jak w szkole. Chwalił się, że ma komputer w domu. Nie miał. Raz jak kolega był u niego, to skłamał, że sprzęt jest w naprawie. Zresztą...
Całe jego życie to podróba-iluzja. Kłamstwo.
„Nie pożądaj żony bliźniego swego.”
Ania mu się podobała. Chodzi z Tomkiem, tym przylizanym frajerkiem, synusiem bogaczy. Ale to nic poza myślami, spojrzeniem.
„Ani żadnej rzeczy, która jego jest.”
Tu zawiesił wzrok. Pamięta tą głupią sprawę. Marek miał długopis Parkera. Taki naprawdę super. Młody był. Zazdrościł, zazdrościł... wziął. Ale potem oddał. Sumienie?
Znudził się.
Westchnął. Chyba dobrym człowiekiem nie będ...
- Masz szluga? - zapytał anioł, wyrywając go z zadumy.
Opowiadanie krótkie, treściwe i zaprawdę powiadam Ci: wypierdziste w kosmos, jak to mam w zwyczaju mówić coraz rzadziej. Po co pierniczyć przez cztery strony, jak można krótko, ale za to w jakim stylu! Puenta świetna, nadająca tekstowi nowy wymiar.
I cóż mogę powiedzieć? Szósteczki nie będzie, ale taka piąteczka... bo trudno dogodzić kobiecie, ot co!
Walnęłam nowego posta, bo mi się edita robić nie chciało xD Oto coś co pragnę pokazać po konkursie już Czytajta, jeśli was tematyka nie przestraszy (w co wątpię )
Tatuś
Prosiłabym o ocenę jakąś, czy to się do czytania nadaje czy to badziew na maksa
Fircia, trza się rejestrować, czego mi się robić nie chce, wrzuć na forum albo jak nie chcesz to przeslij mi na PW, nie będę rozpowszechniał, a zapoznać zapoznałbym się z chęcią
A zapomniałam że jak ktoś się nie zarejestruje to jak jest dozwolone od lat 18 to się nie pokaże, o ja biedna przepraszam
No to... czytajta!
EDIT: Usunięty z racji tego, iż jakiś tam regulamin konkursu nie pozwala na zamieszczanie prac wysłanych na konkurs w necie czy inne duperele
Dosyć dobre. Wiem, że powinienem powiedzieć "zajebiste", jednak to szaleństwo... szaleństwo jest cholernie częstym motywem. A nie do końca tak wygląda. Może narzekam, ale chciałbym gdzieś zobaczyć inny obraz szaleństwa. Co ja pieprzę. Zajebiste!
szaleństwo
Pytanie co tu jest tak naprawdę szaleństwem ;P Pisane w sumie na ostatnią chwilę, gdy dopadła mnie vena i wysłana na konkurs hen daleko xD Ale doszło i po frytkach, więc gra gitara. No i to nie jest mój gatunek ulubiony, ale kuźwa tylko w takim mi pisanie chyba idzie O.o
Pytanie co tu jest tak naprawdę szaleństwem ;P
Szaleństwo to skrzywiony, zmieniony system zachowań i wartości. Jestem zwolennikiem koncepcji wedle której szaleństwo także jest usystematyzowane... po prostu inaczej od naszych toków myślowych, przez co nie potrafimy się porozumiewać. Musi mieć określone podłoże i coś z czego czerpie swoje zachowania. Przynajmniej taka jest moja koncepcja.
Tyż mi się podobie. Jakoś tak mi się kojarzy bohaterka z Falką, nie wiem czemu
Jestem zwolennikiem koncepcji wedle której szaleństwo także jest usystematyzowane... po prostu inaczej od naszych toków myślowych, przez co nie potrafimy się porozumiewać. Musi mieć określone podłoże i coś z czego czerpie swoje zachowania. Przynajmniej taka jest moja koncepcja.
Więc mamy taki sam pogląd.
Może nie FR, ale cóż.
