AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Popełniłem swego czasu, wystawiałem gdzie indziej. Daję i tutaj.
Pierwszy
Trudno jest pisać o życiu, którego się jeszcze nie przeżyło. Mówi się, że człowiekowi trudno jest spiąć życie w 4-5 zdań. Mówi się także, że to ze względu na jego unikalność i wyjątkowość. Błąd. To lęk przed stanięciem w obliczu faktu: jak całe nasze życie jest chujowe. Bo przecież oboje/obaj jesteśmy równie żałośni, głupi, nienawistni i pełni bezmyślnej frustracji jakiej doznajemy kiedy musimy wmawiać sobie, że wszelkim naszym klęskom winne jest otoczenie – nie zaś my.
Człowiek jest z natury istotą wadliwą, która w procesie ewolucji (który służył progresowi) musiał wytworzyć grubą warstwę ego która jest ostatnią tarczą przed palnięciem sobie w łeb.
Bo okazuje się, że gdy istnieją dwa światy: świat rzeczywisty i świat złudy utkany z zasłon naszych kłamstw i cieni – to potrafimy żyć tylko w tym drugim.
Żałosne.
Kocham cię
Czasem się łapię na tym, że na gębie wykwita mi ironiczny uśmiech kiedy uda mi się zasłyszeć te „magiczne słowa”, które są obecnie wyświechtane i uwalone w błocie jak takie ladacznice jak „kurwa” czy „spierdalaj”. Wiecie, kiedy słyszy się to w TV – można to przeboleć. Jednak kiedy muszę mówić to dziewczynie którą znam od tygodnia, zaś nasza znajomość skończy się gdzieś za miesiąc… budzi to żałość.
Drogie, mądre kobiety – może byście zdecydowały się wprowadzić coś nowego...
Może „sezamie, otwórz się?”
Albo wierszyk, jaki opowiedział mi kiedyś mój kumpel:
Na górze róże
Na dole fiołki…
…chcesz się ruchać? (BTW dobre na prowokację)
Inteligencja
Nie lubię pisać o moim życiu, zawsze lepiej ponabijać się z innych – lecz jakoże dzisiaj źle się czuję, nie mam na wódkę ani nawet na czekoladę, to pośmieję się z wami.
Kiedyś byłem inteligentny.
Ale już nie jestem.
I wiecie, przyszła mi do głowy taka myśl. Kiedy ten człowiek inteligentny-oświecony po raz kolejny dusi się w tym ograniczonym świecie, walczy w imię jakiś wyższych (bezsensownych) ideałów… ten rzekomo głupszy wyjmuje piwo z lodówki i gapi się w TV drapiąc się po jajach.
Kto zwyciężył? Kto jest szczęśliwy? Odpowiedzcie sobie sami.
Rodzina
Budowanie rodziny jest jeszcze daleko przede mną – przynajmniej tak to sobie planuję, chociaż ilość „wpadek” jakie w ciągu ostatnich lat obserwowałem w moim otoczeniu sprawiają, że coraz częściej się boję. Boję się, że trafię na zidiociałą dziewczynę która marzy o swoim baby nie myśląc o niczym. I niestety, miałoby się to odbywać z moim udziałem.
Kobiety – my chcemy zostać ojcami. Z pewnością moment w którym będę trzymał w ramionach mojego syna odkryje przede mną prawdę, że to między nogami naprawdę służy do czegoś więcej niż relaksu. Jednak musicie dać nam czas dojrzeć, zrozumieć i wyszumieć się.
Nie możecie mi odebrać prawa do bycia kochającym ojcem – o właściwej porze.
Więc jeśli to czytasz dziewczyno, a zamierzasz skłamać chłopakowi, że *naprawdę* brałaś pigułki, i on na serio nie potrzebuje tej gumki – zastanów się. Bo możesz spierdolić życie swoje, tego faceta (którego pewnie „kochasz”) oraz swojego dziecka. Your choice.
Polityk
W naszym kochanym kraju już prawie każdy to polityk. W USA mało kto zauważa zmiany rządu. U nas zaś polityka jest tematem „po pogodzie”. Każdy przy tym ćwiczy sztukę braggadocio-demagogii, uzupełnia zapasy dowcipów politycznych i wyrusza na wieczorne debaty przy piwie i orzeszkach.
To ja już wolę rząd w USA. Ciche, niewidoczne tryby które sprawnie poruszają molochem. Największy problem w naszej polityce to to, że nikogo już nie interesuje człowiek. Na jedno zdanie o nas przypada dziesięć zdań o opozycyjnej partii. Nie ma wojny o to, czyja koncepcja rządzenia państwem jest lepsza, lecz o to, KTO jest lepszy. Polityk zanim zajmie się czymś pożytecznym musi odeprzeć zarzuty, zmieszać kogoś z błotem i iść na jakiś manifest.
Przynajmniej jest się z czego pośmiać – zresztą, człowiek do wszystkiego się przyzwyczai.
PS. Oficjalnie nie popieram żadnego ugrupowania politycznego. Przyjdzie czas, to zagłosuję.
