AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Niedaleko pasma górskiego na zachodzie Stanów Zjednoczonych (ponoć nazywano je ongiś Kordylierami, ale to niepewna informacja) znajdują się miejsca, gdzie kiedyś istniały wielkie stalowe Metropolie z drapaczami chmur, z zatłoczonymi ulicami i z ciągle śpieszącymi się gdzieś ludźmi. Wszystko było jedną sprawną "maszyną", istne idealne społeczeństwo. Bezrobocie było znikome (w granicach błędu statystycznego), a warunki życia przeciętnego mieszkańca były na bardzo wysokim poziomie. Przestępczość nie istniała, gdyż była zwyczajnie nieopłacalna.
Stan utopii utrzymywał się do momentu, w którym światem zawładnęła chciwość i nieuczciwość. Największe korporacje chcąc zmonopolizować światowy rynek, robiły coraz bardziej drastyczne kroki, tylko po to, aby na ich kontach znalazło się więcej zer. Krążą opowieści o sporach, waśniach między przywódcami największych państw tamtych czasów. Ponoć w akcie złości spowodowanym brakiem umiejętności dyplomatycznych zaczęli wydawać olbrzymie sumy pieniędzy na badania nad śmiercionośnymi rodzajami broni. Ktoś wystrzelił pierwszy pocisk nuklearny. W odpowiedzi wystrzelono ich kilkadziesiąt. Świat ogarnęły ciemności, miliony ludzi straciło życie. Twórcy potęgi ówczesnego świata stali się jednocześnie twórcami jego zagłady.
Olbrzymie dawki promieniowania i impulsy elektromagnetyczne sprawiły, że fauna i flora zmieniły się nie do poznania. Pojawili się mutanci, hybrydy, cyborgi, a roboty przestały słuchać wytycznych, jakie miały zapisane w swych oprogramowaniach. Jeden z tych ostatnich jakimś dziwnym sposobem zyskał świadomość i został dowódcą. Nie posiadając "ludzkich" ograniczeń stworzyli swoje własne społeczeństwo. Ludzie w liczbie ok. 100 milionów (w skali świata) stali się obiektem prześladowań i represji ze strony swych mechanicznych dzieci...
Ci, którzy przeżyli globalną wojnę nuklearną, zaczęli wzorem neolitycznych przodków zakładać nowe miasta. Były one stosunkowo małe, ludzie pracowali na roli (hodowali zmutowane rośliny), a czas wolny spędzali siedząc w barach sącząc paskudnej jakości whiskey, tudzież (co stało się domena raczej młodszego pokolenia) grając w pewną karciankę, powstałą jeszcze przed wojną. Mageec the Gaderin'. Czy jakoś tak.
Budynki były zbudowane z zardzewiałych blach, większość jednopiętrowa, nieliczni mogli sobie pozwolić na takie udogodnienia, jak kibel czy łazienka (zazwyczaj w centrum miasta stał jeden miejski szalet). Praktycznie rzecz biorąc miasta przypominały złomowiska.
Największym problemem tych miast były braki wody. Opady na jałowej pustyni były niezwykle rzadkim zjawiskiem, a promieniowanie towarzyszące wybuchom bomb sprawiły, że wszystkie rzeki i jeziora wyparowały a koryta stały się suche jak pieprz. W związku z tym ludzie budowali bardzo głębokie studnie, które dostarczały mieszkańcom *wystarczającą* ilość tej cieczy.
Szykanowani przez patrole robotów (które mimo iż rzadko, to jednak nawiedzali ziemie zajmowane przez ludzi) ludzie, desperacko bronili się przed plazmowymi działkami mechanicznych stworów. Często bezskutecznie. Niejedno miasto w taki właśnie sposób upadło. W końcu plazma czy laser silniejsza jest od kuli karabinowej.
Dlatego w tychże osadach tworzyły się małe grupki rebeliantów, uzbrojone zazwyczaj w prymitywne colty kalibru .44 ewentualnie w karabiny maszynowe AK47 (przed wojną wyprodukowano ich miliony) Broń biała była rzadko spotykana w szeregach tych pseudo żołnierzy. Z uwagi na brak perspektyw na przyszłość wielu ocalałych przyłącza się do tychże oddziałów. Otrzymują wtedy rangę [Rekrut] i pod okiem doświadczonych kolegów uczą się wojennego rzemiosła. Dziś przyszło świeże mięsko. Kilka panienek, z których zrobi się prawdziwych mężczyzn!
No proszę, jest nawet jakaś kobieta! Gratuluję odwagi!
[------------------------------------------]
W niewielkim pomieszczeniu z jedną krzywo wiszącą lampką, dającą niewielką ilość światła, stała grupka nowo przybyłych Rekrutów. Zdawali się być niedoświadczeni i przestraszeni, nerwowo przyglądali się sobie, niemniej jednak zdawali się wiedzieć w jakim celu tu przybyli.