- Cholerne bachory! Znów zabrudziły mi świeżo wypraną pościel! – powiedziała kobieta w średnim wieku, po czym zebrała ciuchy i weszła do domu. Pora była późna, więc, jak zwykle o tej godzinie, kobieta zawołała swojego małego synka.
- Jasiu! Jasiuu! Chodź tutaj! Już czas na nasze codzienne czytanie bajek na dobranoc w ramach akcji cała wioska czyta dzieciom.
Po chwili dało się słyszeć tupot bosych stóp o deski w podłodze, po czym z mroku przedpokoju wyłonił się mały chłopiec.
- Już idę mamo.
- Grzeczne dziecko. – odparła kobieta. Matka podeszła do regału, wyciągnęła zbiór baśni, usiadła na łóżku synka i rozpoczęła czytać. Kobieta i dziecko powoli zaczęli przenosić się w świat fantazji.
*
Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami...
- Mamo, przestań! Wszystkie dzieci znają to na pamięć. Przejdź do konkretów! – przerwał poirytowany Jaś.
Kobieta jak gdyby nigdy nic kontynuowała czytanie.
... żył sobie skrzat imieniem Jacek Maszbabo Placek. Mieszkał w stumilowym lesie razem z wiewiórką Eleonorką. Wynajmowali dziuplę w wielkim dębie nr 34.
Skrzat ten słynął ze swojego zamiłowania do różnych, nie zawsze śmiesznych, psikusów – a to pokrył oczy zagubionych wędrowców magiczną maścią miłości, która powodowała, że taki podróżnik po obudzeniu zakochiwał się w pierwszej osobie, jaką zobaczył, i przyprowadzał przed podróżnego osła.
Innym razem spotkał jakiegoś klechę, który lubił towarzystwo kobiet i dał mu magiczne lusterko nie pokazujące odbicia. Wmówił duchownemu, że jest niewidzialny, i że może do woli podglądać dziewczęta. Później nabijał się z sińców starca.
Przy jeszcze innej okazji nabrał paladyna, że w buku nr 47 mieszka nawiedzony dzięcioł śmierci. Jakże wielki miał ubaw, patrząc na rycerza, który w pełnej zbroi z mieczem w zębach wspinał się na drzewo i bełkotał jakieś pogróżki w stronę dzięcioła.
To znowuż przecinał paski od spodni wędrowcom, którzy podróżowali w obecności kobiet, tak, że ci pierwsi gubili pludry.
Mówiąc krótko, Jacek nie przepuszczał żadnej okazji, aby wywinąć komuś jakiś numer.
Pewnego dnia z samego rana Jacek usłyszał, że w okolicy jego dziupli przejeżdża wóz z grupą kupców.
- Świetnie. Dawno nie miałem gości. – pomyślał skrzat, po czym majestatycznym ruchem wychylił nogę spod puszystego ogona Eleonorki. Poszedł do łazienki, ogolił się – aby dobrze się prezentować – i zgrabnymi ruchami zszedł z drzewa.
Kiedy kupcy mijali Jacka, ten ukryty pod czarem niewidzialności, postanowił zrobić im swój klasyczny dowcip. Rzucił na karawanę zaklęcie uśpienia, a potem zaczął mazać ludziom oczy swoją maścią. Skrzat dumny z siebie wrócił do swojej dziupli i czekał, aż czar usypiający przestanie działać.
Pech chciał, że Eleonorce zabrakło czekolady do produkcji masła orzechowego i wygoniła naszego bohatera, aby zakupił nieco kakaowego specjału. Chcąc nie chcąc, Jacek ruszył w stronę karawany z myślą o małej kradzieży.
- Kto by tam zauważył brak kilku gramów czekolady. Swoją drogą ta wiewiórka zaczyna mnie strasznie irytować! Nic tylko: zrób to, zrób tamto, wynieś, przynieś...! Gdybym był innej orientacji, to zamieszkałbym ze świstakiem. On wszystko robi sam. W nocy chyba też nie byłoby najgorzej. Dałbym mu sreberka i by sobie zawijał.
Monolog skrzata przerwało nagłe wybudzenie się ze snu jednego z kupców, który pochwycił go w dłoń i nie chciał puścić. Mężczyzna twierdził, że kocha Jacka.