Wiara
Wiecie, mam kumpla antyklerykała-ateistę. Facet naprawdę „wierzy” w to co mówi. No cóż, taki jego koncept na życie. Od razu zaznaczę, że to mój naprawdę dobry przyjaciel, którego za wiele rzeczy podziwiam i wódkę z nim piłem. Jednak jakoś tego jego nawyku nie popieram.
Pewnego razu wdałem się w nim w dyskusję. On – piętnował to co robi kościół, wykazywał mi bardzo błyskotliwe dowody na to, że cała ta szopka z religią jest bez sensu, księży należy zamknąć a wszystko rozkraść… i wiecie, prawie mu uwierzyłem. Lecz powiedziałem w końcu: „Jak tego nie lubisz, to to pierdol.”
Sam mam głęboko gdzieś słowa księży, modlenie się i kościoły. Lecz wydaje mi się, że ideologia, która ma być tylko zaprzeczeniem innej (jak ateiści czy sataniści) nie jest żadną ideologią. Bywa za to metodą na wyróżnienie się.
Zresztą… granica między miłością a nienawiścią jest cienka, zaś obojętność zawsze dotyka najbardziej.
Quo Vadis…
…domine?
Po wódkę proszę pana.
A tak naprawdę to hm… można by się zastanowić. Co mnie najbardziej przeraża, to fakt, że nasze społeczeństwo humanitaryzmu i wygody idzie w stronę degradacji jednostki. Zabrzmiało naukowo. Teraz po ludzku.
Kiedy karmimy tych biednych murzynków z Afryki, o czym tak wiele się mówi… rozpieszczamy ich. Oduczamy ich tak ważnych odruchów jak poszukiwanie żywności, zarabianie – przecież wiadomo, że przyjadą biali i dadzą im jeść. Już lepiej byłoby im dać wybór, albo niech zginą w Afryce, albo niech się przystosują. Cholera, przecież jakoś tam przeżyli przez tysiące lat!
Poza tym, łezka się w oku kręci kiedy czyta się o tym, co ludzie minionych czasów wyprawiali za pomocą gołych rąk. Zawiszę Czarnego polecam. A dziś? Co umiemy? Wklepać sms’a, sformatować dysk i skoczyć na kawę naprzeciwko. Dzieci są rozkapryszone i coraz częściej otyłe.
Powiem wam, dojdziemy do momentu w którym „people equal shit”. Piję, bo nie chcę tego dożyć.
Bezsenność
Nocne pisanie wraca. Nie mam pojęcia do czego to mogę porównać. Do bycia wilkołakiem? Który w pełnię przeistacza się w potwora i musi zaspokoić swe pragnienie? Coś w tym stylu – czasem się budzę i muszę coś napisać aby potem znowu zasnąć. Tylko nie ma krwawych plam.
Mawiają, że bezsenność zsyła bóg na grzeszników, by ci po nocach (w przeciwieństwie do ludzi uczciwych, śpiących spokojnie) gryźli się z sumieniem. Pomijając całą mistyczno-metafizyczną otoczkę, chyba jest w tym jakiś sens.
Rozgrzeszenie na papierze? Ekshibicjonistyczne… ale przecież wszyscy jesteśmy takimi samymi idiotami.
Świat
Zwykle piszę w odcieniu czerni. Że brzydko, że źle, że żałośnie… możliwe, że ten wpis będzie delikatną odmianą.
Hej wy frajerzy, którzy piszą, że świat jest zły i chujowy – widzieliście lepszy?
Mamy to co mamy i musi nam to wystarczyć.
Zresztą… jest wódka.
Przeczytałem i odpowiem, byś nie poczuł się olany
Yarpenie drogi, oczywiście człowiek z natury nie jest idealny (gdzie więc ta iskra boża drodzy Katolicy?), ale o to właśnie w tym wszystkim chodzi aby do owego ideału dążyć. Tak jak ciąg n dąży do nieskończoności tak i człowiek - istota zaczynająca swe życie w początku osi liczbowej, a raczej osi ideału musi dążyć do ideału. To jest imho sensem całego naszego istnienia. W ten sposób można stać się nieśmiertelnym. Trzeba jeno życie w pełni przeżyć
Dzieci są rozkapryszone i coraz częściej otyłe.
...właśnie, że nie.
Zabrzmiało to, jakby murzyni nie byli w stanie nauczyć się tych lepszych sposobów zdobywania pożywienia.
Tego nie neguję oczywiście, jeśli tak zabrzmiało to wybacz
Prawdziwa miłość siedzi w sercu nie w pustych, suchych słowach.
Znasz moje zdanie na temat "miłości". Prymitywna, brudna reakcja biochemiczna - pobudzenie atawistycznych instynktów, które rządzą zwierzątkami. Tyle, że pies spuszcza się na budę a facet kupuje dezodorant.
Drogi yarpenie.
To co mówisz jest mądre - jest prawdopodobnie najmądrzejszym co wymyśliłeś w ostatnim roku.
To co mówisz jest zarazem głupie - narzekając że "pierdole bo i tak przejmowanie się nic nie da" - do niczego nie prowadzi
wierze że któreś pokolenie weźmie w końcu za widły / karabiny / kosy i zrobi coś żeby naprawić to co się dzieje.