Czekali około 5 minut, po tym czasie do zbudowanej z metalowych płyt izby wszedł starszy mężczyzna, lat mniej więcej 50. Rzucił wrednym spojrzeniem na świeżaków, charknął okropnie, po czym wolnym krokiem zaczął iść w ich kierunku. Nie sposób było nie zauważyć paskudnej blizny jaką posiadał na twarzy. Zaczynała się na czole, a kończyła się na linii ust. Całość wyglądała niczym rzeka wpadająca do morza. Wiadomo było, że ten człowiek widział wiele śmierci i nie obce mu są pola walki. Z tlącym się jeszcze cygarem w ustach zagadał do grupy, której członkami byli: James Higgins, dobrze zbudowany, 28-letni mężczyzna, u którego w oczach było widać tajemniczą niepewność, Thomas Vercetti, siwiejący już starzec, o potężnych dłoniach, które jak można się domyślać ruszyłyby niejeden kawałek powojennego złomu, Monique, młoda, piękna kobieta, o drobnej budowie ciała, widać, że nie pochodzi z terenów USA, Yoji, wysokie, bardzo dobrze zbudowane chłopisko mające domieszkę krwi Azjatyckiej i Indiana O'hara, Texańczyk, mający na twarzy okropną bliznę, zawadiaka zapewne.
Dla Generała Blackforda, mimo ich, na pierwszy rzut oka, dobrych prezencji byli i tak tylko kupą gówna, z którego dopiero zrobi się konkretny i cholernie mocny kawałek stali.
W końcu wypalił, niczym ze starej śrutówki do swych nowych Podwładnych:
- A kogóż my tu mamy? Na targu w tej zasranej wsi Vegas była wyprzedaż psiego żarcia? Nieważne. Najpierw musimy wyjaśnić sobie kilka spraw. Słuchajcie uważnie, bo nie będę się powtarzał! Po pierwsze, to się żadne wakacje, ani obóz małych skautów. Jesteście w obozie Rebeliantów o nazwie Szkarłatne Sokoły! Przybyliście tu, aby walczyć z naszym wrogiem. Jeżeli nie wiecie kto nim jest, odpowiadam Wam: Wasi wrogowie to Blaszaki! Kim są Blaszaki? Blaszaki to Roboty! Wybaczcie, że mówię do Was jak do smarkaczy, ale z doświadczenia wiem, że nie wszyscy potrafią dobrze przyswajać wiedzę. Jestem zapobiegawczy.
Wasz oddział nazywa się Epsilon 9. Mam nadzieję, że jak na razie wszystko jest jasne. STOP! Nie odpowiadajcie.
Po drugie, JA jestem Waszym Dowódcą, i tylko MNIE macie się słuchać. Teraz ja jestem PANEM Waszego losu i o wszystkich problemach, pomysłach macie mnie OSOBIŚCIE informować.
Po trzecie: Wszelkie próby niesubordynacji tudzież dezercji zakończą się karą.
Na zakończenia jeszcze jedna rzecz: Gdy wyjdziecie z tego pokoju, podążajcie korytarzem. Na jego końcu znajdują się Koszary. Tam możecie się przespać i zebrać siły przed jutrzejszym treningiem. Jak na razie to wszystko co mam Wam do powiedzenia. Do zobaczenia... Rekruci! (to ostatnie słowo podkreślił jakby chciał się dowartościować)
Nówki (bo tak też nazywano nowych Rekrutów) na widok Generała wychodzącego z sali wyraźnie odetchnęli z ulgą. Jedynie starzec zdawał się nie przejmować ostrym językiem i władczością Blackforda. Wszyscy za radą dowódcy przeszli do Koszar (które de facto prezentowały iście spartańskie warunki) by tam odpocząć i zapoznać się z członkami swego oddziału. Oddziału Epsilon 9.
Siadam na pierwszej z brzegu pryczy. A więc teraz z tymi ludźmi przyjdzie mi dzielić loś? Nic nie warta kobieta, która zapewnie zginie podczas pierwszego kontaktu z cyborgami. Azjata, co do cholery tu robi Azjata? Jak ja nienawidze tych podejrzanych typów, potomków imigrantów co to chcieli wciskać ludziom ryż i tanie filmy pornograficzne w raju z legend, w Ameryce. Takim to nie należy ufać. Starzec, na oko dziwny facet, jednak też widzę w nim coś obcego... Może mechol? A może makaron? Kto go tam wie, wygląda na tych co chcą się tylko pokazać, a w rzeczywistości to trzesą gaciami na widok wroga. I ten wesoły chłopak... Wygląda swojsko, czuję irlandzką krew, o ile mnie zmysły nie zawodzą, a rzadko to robią, to będzie z niego pożytek w naszej armii Yankesów.
- Ty, młody, chodź no tutaj! - zawołalem chłopaka z typowym akcentem rodem z Irlandii, którego tak często używamy w rodzinnych miejscowościach w Texasie tak szeroko zamieszkanym przez meksykańskich patałachów - Powiedz jak cię zwą i skąd jesteś młody Irlandczyku.
Thomas wszedł do koszar jako ostatni. Gdy tylko przekroczył próg, zatrzymał się i rozejrzał po twarzach kompanów. Zatoczywszy niewielkie koło, wsparł się placami o ścianę baraku i przewiązał kucyk siwych, tłustych włosów.
- Szkarłatne Sokoły? A co to kurwa, kreskówka? - burknął pod nosem, wyraźnie rozbawiony tą nazwą.
Ja pierdole ...... To była jedyna kwestia którą młodziak zdołał z siebie wyjąkac podczas ,,defilady'' sierżanta jakiegośtamktóregośzkoleiwhatever. Po ciętym przemówieniu ruszył z resztą w strone koszar.
- Niezły korytarzyk .... Zarzucił mimochodem podczas przebieżki korytarzem widząc jednak brak reakcji wzdrygnął ramionami i wszedł z resztą do środka.
Gdy mineło kilka chwil , które miał dla siebie i wykorzystał je na sciągniecie pilotki i lekko już zadrapanej kurtki. Arafatka i podkoszulek też nadawały sie do niczego ..... Trzeba będzie skroić jakieś nowe ciuchy pomyślał. Wten zaskoczył go głos jednego z meżczyzn.