- Cholerny dewiant. – pomyślał Jacek, ale nic więcej nie mógł zrobić. Kupiec schował Jacka do sakiewki, szczelnie ją zasupłał i odjechał do domu.
*
- A co się stało potem? – spytał Jaś.
- Opowiem ci, kiedy skończysz osiemnaście lat. Wiesz jaki morał z tej bajki? – odpowiedziała mama.
- Nie, nie wiem.
- Taki, żeby nie robić głupich żartów, bo mogą się zwrócić przeciw nam. Nie wiesz, kto pobrudził pościel, którą dzisiaj prałam?
- Nie mam pojęcia. Pewnie jakiś skrzat. – odparł z niewinną minką Jaś.
- Tak, skrzat! Skrzaty nie istnieją. Już my sobie jutro porozmawiamy o tej pościeli. Teraz idź już spać!
- Dobranoc mamo.
- Dobranoc.
*
- Ta, nie ma skrzatów, co? – powiedział wkurzony Jacek, wychodząc z mysiej dziury.
- Swoją drogą, to ten jej zboczony mąż mógłby częściej wyjeżdżać. Eleonora mnie zabije. Pewnie pomyśli, że znowu piłem z kretem. Głupia wiewióra. Powszechnie wiadomo, że krety mają słaby wzrok, bo piją za dużo denaturatu.
Dobre Szkoda tylko, że mi mama nie czytała takich bajek w dzieciństwie, no
Hehehe, doobre. Firena wybacz, nie przeczytałem wszystkiego co tam spłodziłaś ale nie chce mi się takich tomiszczy czytać xD... ale przeczytam, bo to co już widziałem ownuje xD. Ja kiedyś napisałem opowiadanko w moim ulubionym świecie czyli w Azeroth oczywiście xD, w sumie nie było tak źle, przez "specjalistuff" zostałem zjechany ale jeden pisarz nawet powiedział, że nie jest aż tak źle tylko gramatyka leży .
Ale z opowiadaniami skończyłem, zostałem przy pisaniu recenzji co idzie mi znacznie lepiej .
Piccolo, każdy robi to, co potrafi przecież Ale jakbym twoje opowiadanie zobaczyła, to pewnie bym się przeraziła xD Chodzi o ortografię rzecz jasna
A tu się zdziwisz bo wordowska korekta była .
Już ja znam wordowskie korekty xD
Oto moje pseudo opowiadanie Głównie dotyczy świata przedstwaionego w Neverwinter Nights, ale wystepują także motywy z innych 'źródeł' A więc zapraszam do komentowania i ostrej krytyki
(zapomniałem dodać, że to wszystko narazie niema tytułu xD)
Prolog
W Neverwinter panował spokój jakiego mieszkańcy nie doświadczyli od wielu lat. W dokach rozładowywano towary ze statków, a drobni złodziejaszki czynili swą powinność odciążając niektórych obywateli z ich ciężkich sakiewek. W Dzielnicy Handlowej kupcy przekrzykiwali się zachwalając swój towar wniebogłosy, zaś z Księżycowej Maski dobiegały odgłosy muzyki. Czarnystaw jak zwykle niezbyt ruchliwy, jedynie kilku szlachciców wracających z karczmy chwiejnym krokiem i słudzy zajęci swymi czynnościami zmierzający do posiadłości swych panów. Ogólnie można było rzec, że miasto zapomniało o dawnych wojnach i problemach, a teraz radośnie żyje w błogim pokoju.
_________________________________________________
W ciemnym pomieszczeniu siedziały dwie postacie przyodziane w szlacheckie, gustowne stroje. Odzienie było koloru klasycznej czerni, co w połączeniu z małym oświetleniem pomieszczenia tworzyło atmosferę tajemniczości. Siedzieli oni na dużych krzesłach, które swym wyglądem przypominały raczej małe trony. Wielki śnieżnobiały stół był przygotowany jak na ucztę, chodź nie znajdowało się na nim nic do jedzenia, jedynie wino, które nalewała sobie jedna z postaci. Wokół stołu znajdowało się dokładnie 9 ‘tronów’.