Podsumował bym Twój pierwszy post tak
"Dawno nie było wojny"
Ja bym powiedział, że to jest raczej cyniczne.
Znasz moje zdanie na temat "miłości". Prymitywna, brudna reakcja biochemiczna - pobudzenie atawistycznych instynktów, które rządzą zwierzątkami. Tyle, że pies spuszcza się na budę a facet kupuje dezodorant.
Nie mylisz przypadkiem miłości z pożądaniem?
Ojej, jak ja lubię prowokować! Dzięki temu czuję się lepszy i leczę kompleksy. Oooh yess!
Znajdź mi we wszechświecie cząsteczkę miłości, praworządności, dobroci, litości?
Nasz pan Prezes. Pozwala mi mieć własne zdanie. To tylko jeden z przykładów. Jest wcieleniem miłości i dobra w tym brudnym świecie
Żeby nie było - to TEŻ jeden z moich niewybrednych żartów
Yarpenie... owszem, masz rację, "miłość" to olbrzymie spektrum... Jak już jesteśmy przy Pratchecie (tak to sie odmienia?), to na zdefiniowanie jej barwy potrzebna byłaby chyba oktaryna. Ale - szło mi tylko i wyłącznie o to, że wedle mnie opisany wyżej przez Ciebie stan, to zwykłe, krótkotrwałe (!) pożądanie. A miłość, może i w zdecydowanej większości przypadków nie trwająca wiecznie, jednak wystarczająco długo, by można to uczucie mianem miłości określić. Znaczy, tej "idealnej" miłości.
imho miłość to taka przyjaźń z bonusem
że wedle mnie opisany wyżej przez Ciebie stan, to zwykłe, krótkotrwałe (!) pożądanie.
Więc chcesz powiedzieć, że miłość nie jest procesem biologicznym?
Wtedy... nie istnieje.
Więc chcesz powiedzieć, że miłość nie jest procesem biologicznym?
Zależy co rozumiesz przez proces biologiczny. Działanie hormonów? W takim wypadku można powiedzieć o pożądaniu, zauroczeniu, które kiedyś mija, zazwyczaj dość szybko, a potem przychodzi czas na miłość.
ImHO nie spotyka się kogoś i nie twierdzi się, że się tą osobę kocha, miłość jest skomplikowana, składa się na nią wiele uczuć. Gdy mija pożądanie, początkowe zauroczenie, trzeba te procesy zastąpić innymi uczuciami: zrozumieniem, szacunkiem, przywiązaniem, umiejętnością osiągania kompromisów, znajdowania w sobie tego co najlepsze, spędzania ze sobą czasu, rozmawiania, a niestety w grę wchodzi też czasem przyzwyczajenie i rutyna. Jeśli ta 'podmiana' się nie uda, wtedy związek się kończy, w przeciwnym wypadku może trwać i trwać.
Miłość sama w sobie jest pojęciem abstrakcyjnym, jak wspomniałem składa się na nią zestaw uczuć indywidualny dla każdej pary, dla każdego to coś nieco innego, pewnie przez to ciężko ją zdefiniować, dlatego można nawet powiedzieć, że:
Ateista pyta; gdzie w tym wszystkim bóg?
A odpowiedź prosta: atesta zakłada, że Boga, boga i bogów nie ma, więc nigdzie (najwyżej w wyobraźni poszczególnych ludzi).
Miłość jest coraz rzadszym zjawiskiem, społeczeństwo zaczyna cierpieć na 'znieczulice' szukając we wszystkim własnych korzyści, często materialnych, albo uciech cielesnych.
Wydaje mi się, że to nie jest znamię naszych czasów. Tak było zawsze.
Powiem wam coś.
Człowiekowi ciężko jest się pogodzić, że jest tylko... krew, pot, sperma... łzy? Że nie jesteśmy niczym wspaniałym. Mamy trochę bardziej aktywny mózg, który pozwolił nam zniwelować konieczność zajmowania się procesami czysto wegetatywnymi. Nie musimy polować, nie musimy prokreować. Stąd w życiu człowieka miejsce na miłość, uczucia, religię i inne z dupy wzięte cuda.
ktoś zajrzy do ziemii i umrzemy?
A może tak naprawde jesteśmy stworzeni do czegoś innego?
tylko że poszlismy złą stroną?
yarpen: pytanie podstawowe -wierzysz w przeznaczenie?
że to co robisz jakgolwiek to robisz jest i tak wyjściem idealnym?
ktoś zajrzy do ziemii i umrzemy?
Zła interpretacja naukowej metafory. Tamten kolo wierzył, że Twoje biurko istnieje i manifestuje swoje istnienie tylko dzięki temu, że na nie patrzysz.
Zła interpretacja naukowej metafory. Tamten kolo wierzył, że Twoje biurko istnieje i manifestuje swoje istnienie tylko dzięki temu, że na nie patrzysz.