James napisał/a:
- Ty, młody, chodź no tutaj! Powiedz jak cię zwą i skąd jesteś młody Irlandczyku.
Nim zdąrzył coś odpowiedzieć wtrącił sie drugi meżczyzna.
Tommy napisał/a:
Mamy już jednego palanta, któremu wydaje się, że rządzi innymi. Dam Ci radę chłopcze: Tacy jak Blackford, zazwyczaj krótko żyją
- Tommy Vercetti.
Na całą akcje tylko wzruszył ramionami. Przetarł dłonią tłuste włosy i powiedział ciepło.
- Fast like a fox! Tak mnie nazywali. Wieć możecie do mnie mówic mrs. Fox. Mówiac to niedbale siadł na pryczy co spowodowało że jego kurtka spadlą z pryczy wybijając z kieszeni glocka który uderzajac o ziemie zrobił taki hałas jakby wjechał do pomieszczenia czołg. Przeleciał przez pół pokoju i wylądował na środku .......
- ekhehem
Spojrzałem na mężczyzne wyciagającego ku mnie dłoń... A jednak makaroniarz, pomyślałem. I w dodatku próbuje mnie ustawiać? No cóż, wychowano mnie na dobrego katolika mającego szanować bliźnich i nienawidzić Angoli, w sumie co ten człowiek zawinił, że jego praszczur pochodził z Włoch? Zresztą, chuj mnie to obchodzi, na razie nie ma co wystawać przed szereg, szybko można z kulką nie tam gdzie trzeba skończyć.
- James Higgins - przedstawiłem się - Miło , iż posiadamy kogoś doświadczonego, kto podzieli się z nami dobrą radą - dodałem z przekąsem.
I jeszcze ten Lis...
- Fox, a jak brzmi rzeczywiście twe imię i nazwisko? I skąd jesteś? Lubię wiedzieć z kim mam stać w jednym szeregu.
Yoji
Słowa generała wywarły na nim wrażenie. W czasie końcowej przemowy jego usta wypuściły jedynie szept: "Jakbym miał jakiś wybór".
Skoro już tutaj trafił nie może sobie pozwolić na zapuszczenie korzeni. Gdy tylko generał odszedł, a towarzystwo ochłonęło - ruszył we wskazanym przez dowódcę kierunku. Wiele wspaniałych opowieści słyszał o bazie rebeliantów. Czas się przekonać ile z nich niesie za sobą coś więcej niż zlepek słów ocalałych.. spragnionych spokojnego życia mieszkańców powierzchni.
Idąc krokiem zdradzającym niepewność, a może i zdenerwowanie.. przyglądał się przedmiotom leżącym w pomieszczeniu/-ach. Aż do momentu dotarcia do koszar nie zwracał większej uwagi towarzyszących mu ludzi. Nadrobił to tuż po usadowieniu się na jednej z prycz.
Yoji nie był przyzwyczajony do towarzystwa. Ludzie .. jakich spotykał na swej drodze zazwyczaj chcieli go zabić bądź okraść (chociaż nie zawsze. Czasem woleli zabić i okraść). Z tego też powodu zaczął unikać ludzi co utarło w nim pewną nieśmiałość/ostrożność.
Napomniał się, że powinien sie uspokoić. Wsunął torbę i karabin pod prycz. Po czym położywszy dłonie na potylicy zaczął się przyglądać/przysłuchiwać_się pozostałym.
"Ciekawe jakie powody zepchnęły tak różnych powierzchniowców" - ledwo słyszał własne słowa..
Usiadłam na ławce. Wolnym ruchem zaczęłam targać sobie włosy. Głupi nawyk. Jednak pozornie nieważny ruch uspokajał i dodawał pewności siebie. Rozejrzałam się leniwie po pokoju...
"Kogo my tu mamy? Och... Trochę nas tu jest: jakiś tam James - nic szczególnego wygląda na zadufanego w sobie. Ciekawy azjata - czuje ,że on może być jedyną osobą, z którą będę mogła pogadać. Dlaczego? Oboje nie jesteśmy z tego cholernego USA. Jakiś tam Fox - widać ,że chce być tajemniczy. Thomas - człowiek próchno. Nie wiem czy on długo tu wyciągnie. Jakiś indianin, którego widizałam tylko przez chwilę...Założe się ,że nie będę tu lubiana. Mężczyźni...Myślą ,że jestem bezbronną istotą ,która nie daje sobie rady ze złamanym paznokciem. Nie wiedzą ,że u mnie w domu gnat to codzienność...Dobra! Koniec z tymi zasranymi wspominkami trzeba się przedstawić stadu." Zbieram w sobie maksimum uroku osobistego i zaczynam:
- "No cóż panowie chyba damy sobie spokój z formułkami grzecznościowymi. W końcu i tak będziemy widzieć swoje prawdziwe oblicza więc nie ma się co silić na kulturkę"- dodałam z kpiącym uśmieszkiem.
- "A tak wogóle to jestem Monique"
Kiwnął lekko głową w gest powitania - "Witaj.."- odpowiedział spokojnie mierząc Cię wzrokiem - "..jestem Yoji."
- Fast like a fox! Tak mnie nazywali. Wieć możecie do mnie mówic mrs. Fox. - na te słowa Thomas parsknął niekontrolowanym śmiechem - No... Będziesz pasował do ODDZIAŁU EPSILION 9. - skomentował parodiując Blackforda.