- Sądzisz, że mówi prawdę ? – zapytał mężczyzna od stawiając puchar z winem.
W świetle podającym z okna może było ujrzeć twarz przystojnego człowieka o czarnych o długich czarnych włosach sięgających ramion i gładkim ogolonym obliczu. Drugi wyłonił twarz z kaptura i spojrzał przez okno na górujące słońce. Po lewej stronie od skronie, przez oko, prawie do warg widać było bliznę, która wraz z jego zarostem tworzyła przerażający widok.
- Obawiam się, że tak Cerberus? – odpowiedział nawet nie spoglądając na swego brata Dikaos.
Rozdział I
Wielka wyprawa
Młody chłopiec pędził z wszystkich sił przez łąkę do swej wsi. ‘’To już dziś Luna wyjeżdża do wielkiego miasta’’ pomyślał ściskając mocniej w dłoni zebrane kwiaty. Wiedział, że już pewnie nie ujrzy dziewczyny, w której się zakochał. Przez 2 lata nie mógł odpuścić swego młodzieńczego zauroczenia i zawsze chciał spędzać czas przy niej, chociaż była dużo starsza.
Przy obrzeżach wioski zebrało już się wielu wieśniaków wokół młodej kobiety i zakapturzonego mężczyzny, który przytwierdzał tobołki do osła. Młoda kobieta ubrana była w piękne błękitne spodnie i koszule tegoż samego koloru, miała na sobie również płaszcz, który choć sprawiał wrażenie solidnie zużytego prezentował się nawet elegancko. Nie była zbyt szczupła, ani też nie zbyt tęga, po prostu miała idealną figurę. Jej lico zaś byłą niczym twarz bogini, każdy szczególik był przejawem nieziemskiego piękna. Oczy koloru nieba i cudowne rude włosy w świetle słońca jedynie dopełniały niezwykłego widoku jaki prezentowała swą osobą.
- Już czas się pożegnać młoda damo, czeka nas długa droga, a przed zmierzchem musimy znaleźć jakąś karczmę. – powiedział mężczyzna.
- Niechże Pan zrozumie. Chcemy się nacieszyć tymi ostatnimi chwilami… - zaczął stary rolnik.
- Tato, on wie co robi. Naprawdę musimy ruszać, przecież już od tygodnia przeżywasz, że wyjeżdżam. – uspokoiła ojca Luna i położyła rękę na jego ramieniu
- Dziękuję wam wszystkim za to, że przybyliście mnie pożegnać. – zwróciła się do zgromadzonych ludzi – Wszystko będzie dobrze – z uśmiechem powiedziała do ojca.
Przewodnik już kierował się w stronę traktu, a Luna za nim żegnana wiwatami tłumu.
Gdy znaleźli się na głównej drodze zaczął padać deszcz, jednak szybko minął jak to na wiosnę. Szli w milczeniu przed długi czas, jedynie Luna coraz wzdychała i podziwiała okolicę. Przewodnik znosił to cierpliwie jednak nie wytrzymał gdy dziewczyna zaczęła śpiewać na cały głos i pląsać wokół niego.
- Do jasnej cholery !!! – przekrzykiwał Lunę przewodnik – Czy Ty nie możesz się normalnie zachowywać ? Ściągniesz na nas uwagę bandytów albo jakiś maruderów. Niemało ich jest na szlakach prowadzących do Neverwinter. –
- Dobrze. Przepraszam. – Luna posmutniała i spuściła głowę idąc w milczeniu.
Przewodnika zaczęły nękać wyrzuty sumienia, gdy patrzył na młoda kobietę smutno idącą obok niego. Jedynie bawiła się tobołkami zarzuconymi na grzbiet osła.
- No dobra możesz sobie coś pośpiewać, ale bez tego kretyńskich podskoków. – powiedział mężczyzna nie spoglądając na Lunę. Ta zaś od razu przystąpiła do zawodzenia na cały głos.