Ostatni o tym czytałam - istotą dzięki której istniejemy, bo na to wszystko patrzy jest Bóg (tudzież roztocza, jak komu pasuje )
Ostatni o tym czytałam - istotą dzięki której istniejemy, bo na to wszystko patrzy jest Bóg (tudzież roztocza, jak komu pasuje )
Czytałaś późniejsze wytłumaczenie pseudoreligijne. Chyba chodziło tu o jakiegoś popaprańca, który próbował fizykę godzić z kościołem. Powiem tyle: moron.
Ta teoria stawiała na górze człowieka. Przynajmniej w oryginale. Co było idiotyzmem. Ponoć robili badania porównawcze oka ludzkiego i zwierzęcego, ale to musieli być więksi idioci niż ci od boga.
Ja tam się często zastanawiam w co wierzą króliki
W Wielką Falliczną Marchewę oczywiście.
Przeczytałam cały temat, w miarę uważnie i...
Pierwszy ->
Trudno jest pisać o życiu, którego się jeszcze nie przeżyło
Cóż, nie jestem wiele od ciebie starsza Yarpenie, ale moje skromne doświadczenie mówi mi że "szycie", mim tego potu, krwi, spermy i łez, to całkiem przyjemne i absorbujące zajęcie. Do wszystkiego trzeba podchodzić z dystansem (tak, wiem że to wyświechtany tekst, ale prawdziwy).
Kocham cię ->
Prymitywna, brudna reakcja biochemiczna - pobudzenie atawistycznych instynktów, które rządzą zwierzątkami.
Miłość to fajna sprawa. I nie chodzi mi tu tylko o seks. Człowiek zakochany to człowiek na swój sposób szczęśliwy. Wszystko widzi się w zupełnie nowym świetle. Zakochanie, czy też zauroczenie to bardzo miłe uczucie.
Ale... może sparafrazuję Prattcheta
to ja też! ja też!
<Człowiek, podniośle>: Bo czymże byliby ludzie bez miłości?
<Śmierć>: Chym... ginącym gatunkiem?
I co wy tak z tą miłością?
Kobieto, aż spodnie mi pękają od satisfaction.
Wydaje mi się, że to nie jest znamię naszych czasów. Tak było zawsze.
Tu masz chyba racje, dzisiaj po prostu nikt się z tym nie kryje
Miłość to fajna sprawa. I nie chodzi mi tu tylko o seks. Człowiek zakochany to człowiek na swój sposób szczęśliwy. Wszystko widzi się w zupełnie nowym świetle. Zakochanie, czy też zauroczenie to bardzo miłe uczucie.
A gdy już skończysz głaskać kwiatki róży okaże się że ma ona też kolce.
I "Będziesz jeździć dupą , po nieheblowanej desce"
Życie to nie bajka - nie głaszcze cię po jajkach
To ja jestem od mądrych fraz!
"Chodzi o to by nie wpaść w błoto" albo
"Zbieraj gówno, byle równo".
Czytałaś późniejsze wytłumaczenie pseudoreligijne. Chyba chodziło tu o jakiegoś popaprańca, który próbował fizykę godzić z kościołem. Powiem tyle: moron.
Ta teoria stawiała na górze człowieka. Przynajmniej w oryginale. Co było idiotyzmem. Ponoć robili badania porównawcze oka ludzkiego i zwierzęcego, ale to musieli być więksi idioci niż ci od boga.
Dla mnie cała filozofia poza Humem to stek bzdur.
Dla mnie cała filozofia poza Humem to stek bzdur.
Teraz co najfajniejsze: to nie była filozofia.
Czysta fizyka.
Teoria światów równoległych to nie filozofia? Jak dla mnie to są oczywiste bzdury.
Nie. Tym się zajmowali fizycy. Zajmują się nadal.
Tak czy siak stek bzdur. Rozważanie światów możliwych ma wartość tylko teoretyczną. Nie istnieją żadne światy poza tym, w którym żyjemy.
Har har har. Nie potrafisz tego udowodnić.
Jedynym sensownym rozwiązaniem jest dać sobie z tym spokój. Ale mówienie, że tego nie ma jest... bez sensu.
Yarpen, a Ty nie potrafisz udowodnić że nie potrafię raz dziennie przywołać wielkiego, zielonego słonia z czółkami Bo potrafię, a co!
btw, czytaliście Liniję Czasu Crichtona? Właśnie motyw światów równoległych jest tam wykorzystany. Bardzo fajna książka. O fizyce też jest co nieco. Nawet sporo.
Gaw, a czy ktoś temu przeczy?
Nie twierdzę, że ktoś przeczy
Har har har. Nie potrafisz tego udowodnić.
Jedynym sensownym rozwiązaniem jest dać sobie z tym spokój. Ale mówienie, że tego nie ma jest... bez sensu.
Nie istnieją żadne przesłanki do tego, aby zakładać, że istnieją światy równoległe (inaczej jest w przypadku Boga, ale nigdy nie będziemy wiedzieć, czy istnieje).
Jakie przesłanki świadczą o istnieniu Boga?
Istnieją przesłanki do zakładania, że Bóg istnieje.
Istnieją przesłanki do zakładania, że Bóg istnieje.