Na słowa Higginsa mężczyzna uśmiechnął się tylko, jakby wcale nie dostrzegł zawartej w nich ironii.
Waszą rozmowę przerwało nagłe wtargnięcie Starszego Kaprala Murphiego:
- Rekruci! Już po 10! Spieprzajcie do wyr, bo inaczej traficie na cztery-osiem do karceru. Jutro pobódka o godzinie 6.30. Po wstaniu macie pół godziny na poranną toaletę. O godzinie siódmej wyruszamy na poligon. Tam nauczycie się robienia pożytku z Waszych mózgów. I z Waszych gnatów. Co się tak kurwa gapicie jak sroka w gnat? Do łóżek!!! - Krzyknął ostatnie słowa, po czym zgasił w Koszarach światło i trzasnął drzwiami. Cóż mieliście zrobić? Położyliście się spać.
Nad ranem budzą Was krzyki Blackforda:
- Wstawać hołoto! Macie pół godziny na umycie swoich brudnych ryjów.
Po wizycie w łazienkach, które były cholernie brudne i rzygać się chciało na sam ich widok, udaliście się na poligon. Tam każdy z Was otrzymał małego gnata zrobionego z polimerów (był bardzo lekki) - Glocka i miał nakazane strzelanie do celów, którymi były słomiane kukły. teraz się okaże co potraficie... a raczej czego nie potraficie.
- Strzelać! - krzyknął Blackford
Co ja tu robię? Trzymam w dłoni broń... Mógłbym kogoś zastrzelić, jednak przecież Bóg dał nam przykazania, których mamy ściśle przestrzegać. Nie zabijaj. Więc po co mi w takim razie ten pierdolony gnat? Ja się do praw boskich mogę zastosować, jednak jak ktoś będzie miał je w rzyci i zapakuje mi magazynek pieć piędzięsiątszóstek prosto w klatę? Trafię do raju, bo skurwiela nie zastrzeliłem zanim otworzył ogień... A może wysram się na całe moje życie przez które brnąłem w katolickiej wierze i tradycji? Gdzie ja jestem? Epsilon 9? Tak sie nazywa nasz parszywy oddział? I kto nim kieruje? Jakiś palant co drze mordę w niebogłosy... Już wolałbym makarona, wygląda na doświadczonego żołnierza... W sumie?
Nie zastanwiam się długo, obracam się szybko i ładuję kulkę w czoło naszego sparszywiałego dowódcy, mała rebelia zawsze zdrowo wpływa na żołnierzy, a tego pierdolca i tak nikt w armii nie trawi... Wiem, że trafiam, przecież mam doświadczenie w walce bronią krótką...
Yoji
Niepewnie zważył broń w łapie. Coś nie chciała dobrze leżeć - "Strasznie lekka" - mówiąc to uśmiechnął się, i wycelował przed siebie. Nie strzelił - jak by się można spodziewać. Opuścił broń i odwróciwszy się do generała rzekł:
"W co mam strzelać szef..?"
W tym momencie jego oczom ukazuje się ciekawe zajście. Jeden z towarzyszy obrócił się szybko, i strzelił ku przywódcy. Ściskając glocka przyglądał się całemu zajściu.
Thomas podniósł Glocka i przyglądał mu się przez chwilę uważnie. Potem przykląkł na jedno kolano, chwycił broń oburącz - uważny obserwator mógł zauważyć, że stary Vercetti jest leworęczny - i zamarł w bezruchu, celując w kukłę. Nawet odgłos upadającego ciała nie wyrwał go z tego stanu. Mierzył długo. Potem gwałtownie pociągnął za cyngiel i jeszcze raz. Wstał powoli i z wyraźnym przygnębieniem spojrzał na Blackforda. Zaciśnięte na rękojeści Glocka palce niemal zbielały. Thomas zwolnił magazynek, który z brzdękiem upadł na ziemię. Odciągnął lufę, uwalniając ostatnią kulę.
- Umywam ręce. - powiedział, choć nikt nie miał już wątpliwości, że odpowiedzialność spadnie na wszystkich.
[mały edit, dla wyjaśnienia pewnej kwestii]
W co ja się wpakowałem ..... Ale Informator mówił to co mówił trza jakosc to znieść.
Gdy rano ciepłe słońce lekko draźniło go po oczach rozglądał się po okolicy poligonu. (Serapek napisz mi co i jak) Gdy razem z resztą stał przed wełnianą kukła chwile sie zastanowił. Patrząc na azjate chwycił karabin podobnie jak on i celował w kukłe. Jednak gdy nacisnął spust broń o mało co nie wyleciała mu z dłoni. Otarł dłonia pot z czołą i lekko odetchnął z ulgą. Kładac broń powoli na swoje miejsce.
Na widok Całej sytuacji postąpił kilka kroków do człowieka w czapce.
- Ej stary..... no może troche w Odgłos wystrzału i upadajace ciało zniechęciły go do dalszych dywagacji.
- Ekhem , cóż .... Dokończył wziął i zapalił szluga. Pociągajac dym i wypuszczajac go tylko mamrotał pod nosem Już widze jak rzuce to palenie.
Dostaliśmy glocki? No problem! Gdyby ci "panowie" z, którymi muszę "obcować" wiedzieli jak ja często tzrymałam broń w łapie nie wywyższaliby się tak. Hmm...Ale może to i lepiej, że mnie nie znają...Tak...Dużo lepiej. Chwyciłam glocka delikatnie. Stanęłam tak jak mnie tatuś uczył. Niech Bóg błogosławi starego za moją "edukacje"!