Zbliżał się zmrok, a do karczmy było jeszcze daleko. Przewodnik postanowił, że te noc spędzą na najbliższej polanie. Po tym jak skręcili w las nie musieli długo czekać aż odnajdą dogodne miejsce na obozowisko.
- Ja poszukam chrustu na ognisko, a Ty rozstaw namioty – zwrócił się do dziewczyny i podążył w głąb lasu.
Gdy wracał obładowany gałęziami usłyszał śpiew dziewczyny, lekko zirytowany wkroczył na polane i stanął jak wryty. Do kobiety zbliżały się 3 wilki, ta zaś z radością oddzielała prowiant i rzucała kawałki w ich stronę. Bez namysłu wyciągnął miecz i pobiegł w stronę wilków, które zatrzymały się raptownie w miejscu, po chwili warcząc wycofały się w stronę lasu.
- Co Ty sobie wyobrażasz !!! Mogły się na Ciebie rzucić, a Ty jeszcze chcesz je karmić ?! – zaczął wrzeszczeć
- Ale one były spokojne. Najpierw rzucałam im kij, a one mi przynosiły, więc chciałam je nakarmić w nagrodę. Fajna zabawa była. – uradowana z siebie popatrzyła na mężczyznę.
- Bogowie. To będzie długa podróż. – z rezygnacją i zmęczeniem schował miecz do pochwy.
Noc minęła spokojnie i ku uldze przewodnika żadne stworzenia nie czekały na nich zbite w watahę przy polance. Po zjedzeniu śniadania i spakowaniu się skierowali się w stronę traktu.
- Postanowiłem, że ominiemy karczmę i udamy się prosto małego miasteczka Reshem, skąd wraz z karawaną kupiecką będziemy podróżowali aż do Neverwinter… Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? - mówił z rezygnacją mężczyzna.
- Tak tak. Ale spójrz tylko na te widoki, wszystko wydaje się takie małe. Aż chce mi się śpiewać. – z rozmarzonym głosem Luna kręciła się w kółko.
- W końcu idziemy po wysokim wzniesieniu. - przewodnik tylko westchnął z rezygnacją.
Wtedy dopiero zauważył jakiś brunatny kształt poruszając się w ich kierunku.
- Jasna cholera ! Trzymaj się z tyłu Luna !! – wystąpił na przód z mieczem w dłoni. ‘’Co ja wyrabiam’’ pomyślał ‘’Nie mam szans z nim, powinienem uciekać ile sił w nogach‘’. Spojrzał za siebie na dziewczynę ‘’Ale nie mogę jej tak zostawić, obiecałem, że ją doprowadzę do Neverwinter. Tu już nie chodzi tylko o pieniądze, ale o honor najemnika !’’. Z okrzykiem rzucił się na niedźwiedzia i już po chwili leżał w trawie trzymając się za ramie, z którego gęsto lała się krew.
- Uciekaj !!! – krzyknął ostatkiem sił, po czym ujrzał wielki błysk, który go oślepił.
Na środku drogi stała Luna z wyzywającym spojrzeniem, a z jej dłoni jeszcze ulatniały się stróżki dymu. Niedźwiedź leżał przed nią z przypalonym futrem na bokach. Szybko podbiegła do mężczyzny, który nadal z niedowierzaniem patrzył na dziewczynę.
- A.. Ale jak ? – jąkając się próbował wstać
- Znam się trochę na magii i na śpiewie, no i trochę na zamkach – mówiąc to zaczęła opatrywać rękę przewodnika – krótko mówiąc jestem Bardem, tyle że dziewczyną bardem – dokończyła z niewinnym uśmiechem.