Ale Karanith spytał wyraźnie jakie?
Co do światów równoległych jestem skłonny twierdzić, że istnieją. Czemu? Ponieważ z punktu widzenia fizyki, czas nie jest constansem dla różnych punktów odniesienia. Podróżując bardzo szybko doświadczamy zjawiska dylatacji czasu - innymi słowy tworzymy drugą rzeczywistość, równoległą, aczkolwiek przesuniętą o ten niewielki wektor prędkości - wypadkowej uzyskanej w wyniku dylatacji. Idziemy wciąż w tym samym kierunku i różnice są zbyt małe, abyśmy mogli je odczuć, toteż niewiele zmienia się w tej drugiej, stworzonej przez nas rzeczywistości. Co nie zmienia faktu, że czas z uwagi na to, iż jest czwartym wymiarem wszystkiego utworzył właśnie alternatywną rzeczywistość. Podobną niemal w stu procentach. Oczywiście z naszego punktu widzenia.
_____________
____________
Coś podobnego jak istnienie nieskończonej liczby centrów wszechświata, z punktu widzenia każdego z nas w centrum stoimy my, nie jakaś mgławica czy osobliwość. My
Nie. On się spytał, co świadczy o istnieniu Boga. Nic nie świadczy (ewentualnie Słowacki po laudanum świadczy o istnieniu Boga ). Istnieją tylko przesłanki do zakładania, że Bóg istnieje. Na razie nie wymyślono lepszego wytłumaczenia na to, skąd się wziął świat (bo teoria wielkiego wybuchu ponoć jest dziurawa; nie jest jedyną teorią etc. Poza tym, dlaczego skondensowana w jednym punkcie energia i masa postanowiła sobie wybuchnąć?). Fenomen życia (tego w ogóle się nie tłumaczy, a przynajmniej ja nic o tym nie słyszałem) - co spowodowało, że pierwiastki, związki chemiczne itp. zaczęły żyć? Co jest poza wszechświatem? Jeśli nic, to jak możemy istnieć w nicości? Przecież każde ciało istnieje w jakiejś przestrzeni. Czym są najmniejsze cząstki jakie istnieją? Przecież każde ciało składa się z jakiejś materii.
Twoja teoria światów równoległych jest lepsza od tej oficjalnej (bez sarkazmu).
Istnienie światów równoległych to przekreśla. Istnieje teza, wedle której przy każdym wyborze na świecie tworzą się dwa różne światy. Jeden na TAK, drugi na NIE. I tak w kółko. Głupia teza, ale jakoś mi przyjszla do głowy w chwili w której to przeczytałem.
Coś podobnego jak istnienie nieskończonej liczby centrów wszechświata, z punktu widzenia każdego z nas w centrum stoimy my, nie jakaś mgławica czy osobliwość. My
W teorii kultury to się nazywa chyba axis mundi.
Dlatego lepiej sobie wyobrazić coś czego niby nie ma?
Ja bym szedł na wódkę.
Mówisz o Bogu czy o teorii światów równogległych?
Jako agnostyk też wolę porzucić te metafizyczne rejony, o których (bez kłaniania się Wielkiemu Naukowcowi, który jest omylny lub Bogu, którego być może nie ma) nie można powiedzieć nic oprócz: "nie wiem".
bo teoria wielkiego wybuchu ponoć jest dziurawa;
Niezupełnie.
Stephen Hawking ( http://www.telegraph.co.u...07-_441537a.jpg niech Was nie zmyli wygląd tego jegomościa. Łeb do fizyki ma ogromny) w swej pracy udowodnił, że świat musiał powstać w wyniku Wielkiego Wybuchu? Istnieją na to dowody, jak chociażby ekspansja wszechświata (prawo Hubble'a) czy promieniowanie mikrofalowe pochodzące sprzed kilku miliardów lat.
Sama Teoria Wielkiego Wybuchu również ma kilka wersji, niektórzy uważają na przykład, że wszechświat ma naturę pulsacyjną (niczym bąble w gotującej się wodzie).
ekspansja wszechświata
Hawking może być geniuszem, ale jeśli opiera się o ekspansję wszechświata - która wykluczona jest przez banalne, szkolne Prawo Zachowania Energii to cóż... jest ignorantem.
eśli opiera się o ekspansję wszechświata - która wykluczona jest przez banalne, szkolne Prawo Zachowania Energii
Ależ ZZE idealnie tu pasuje - wszechświat rozszerzając się, stygnie.
Można wsadzić pierwiastki w takich proporcjach, w jakich występują na Ziemi, do probówki i, pomimo upływu czasu, nic się nie stanie. W jaki sposób czas mógł stworzyć życie?
To nadal nie daje odpowiedzi na pytanie, czym jest materia.
Można wsadzić pierwiastki w takich proporcjach, w jakich występują na Ziemi, do probówki i, pomimo upływu czasu, nic się nie stanie. W jaki sposób czas mógł stworzyć życie?
Nie zgodzę się. Naukowcom udało stworzyć się zupę pierwotną, czyli mętną substancję zawierającą proste aminokwasy - cegiełki życia. A wszystko w warunkach laboratoryjnych.