Już chciałam strzelić...Gdy zobaczyłam co wyrabia James! Cholera on chyba nie jest przy zdrowych zmysłach! Teraz wszyscy będziemy mieli zasrane problemy! Zachciało mu się strzelać! Już miałam podbiec do niego i mu nawymyślać ale coś mnie powstrzymało. Nie można robić sobie wrogów już drugiego dnia. Schowałam glocka do kabury i rzuciłam Jamesowi pogardliwe spojrzenie. Niech nie myśli ,że popieram to co zrobił.
Kula z iście chirurgiczną precyzją przebija się na wylot głowy martwego już generała, a szczątki mózgu wylądowały na spalonej słońcem ziemią. Dało się jednak zauważyć, że denat miał zaciśniętą dłoń, poza jednym palcem - serdecznym. Nawet w chwili śmierci gardził Wami. Trzeba było przyznać, że choć charakter miał bydlaka, to jaja miał jak u byka.
Chwilę później usłyszeliście metaliczne odgłosy ładowanych do karabinów snajperskich kul. Spojrzeliście się na siebie, po czym na cztery wieżyczki obserwacyjne, na których stali strzelcy wyborowi z karabinami snajperskimi Dragunov w rękach. Wszystkie wycelowane w Waszą stronę. Witamy w piekle.
Następnie zjawiają się uzbrojeni szeregowi, typowe pieski starszych stopniem, związują Was po czym zaczynają okładać metalowymi pałkami.
- Odpokutujecie to. Dopilnuję tego. - rzekł Porucznik Donovan. Zabrać ich do karceru. Za dwa dni zostaniecie straceni przez powieszenie na strunach fortepianowych.
To się nazywa odpowidzialność zbiorowa.
No i trafiliście do karceru. Wiedzcie jednak, że nie byliście sami. Po za wychudzonym skazańcem o imieniu Jimbo i szalonym Gregiem (który wsławił się morderstwem kolegi z oddziału) towarzyszyło Wam kilku szczurów. No i ten smród... Zostały Wam dwa dni życia w iście królewskich warunkach.
- No... Pokazałeś pazur Higgins. Tak, naprawdę jesteś macho! - powiedział Thomas siadając w największym syfie. Zdawał się mu on wcale nie przeszkadzać.
Tego nie przewidziałem , Tego kolesia byłoby by sie pozbyć w najbliższym czasie pomyśła.
- No więc macie jakiś plan?
Yoji
Pięknie! Genialnie! Mam siniaki na całym ciele! I to wszystko przez tego narwańca! Co on sobie myślał?! Dobra...Spokojnie...Wdech...Wydech...Wdech.
-Jeśli chodzi o mnie możemy spróbować ucieczki. Tylko jak? Zwabić strażników? Ale co potem? Nawet jak wyjdziemy rozwalą nam łby. Chyba ,że ktoś ma cokolwiek do obrony...?
Zrezygnowana usiadłam się na podłodze i zaczęłam targać włosy.
Bynajmniej nie chciałam zawisnąć na drucie.
Ale co teraz zrobić?!
Jak można nazwać naszą obecną sytuację? Toż to czyste męczeństwo. W imię boże wierny sługa ulżył światu pozbawiając go jednego z większych bydlaków, jednak czy to on zabił? Przecież "człowiek strzela, jednak to Pan kule nosi", więc gdyby Bóg chciałby go ocalić, z pewnością by to zrobił, ręka i władza boskie są nieomylne. Swoją drogą ciekawe, przed wiekami Chrystus oddał swe życie dla milionów, a przez nastepne setki lat ludzie mordowali się milionami w jego imię... Jestem jak inkwizycja, jak pasterz oddzielający ziarno zdatne od splugawionego... A ten rzekomy dowódca był tym drugim. Teraz grupa niewiernych głupców ma zamiar mnie powiesić... I niczym syn boży mam oddać się w ich nieczyste ręce? Na święty krzyż, przecież ma misja wciąż trwa! Boże, spraw by zdarzył się cud, pozwól swemu wiernemu słudzę dalej brnąć ścieżką prawości... Zacząłem się modlić nie zważając na komentarze współwięźniów.
- Nie spodziewałem się cudów po wsiokach każących nazywać się "Sokołami", ale ten egzemplarz przerósł moje najśmielsze oczekiwania. - powiedział Thomas wskazując brodą modlącego się mężczyznę.
- Jimbo, tak? - zagadnął niespodziewanie współwięźnia.
- Długo tu siedzicie? - zapytał.
Yoji
Thomas zdawał się pochłonięty zagadywaniem obcego współwięźnia. Odezwałem się więc do pozostałych.
- Masz racje Moniko - pokiwał łebkiem bezwiednie - powinniśmy stąd jak najszybciej uciekać. Gdy przyjdą tu kolejny raz może być dla nas za późno. Te miejsce jest bardzo dobrze strzeżone, lecz jakie mamy wyjście? - rozłożył bezradnie ramiona - Macie jakiś plan jak się stąd wydostać? Obezwładnienie uzbrojonego strażnika do łatwych nie należy - odwrócił się w stronę Jamesa - Może nas szalony przyjaciel coś wymyśli?
- Yoji, teraz wszystko w rękach Pana, a niezbadane są wyroki boskie, musimy więc czekać na znak od stwórcy... Zresztą brak jest tu boskiego miłosierdzia, ja jeno świętym mieczem w jego dłoni jestem i to ja gnidę podłą posłałem do piachu, was powinno się oszczędzić...