Przed zmrokiem dotarli do Reshem, gdzie uzupełnili zapasy i razem z karawaną kupiecką, która akurat zatrzymała się w mieście, ruszyli w drogę Wielkim Traktem w stronę Neverwinter. Podróż byłą dla Luny strasznie nudna, a jeszcze przed odjazdem przewodnik zakazał jej śpiewać gdyż mogło to zirytować kupców i wyrzuciliby ich z wozu. Jego ramię nie było w dobrym stanie, uparł się, ze wytrzyma aż do Neverwinter, bo nie chce przegapić karawany. Luna siedziała wśród skrzynek z jakimiś towarami w wozie, który wolno sunął po drodze i dla rozrywki bawiła się swą lutnią. Wydawało się, że to zwykły instrument, podobny to tysięcy innych lutni; wyróżniała się jedynie tym, że była wykonana z czarnego drewna. Z zamyślenia wyrwała ją nagła cisza, po chwili dopiero zorientowała się, że karawana się zatrzymała. Dziewczyna z zaciekawieniem wystawiła głowę na zewnątrz.
- Witaj Luna, to nie potrwa długo, kupcy jedynie mieli zlecenia na dostarczenie pewnej skrzyni tu – powiedział przewodnik zbliżając się do wozu, z którego wystawała głowa Luny.
- A gdzie my jesteśmy ? Wokół widzę tylko same pola i parę budynków gospodarczych – odpowiedziała z rozżaleniem.
- Więc wyjdź i spójrz co znajduje się przed nami – zaśmiał się przewodnik.
Gdy Luna już wygramoliła się z wozu i spojrzała w kierunku, który wskazywał mężczyzna ujrzała dużą bramę ozdobioną symbolem oka i solidne mury obronne, zaś za nimi górowała wielka forteca.
- Oto Warownia na Rozdrożach, od kilkunastu lat służy jako siedziba Dziewiątki z Neverwinter – powiedział
Dwóch Szarych Płaszczy przy bramie zatrzymało parobków niosących skrzynię, jednak gdy jeden z kupców pokazał im jakiś dokument zostali wpuszczeni. Po kilku minutach już wracał ze sporym mieszkiem złota. Luna już miała wsiadać powrotem do swego wozu gdy na jednaj z wież łuczniczych zauważyła kogoś, nie wyglądał on na strażnika, nie mogła dostrzec szczegółów gdyż raziło ją słońce. Czuła, że ten ktoś ją obserwuje, jednak gdy zmrużyła na chwilę oczy postać znikła.
Gdy tylko karawana zdążyła wjechać na Wielki Trakt znów się zatrzymała, a Luna usłyszała krzyki. Szybko dobyła swego sztyletu i wyskoczyła na zewnątrz. Zauważyła jedynie kupców całych czerwonych na twarzy, którzy krzyczeli na coś małego leżącego na ziemi. Dziewczyna spostrzegła, że to ‘coś’ to gnom, a kupcy wrzeszczeli na niego coś w stylu ‘złodziej’ i kopali po całym ciele. Gnom był ubrany w jaskrawozielone szaty i stękał cicho pod ciosami okutych butów dręczycieli. Szybko jednak odskoczyli od niego, gdy nad ich głowami pojawiły się strumienie ognia. Luna stała z uniesioną ręką i groźną miną.
- Cóż wam ukradł, że go bijecie ?! – krzyknęła z chłodem w głosie.
- Nic, ale na pewno chciał. Zauważyliśmy jak siedział skulony za skrzyniami z jabłkami. – odpowiedział jeden z kupców.
- Ja… ja.. ja tylko chciałem dojechać do Neverwinter, nic.. nic nie chciałem ukraść – jąkał się nerwowo gnom dalej skulony na ziemi.
- A wy od razu dokonaliście na nim samosądu ?! Nie wiedząc nawet czy coś zrobił ? Wstydźcie się ! – krzyczała Luna, a kupcom zrzedła mina, gdyż nie chcieli kłócić się z kimś kto mógłby im sfajczyć wozy - Zabieram go ze sobą i ruszajmy, dosyć tego przedstawienia. – podała rękę gnomu i zaprowadziła do wozu.
Grupka handlarzy chcąc nie chcąc ruszyła w dalszą drogę. Zaś w jednym z wozów gnom na kolanach dziękowała bardce.
- Dzięki Ci moja Pani, jestem winien Ci dozgonną wdzięczność. Uratowałaś mnie od tych złych i grubych ludzi. – z podekscytowaniem rzekł gnom.