Dodaj do mętnej zupy 4 mld lat a otrzymasz ludzkość.
Czym jest materia? Definicji nie znam
To tylko założenie nie poparte empirią. Równie dobrze można uznać, że życie zostało stworzone przez Boga.
Odnośnie Wielkiego Wybuchu (wydaje się, że nie wszystko jest tam spójne, i że jest tam wiele przybliżeń):
http://forum.iml.pl/viewt...&st=0&sk=t&sd=a
To tylko założenie nie poparte empirią. Równie dobrze można uznać, że życie zostało stworzone przez Boga.
I sądzisz, że oglądanie coś Ci pomoże?
Gdyby człowiek opierał się na empirii i doświadczeniach, do tej pory myślelibyśmy, że ogień pali się dzięki mistycznej mocy sprawczej - więc na to raczej nie ma co liczyć.
Ogólnie, nie jesteśmy istotami zdolnymi do poznania takich tajemnic. Jedyne co możemy robić, to poddawać wszystko wątpliwości. Wiecie czym jest Efekt Motyla?
Gdyby człowiek opierał się na empirii i doświadczeniach, do tej pory myślelibyśmy, że ogień pali się dzięki mistycznej mocy sprawczej - więc na to raczej nie ma co liczyć.
Chyba na odwrót. To dzięki doświadczeniu (-om) człowiek nauczył się rozniecać ogień.
Teoria nie poparta praktyką pozostaje w sferze abstrakcji. Może być błędna.
Chyba na odwrót. To dzięki doświadczeniu (-om) człowiek nauczył się rozniecać ogień.
Tyle, że stworzenie tego ognia okraszone byłoby Mistycznym Rytuałem Przyzywania Czerwonego Pana przy którym zabijałoby się Jagniątko albo Pierworodnego Syna. Albo czytało Święte Wersety i robiłby to Facet w Czarnej Szacie. A wtem następowałby Uświęcony Zapłon, łaska Czerwonego Pana.
Cóż, przejdę do Efektu Motyla, na którego przykładzie chcę pokazać jak błędne okazują się 'siły sprawcze', teorie... a także i empiryzm. Otóż efekt motyla zawiera się w słynnym zdaniu "trzepot skrzydeł motyla w Ohio może po trzech dniach spowodować w Teksasie burzę piaskową". Może brzmieć jak bezsens... ale jest prawdziwe.
Otóż. Świat, wszechświat nie jest miejscem pełnym oddzielnych komnat w których odbywają się zjawiska fizyczne. Gdy skupiamy swój wzrok na jednym miejscu i myślimy "tak, to jest najprawdziwsza z prawd!" jesteśmy w cholernym błędzie. Spójrzmy chociażby na taki banał jak rzut kostką, typowy przykład chaosu i entropiczności. Chaos i entropiczność, powiem wam, to bujda na resorach. W końcu na rzut kostką ma wpływ tyle czynników (najdrobniejszy ruch powietrza, siła rzutu, chropowatość powierzchni od której się odbijają kostki etc.), że MUSZĄ wypadać różne wyniki. A "haos i entropyczność" to to samo co nazywamy "bogiem", "wielkim sprawcą" czy nawet "wielkim pieprznięciem".
Tak więc badając taką wybuchową mieszankę wszechświata, którego nie poznaliśmy (i nie poznamy) sądzę, że otrzymujemy wyniki z których wyciągnąć można błędne wnioski. I będziemy je otrzymywać - bo niestety percepcja ludzka jest ograniczona. Nawet w najprostszych badaniach rzeczywistej dynamiki dokładność wyniku jest ograniczona. I choć po latach będziemy otrzymywać kolejne cyferki po przecinku... nie dojdziemy do celu. Zresztą - po co?
(najdrobniejszy ruch powietrza, siła rzutu, chropowatość powierzchni od której się odbijają kostki etc.), że MUSZĄ wypadać różne wyniki.
jurassic park? tam też byłą poruszona ta kwestia...
temat zszedł na dziwne tory .
Efekt motyla i teoria cHaosu ->wierze
empirii i doświadczeniach
To są synonimy drogi Yarpenie
Wiesz że dopiero za ostatnimi galaktykami na skraju wszechświata kończą się fakty a zaczynają domysły?
Ty mylisz patrzenie przez rurkę ze szkiełkami z POZNANIEM czegoś. Gówno wiemy. Układ słoneczny to dla nas nadal zbyt dużo - a co dopiero inna galaktyka.
Otóż. Świat, wszechświat nie jest miejscem pełnym oddzielnych komnat w których odbywają się zjawiska fizyczne.
To się nazywa monizm. Tylko co to ma wspólnego z empirycznym potwierdzeniem danej teorii? Dla mnie teorie nie poparta doświadczeniem jest nic nie warta. Praktyczne doświadczenie jest ostatecznym sprawdzianem dla jakiejść teorii.
Jedyne eksperymenty jakim można wierzyć to te wykonywane w teoretycznej izolacji. Czytaj. fizyka klasyczna.