- Hmm - Przez jego usta przemykał szelmowski uśmieszek, a oczy rozpalił blask zdradzający nieczyste zamiary - lecz Pan Twój wyznaczył nam wielką misję! Czyż inaczej spotkałyby się tu tak różnorodne osobowości - rozgląda się wokół - Nie możemy stawać przeciw Jego woli. Wyrwiemy się z okowów nałożonych na nas przez nieczystych ludzi i staniemy przeciw wrogom Twego Pana. Wesprzyj nas swym sercem jak i bronią. Wesprzyj nas wierny sługo Wielkiego i Wspaniałego Pana
Rozbawił mnie ten mieszany żółtek... Pierdolony bluźnierca, na co liczył? Wygłosi gówno wartą mowę mającą napełniać serca wiernych i myśli, że wszyscy się rzucą do realizowania planu, którego nawet nie ma? Ja potrzebuję rzeczywistego znaku, a nie bandy mieszańców, Bóg mnie raczej ukarał sprowadzając mnie do jednego miejsca z tym zlepkie, nieudaczników.
- James tak? Spojrzał się na gościa myślac przez chwile. Sprawa taka , na drugi raz jak chcesz kogoś pokarać to daj nam najwyżej znać. W sumie źle nie zrobiłeś , i tak ten cały obóz od początku mi sie nie podobał.
Spoglądajac na reszte wstał z tej dziwnej ławeczki i porozglądał sie po celi.
- Widze że mamy dwa wyjścia , jezeli ktoś sie umie bawić w otwieranie zamków to ma okazje do wykazania się. I robimy akcje w stylu rambo. A drugi motyw , wykradamy sie stąd jakoś nocą. Wskazał palcem na leżacych gości w kącie.
- A wy to kto?
Ach...Wspaniale! Wariat siedzi i się modli...Mam nadzieję ,że jego powieszą pierwszego! No ale cóż czas się wykazać i pokazać co umiem. Zobaczymy czy lata praktyk w złodziejskim fachu przydały się na cokolwiek. Zresztą o czym ja myślę? Czym mam otworzyć te drzwi? Palcem? Bez jakiegokolwiek drucika nie da rady.
- Jimbo, tak? - zagadnął niespodziewanie współwięźnia.
- Długo tu siedzicie? - zapytał.
- Wystarczająco długo Starcze. - odburknął Jimbo
- Niemniej jest pomysł aby się stąd wyrwać...
Wiesz jaki? Wyrwać sobie serce i dać szczurkom do zjedzenia hhhaaahahh - Jimbo zaśmiał się szalenie i więcej już nie przemówił. Nawet na pytanie O'hary nie odpowiedział. Ba nawet na niego nie spojrzał. Gregory, drugi z tutejszych "mieszkańców" mimo iż wariat był chyba normalniejszy.
Spoglądacie na Monikę, bo zdaje się mieć jakiś plan. Plan, który umożliwi Wam wydostanie się z celi zamkniętej na pięć spustów...
- Koszule ? - Wpatruje się w Ciebie zszokowany - Chcesz ich przekupić wręczając własne ubranie? Myślisz że są aż tak perwersyjni?
Uśmiechnęłam się gdy usłyszałam ten komentarz i zobaczyłam zszokowaną minę Yoji'ego. Nie...Plan był znacznie prostszy.
- Nie Yoji, nie myślę ,że są aż tak "perwersyjni"... Mam pewien plan ale potrzebuje do niego zdjąć mój gorset. No więc zrozumcie panowie chce się stąd urwać ale jakoś nie mam zamiaru łazić tu pół naga - Przewróciłam oczami i spojrzałam wymownie na szaleńca siedzącego w kącie.
-To co da mi ktoś jakąś koszulę czy nie? - Rzuciłam zniecierpliwiona. Przecież każda sekunda się liczy!
Yoji
Bez dłuższego zastanowienia zrzuca z siebie kamizelkę.. następnie flanelę. Już Ci ją podaje, kiedy zauważa brak kilku guziczków. Szybko ją upuszcza, i dwie sekundę później podaje Ci swoją koszulę. (Szybko, co nie? Kariery w klubie striptizowym nie zrobi ;p )
- Trzymaj - powiedział krótko ( i trochę nerwowo) i odwróciwszy się jakby trochę niechętnie, zaczął zakładać własne ubranie (Tylko nam się w niej nie utop ;P).
[Malutki komentarz: Z powodu zabójstwa wyższego rangą oficera Wasza reputacja w postnuklearnym świecie spadła o jeden punkt]
Wzięłam koszulę od Yojiego patrząc mu w oczy z wyraźnym podziękowaniem. Biedactwo chyba go onieśmieliłam...No ale cóż - przynajmniej mam wszystko czego potrzebuje by przynajmniej "spróbować" ucieczki. Troche nerwowo zaczęłam szarpać suwak od gorsetu. Cholera! Jak zwykle się zaciął. Poszarpnęłam jeszcze mocniej. Przecież nie poprosze nikogo żeby mnie "rozebrał"...No jakby to wyglądało? Po chwili suwak puścił. Odwróciłam się od facetów i zaczęłam się szybko przebierać. Cóż było by łatwiej gdyby się tak nie patrzyli..."Tylko się nie czerwień, tylko się nie czerwień, tylko się nie czerwień" powtarzałam sobie w myślach. Po kilku sekundach miałam swój gorset w ręce a koszulę Yojiego na sobie... Czas zobaczyć czy mój plan się powiedzie...