- Nic mi nie jesteś winien, każdemu należy pomagać w potrzebie, a zwłaszcza niewinnym. Jak Cię zwą mały ? – zapytała z uśmiechem Luna.
- Nazywam się Uhluf i jak zapewne widzisz jestem wielkim ogrem – z uśmiechem zaczął nowy pasażer, ale gdy ujrzał znudzone oblicze Luny natychmiast spuścił głowę – Chciałem tylko sobie zażartować, wiem że nie jestem w tym dobry ale wciąż ćwiczę. – mruczał zakłopotany
- Rozumiem, na pewno Cię czegoś nauczę i będzie z Ciebie jeszcze niezły żartowniś – odrzekła dziewczyna z przyjaznym uśmiechem – A czym się zajmujesz Uhlufie, przerażający ogrze ? – zaśmiała się
- Jestem kapłanem Garla Złotopłyskliwego, boskiego Żartownisia, Czujnego Obrońcy o błyskotliwym umyśle. – zaczął z dumą mówić gnom.
- Więc dlatego chcesz nauczyć się żartować ? By być dobrym kapłanem swego Boga ? – zapytała Luna wyciągając lutnię i zaczęła ją nastrajać.
- Tak, ale może chcesz usłyszeć więcej o Garlu ? Patronuje on również wielu innym sprawom. Wyobraź sobie, że jak gnomi bóg jest również naucza jak doskonale obrabiać różnego rodzaju klejnoty…. – gnom kontynuował swój wywód, a karawana swym zwykłym tempem zmierzała w stronę sławnego Neverwinter.
***
Padał lekki deszczyk, szczury chowały się do swych kryjówek, a w ciemnym zaułku znajdowała się jakaś postać. Dokładnie to leżała i zwracała kolacje do rynsztoku przez jamę ustną.
- Nigdy więcej tyle wódki – jęknął cicho Gerwazy.
Wiedział, ze żonka znów czeka na niego ze swym słynnym ‘’wałkiem mamusi’’ więc postanowił w miarę szybko wrócić do domu. Gdy walczył z grawitacją by wstać i utrzymać w miarę pionową postawę ujrzał nikły błysk kilka metrów od siebie. Wiedział, że nie może to oznaczać nic dobrego i próbował ostrożnie się wycofać we wgłębienie budynku aby schować się w mroku. Niefortunnie jednak poślizgnął się o własne wymiociny i wtedy właśnie zauważył postać stojącą niedaleko gdzie przed chwila widoczny był błysk. Zakapturzony osobnik leniwie zwrócił się w stronę pijaczyny.
- Hmm… Skoro już tu jestem to może wypróbujemy moje nowe możliwości – powiedział mężczyzna i zaczął się śmiać.
Był to bardzo nie przyjemny śmiech, bardzo mroczny. Zmierzał już powoli w kierunku Gerwazego, który ze strachu nie mógł się nawet poruszyć, wszystkie kończyny odmówiły mu posłuszeństwa.
- Będziesz pierwszym światkiem i zarówno ofiarą mojej zemsty na Neverwinter pijaczyno – powiedział z uśmiechem zakapturzony.
Ostatnio co widział Gerwazy to wielka jasność, która pojawiła się przed nim i uczucie niesamowitego gorąca, jakiego nie wywoływał żaden znany mu alkohol w jego organizmie.
Zakapturzony osobnik otrzepał rękawy i rozejrzał wokół.
- W tych Dokach nadal okropnie śmierdzi. A ponoć Dziewiątka tak bardzo zmieniła to miasto na lepsze. – powiedział z ironią – Teraz czas poszukać starych z znajomych z podziemia.
To powiedziawszy skierował się w stronę statków.
Deszcz przestał padać, a słońce wschodziło nad horyzontem. Do miasta wjeżdżała karawana kupiecka, a za nimi podążali: przewodnik, Uhluf, osioł i Luna. Piękny widok murów miejskich i promienie słońca odbijające się na morzu sprawiły, że bardce zachciało się zaśpiewać, co zostało odebrane przez przewodnika jako zwiastun kłopotów.