Wiadomo, że fizyka konstruuje pewne abstrakcyjne modele, które nie są możliwe do osiągnięcia w rzeczywistości, ale co to ma do "organicznej zupy"? Udało się stworzyć aminokwasy? Cool, ale aminokwasy to jeszcze nie życie. Dopóki naukowcy nie stworzą życia, dopóty Bóg będzie równie dobrym jego wytłumaczeniem, jak przypadek.
Ty mylisz patrzenie przez rurkę ze szkiełkami z POZNANIEM czegoś. Gówno wiemy. Układ słoneczny to dla nas nadal zbyt dużo - a co dopiero inna galaktyka.
Więcej wiary w wiedzę człowieka Yarp. Powiedz mi czego nie wiemy o układzie słonecznym (po za tym, że nie wiemy jak to jest zginąć przygniecionym przykładowo przez ogromne ciśnienie niektórych planet).
A czy praczłowiek tworząc koło, płakał nad tym, że nie wynalazł samochodu, czy raczej cieszył się jak głupi bo ten wynalazek odmienił jego życie?
A co ma piernik do wiatraka? Czy to, że człowiek wynalazł koło neguje istnienie Boga?
No właśnie organiczna zupka to takie rzeczone koło. Niby coś mamy, ale jednak nie to. Zobaczysz, czas pokaże, że stworzenie życia w warunkach laboratoryjnych jest możliwe.
Może tak, a może nie. Na razie to tak, jakbym Ci powiedział: "Zobaczysz. Bóg istnieje.".
"Zobaczysz. Bóg istnieje."
Fizyka to udowodni?
A fizyka jest w stanie udowodnić to, że kiedyś stworzy życie?
Na razie twierdzenia, że życie stworzyło się przez przypadek, fizycy je stworzą, Bóg je stworzył, są na tym samym nieudowadnialnym poziomie. W tej chwili to kwestia wiary - w Boga, naukę czy co, kto chce. Nie wiadomo skąd się wzięło życie i każde z tych tłumaczeń jest równie prawdopodobne.
A fizyka jest w stanie udowodnić to, że kiedyś stworzy życie?
Z pewnością jest bliżej tego dokonania. I z pewnością z uwagi na obecne dokonania nauki jestem bardziej skłonny uwierzyć, że boga nie ma.
udowodnić a potem uwierzyć?
Biolodzy - nie fizycy, gwoli ścisłości.
Hehe, rzecz w tym, że nieistnienia Boga nie da się udowodnić, nie posiadając wszelkiej wiedzy. Podobnie z kwestią istnienia Boga. A to, co obecnie wiemy jest kroplą w morzu.
Stworzysz sztucznie życie - ok, fajnie, ale to nie zaprzeczy tezie istnienia Boga. Dla jednych to będzie dowód, a dla innych - 'mamy przecież czynić życie sobie podległym'. To akurat jest kwestia tego, kto w co wierzy i jaki ma pogląd na świat.
Chyba, że człowiek jakimś cudem stworzy nową czasoprzestrzeń ze wszelkimi rodzajami materii i energii - wtedy będziemy mogli przypuszczać, że nasz Wszechświat również został stworzony w taki sposób, ale to już gdybanie.
Ja z kolei, chociaż mój głos nikogo na tym świecie nie obchodzi, jestem zdania, że człowiek niczego nie pozna doskonale. Nigdy. Wszystko co mamy to swoją ograniczoną percepcję, swój sposób odbierania świata ograniczony do prymitywnych zmysłów - które u nas są i tak przytępione. Szczerze powiedziawszy, najlepsze co możemy w tym przypadku zrobić to się urżnąć i przestać o tym myśleć.
Czyli jesteś agnostykiem?
Ja nie mówię "nigdy", ale na tę chwilę nawiedzeni ateiści nie są lepsi niż moherowe oddziały, a są bardziej irytujący, bo próbują chować się pod płaszczykiem pseudonauki (pseudo, bo nauka jak na razie nie daje odpowiedzi na najważniejsze pytania).
Nie jestem agnostykiem. Nie mówię "nigdy" czy "nie". Mnie to po prostu mało interesuje. Bardziej się zastanawiam czy będę miał za parę lat na kondom i na życie.
Nie jestem agnostykiem. Nie mówię "nigdy" czy "nie".
Ja z kolei, chociaż mój głos nikogo na tym świecie nie obchodzi, jestem zdania, że człowiek niczego nie pozna doskonale. Nigdy.
Hmm. Nie rozumiesz mnie. W dupie mam wszystkie te rozważania na temat bogów, sensu życia itd. Nie chcę nikomu niczego udowadniać, nie walczę o to by ktoś inny był taki jak ja - przez to dumnie śmiem twierdzić, że żaden ze mnie agnostyk/ateista/niewiadomoco. Nie mam prawa posiadać własnego zdania, które nie ma żadnego znaczenia?
Nie mam prawa posiadać własnego zdania, które nie ma żadnego znaczenia?
Ktoś tak twierdzi? Agnostyk, ateista etc. też nie walczy o to, by ktoś stał się taki jak on - przynajmniej nie to jest wyznacznikiem bycia ateistą itp.