Mocnym ruchem przejechałam gorsetem po chropowatej ścianie by osłabić materiał. Powtórzyłam ruch aż do skutku czyli przedarcia. Wsadziłam rękę do dziury w gorsecie po czym wyciągnęłam z niej kilka dość długich, cienkich drucików ,które "mocują" ten rodziaj garderoby.
Usiadłam na podłodze (starając się wybrać czysty kawałek) i zaczęłam wyginać, nadłamywać i łączyć druciki. Po 15 minutach miałam prowizoryczny komplet wytrychów. Słabe i prymitywne ale zawsze wytrychy. Mając w ręce swój sprzęt nie czułam się tu już taka samotna....
Thomas zaśmiał się lekko i powiedział spokojnym głosem, jakby nieco odpływając w myślach:
- Kiedyś widziałem gościa, który potrafił zrobić z ogórka i zapałek helikopter. Jak mu tam było? MacGyver, czy coś takiego. - zaśmiał się głośniej.
Yoji
Kończąc zakładać ciuchy.
- Ja znałem gościa potrafiącego rozbrajać miny jedną ręką - przerywa na chwile spoglądając na wysiłki Monique - Był niesamowity, aż do samego końca.
Dasz radę otworzyć zamek takimi drucikami? - przygląda się z głębokim zainteresowaniem.
Mając gotowy komplet wytrychów. Usiadłam się i zaczęłam grzebać przy drzwiach...
- Ja znałem gościa potrafiącego rozbrajać miny jedną ręką. Był niesamowity, aż do samego końca.
- Aje przyjacielu, nie zapytam nawet, dlaczego nie mógł używać obydwu. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
No proszę, prosty wytrych, odrobina wiedzy na temat budowy zamków typu Lockhead™ potrafi zdziałać cuda. Otwieracie masywne drzwi i oto co ukazuje się Waszym oczom: długi korytarz, wzdłuż którego umieszczone są głębokie otwory emanujące zimnem. Nie wiecie do czego służą. Macie tylko nadzieję, że nie tutejsza rzeźba terenu nie uniemożliwi Wam ucieczki z obozu.
Podążają za Wami również dwaj współwięźniowie, którzy szybko zerwali się z miejsc i wybiegli przed Was w kierunku drzwi. Najwyraźniej chcą wykorzystać okazję i również, tak jak i Wy - uciec. Daleko jednak nie pobiegli - po pokonaniu około pięciu metrów stali się istnymi ludzkimi sitkami. Teraz wszystko jest jasne - we wnękach są umieszczone karabiny maszynowe, które tylko czekają, aż jakaś zabłąkana dusza spowoduje zakłócenie czujnika ciepła.
- No to mamy klops , skąd oni do cholery wzieli te czujniki? Tu mają lepszy sprzęt niż w posterunku.
Fox przysiadł na nogach i siegnął po fajke .... której nie ma.
- Fak , to się nazywa walka z nałogiem
Przerażona popatrzyłam na moich byłych "współwięźniów"...A raczej na to co z nich zostało. Nie raz widziałam śmierć...Nawet w dzieciństwie...Lecz coś tak bestialskiego i zupełnie niespodziewanego koszmarnie mnie przeraziło. Zaczęło mi się robić słabo, nogi miałam jak z waty. Ostatkiem sił oparłam się o ścianę...A może o jakiegoś towarzysza? Nie wiem...Zaczęłam głęboko oddychać... Już nie obchodziło mnie co sobie ONI o mnie pomyślą. Poza rażącą pustką w i narastającym przerażeniem w głowie kołotało mi jeszcze jedno pytanie: Jak my do cholery jasnej stąd wyjdziemy?!
- Czujniki ruchu... - powiedział zamyślony Thomas ciężko wdychając odór rozprutych ciał i wykrzywiając się znacząco.
- Oni też mają ograniczą ilość amunicji, nie? - dodał chwytając z ziemi jakiś kamyk lub garść pyłu i ciskając go do wewnątrz korytarza.
- Uwaga na rykoszety.
- A mnie się wydawało, że te takie urządzenia reagują na ciepło, a nie jak się niektórym wydaje na ruch.... - rzekłem z przekąsem patrząc na Thomasa.
Yoji
- Jednak dlaczego zaprzestały strzelania gdy ciało opadło ? Być może ten czujniki wychwytują ciała znajdujące się pewną odległość nad ziemią? - spogląda spod oka na James'a a przez jego spojrzenie przeleciała lisia iskierka - Ktoś nie zgadza się z tym pomysłem?.
- A mnie się wydawało, że te takie urządzenia reagują na ciepło, a nie jak się niektórym wydaje na ruch.... - To byłoby trochę nielogiczne.
-Może zamiast się kłócić spróbowalibyśmy coś wymyślić? Nie wiem może coś rozgrzać i wrzucić do korytarza by otumanić czujniki albo zwyczajnie poszukać innej drogi...?
Mój wzrok przebiegający po pomieszczeniu zatrzymał się na wejściu do ścieków. Przyklęknęłam i zaczęłam badać kraty...Może udałoby się uciec kanałami?...
Yoji
- Kanałami? - wzdryga się - Słyszeliście o szczurach kanałowych? Bestyje niewielkie, ale w stadzie mogą obgryźć człowieka do kości.
Wzdycha - Pozostaje upewnić się czy są to czujniku ruchu czy ciepła - mówiąc to podchodzi do jedynego zauważonego w celi przedmiotu : umywalki. Napiera nań próbując wyrwać ze ściany.
Z jakim skutkiem? <- Seraphe
Umywalka z uwagi na swój wiek, bez problemów odrywa się od ściany pod wpływem Yojiego.
Nagle słyszycie serię kilku wybuchów, zdawać by się mogło, że na terenie obozu coś się dzieje. Tynk ze ścian celi spadł na Wasze głowy... Bez wątpienia na górze jest jakaś zadyma...
- Zmieniłem zdanie. Zostaję tutaj. - powiedział krótko Thomas strzepując tynk z kamizelki.
- Czyżby Pan postanowił okazać nam swą łaskę i zesłał nam znak? Jest to możliwe, jednak być może to zwykła rebelia... A może nawet natarcie wroga? W każdym bądź razie radziłbym jak najszybciej się wynieść z tego przeklętego miejsca nim strop zawali nam się na głowy, wiem, że życie jest według Biblii gówno warte, a wszystko co najlepsze czeka nas właściwie po śmierci, jednak nie czas teraz na religijne rozważania jakich zwykle się dopuszczam... Yoji? Co z tą umywalką? - krzyknąłem w stronę towarzysza niedoli.
Yoji
- Z umywalką - odzywa się nieco zdezorientowany niespodziewanym wydarzeniem upuszczając trzymany w rękach przedmiot. Umywalka upadając z hukiem rozbija się na parę mniejszych części. - Aa. Tak-tak. Już, poczekajcie.. - schyla się i chwytając parę kawałków podchodzi do otwartych drzwi.
Unosi jeden z trzymanych kawałków i rzuca wysoko na środek korytarza.
<jaki efekt? > <- Seraphe
Jeśli zabezpieczenie się nie uruchomiło czytaj dalej.
Nie dostrzegajac efektu rzuca kolejny - tym razem nieco niżej.
<jaki efekt?> <- Seraphe
Jeśli zabezpieczenie się nie uruchomiło czytaj dalej.
Już niemal całkowicie zrezygnowany rzuca trzeci z odłamków. Tym razem tuż nad ziemią.
<jaki efekt? - jeśli ktoryś z wcześniejszych zadziałał skaskuje późniejsze wypowiedzi. Chcę tylko przyspieszyć wykonywane akcje i nie rozpisywać teges na trzy posty - pewnie mało kto z grających chciałby tyle czekać ;P > <- Seraphe
Z iście chirurgiczną precyzją dwa lecące wysoko lecące odłamki zamieniają się w locie w pył. Jednakże jeden z nich - ostatni nie został nawet draśnięty. To będzie "klucz" do wyjścia z korytarza.
Słyszycie kolejny wybuch, a ziemia drży pod Waszymi stopami.
Wstrząsy na korytarzu zaczęły miotać mną jak lalką. Nie mogłam ustać na nogach.
Przed oczami przelatywała mi wizja zapadającego się stropu... Szybka decyzja. Spróbuje przedostać się przez te czujniki ruchu. Lepsze to niż pewna śmierć.
-No to co panowie...Zaczynamy? Nie czekając na ich decyzję położyłam się na podłodzę i zaczęłam się czołgać. Boże...Oby sposób Yojiego zadziałał...
Monique się czołga i o dziwo karabiny nie reagują - znaczy, można przejść, a raczej czołgać się jak szczurek.
- No to panowie nie pozostaje nam nic innego jak ruszyć za nią ....
Szybko zerka na niepewny strop po czym padając plackiem podąża za towarzyszem. Poruszając się energicznie wypuszcza z ust ciężko: - Nie wychylać się panowie! Nie wychylać się! -
Gdy dotarł do połowy korytarza zatrzymał się na chwilę i rzucając okiem przez ramię spogląda czy reszta podąża za nim.
Podążam za żółtkiem, przecież i tak wydaje się być to jedynym z wyjść jakimi dysponujemy w tej chwili... Co prawda nie przepadam za czołganiem się po wysmarowym czym się tylko da betonie, jednak jak już wspomniałem we własnych myślach, wyjścia innego nie widzę.
Roztrzęsiona wyszłam spod pola rażenia karabinów. Ręce trzesły mi się nerwowo. Po chwili zauważając ,że reszta też się czołga podałam im ręcę ułatwiając wyjście... Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym aktualnie się znajdowaliśmy.
-Bogu niech będą dzięki za przeżycie...Ale co teraz?
*Lekkim kiwnięciem głowy podziękował Monique za pomoc*
*Rozjrzał się. Słysząc słowa towarzyszki odwrócił się w waszą stronę*
- Myślę że najlepiej jeśli wydostaniemy się stąd jak najszybciej. Nie wiadomo co dzieje się na zewnątrz ale raczej rebelianci poradzą sobie z problemem a wtedy.. lepiej abyśmy byli jak najdalej stąd - *patrzy na 'powód' swojego uwięzienia* - Porzuciwszy kłopoty idzie się lżej.
Zostawiwszy za sobą towarzyszy wykorzystał pierwszy z napotkanych wyłomów by wydostać się na zewnątrz. Wokół szalała bitwa.
- Cóż pożytecznego z kolejnego trupa - mrucząc wskoczył na dach budynku i rozłożywszy się wygodnie zapomniał o otoczeniu. Prawie.. Pod powiekami przemykała myśl: "Co z resztą?" "Udało im się wydostać czy skończyli w bajorze własnej krwi?" "Może chociaż szaleńcowi się udało? Młodo nie wyglądał, wiec zapas szczęścia musi mieć spory"
Przysnął? Miał wrażenie jakby spał dobre pół roku. Dyskretnie rozejrzał się po otoczeniu.....