A więc nie ma wyznacznika.
Jest wyznacznik.
Yarpen, nie mów nigdy. Nigdy nie poznamy, nigdy to, nigdy tamto... 4 tysiące lat temu ludziom pewnie nigdy (hehe) by nie przyszło do głowy, że poznają co to słońce, dlaczego rano wstaje a w nocy znika i na jego miejsce pojawia się księżyc. Wymyślali sobie różne teorie ale te ciała niebieskie były im tak odległe jak nam inne galaktyki, powstanie wszechświata itd. Rozumiecie, o co chodzi. Po prostu ich percepcja była całkowicie inna, o wiele bardziej od naszej ograniczona. Ten sam poziom abstrakcji. Minęło nieco czasu i na niektóre rzeczy potrafimy już odpowiedzieć, niektóre pytania zadajemy dalej te same. Ale nie możesz mieć pojęcia jak będzie wyglądała Ziemia i ludzka wiedza za np. 300 lat, nie mówiąc już o jakiś kosmicznych liczbach typu 3000, 10000 lat, o ile się wcześniej do cna nie wytrujemy Miał być kufa krótki post.
Aha, i jedziesz z tą swoją teorią, łyknij wódki dla kurażu i strzelaj
Staram się nie mówić, 'prawd' ani rzeczy które mają być 'oczywiste' - nie powiem nigdy, że 'coś jest tak'... poza właśnie tym jednym wyjątkiem. Nigdy nie poznamy tego świata, tak naprawdę. Prędzej stworzymy swój własny. To tak jakbyś doliczył do końca n.
To tak jakbyś doliczył do końca n.
Nie gadaj, Chuck zrobił to trzy razy
Ja z kolei, chociaż mój głos nikogo na tym świecie nie obchodzi
Yarpi, a jak się ma do tego Twoja teoria chaosu (bąki motyle etc.)?
Obchodzi cię coś ona?
Tak się ma.
Świetne! I życiowe
Ejjjj to chyba raczej powinno być odwrotnie, to raczej chłop tak zlewa kobietę )
Czy ja wiem... jak gada o kosmetykach lub plotkuje na temat sąsiadów to może
Świetne! I życiowe
Jak całe Daily Art. I smutne.
Przeczytaj sobie Bez dogmatu Sienkiewicza, Yarpen.
Przeczytaj sobie Bez dogmatu Sienkiewicza, Yarpen.
O czym to jeśli wolno spytać?
Od dłuższego czasu nachodzą mnie przeróżne refleksje... Korzystając z wątpliwej anonimowości internetu jaka obowiązuje na Tawernie Hrothgara postanowiłem popełnić dzieło podobne wyniku burzy jaka wynikła jakiś czas temu przy Yarpenie...
Wspomnienia
Odkąd wróciłem z dwutygodniowych wakacji w Polsce coraz częściej jestem nękany przez przeróżne wspomnienia z czasów bliższych chwilom dzisiejszym oraz z lat odległych przez co wizje są dosyć rozmazane, zamglone... Najczęściej wracam do czasów gimnazjum, szczególnie do klasy ostatniej... Bez wątpienia najciekawszy okres mojego wątpliwie szczęśliwego życia... Wszystko układało się jak po magicznym sznurku. W szkole nie miałem problemów, byłem otoczony masą przyjaciół i znajomych, prowadziłem życie towarzyskie na szalenie rozbujanym poziomie, imprezy domowe, historyczne, koncerty, plenery, zjazdy i sam Bóg, jeżeli istenieje, wie co jeszcze. Świetna dziewczyna, brak problemów finansowych, ba, miałem świetną płynność! Oczywiście, wtedy też człowiek miał jakieś dylemty, które wtedy wydawały się wyjątkowo poważne, wręcz dojrzałe i dorosłe... Jednak z dzisiejszego punktu widzenia to jedynie błahe problemiki będące materiałem do niepowetowanego śmiechu... Wtedy też nachodziły mnie przeróżne refleksje... Odwiedzałem przyjaciela i razem kontemplowaliśmy przy stosownej do tego muzyce siędzać w fotelach i patrząc jak liście opadają z drzew w okresie jesieni lub jak kolejne płatki śniegu roztapiają się na szybach okien w czasie zimy... Mieliśmy też w zwyczaju całogodzinne spacery pomiędzy blokami z wielkiej płyty oblewane piwkiem czy dwoma. Te czasy miały pewien niepowtarzalny, wolny i smętny klimat przesiąknięty mimo wszystko masą różnych ciekawostek, którymi człowiek się zajmował ku własnej przyjemności... Będąc w sierpniu w Polsce też kolokwialnie mówiąc zamuliłem na ławce wśród blokowisk z puszką piwa w dłoni i z tym samym przyjacielem u boku... Wtedy jasno stwierdziłem. Jak cholera brakuje mi tych swawolnych chwil, tego wspomnianego już klimatu.
Podróże
Zawsze miałem zacięcie do podróży... Będąc małym brzdącem w wieku sześć, siedem i wreszcie osiem lat jeździłem z rodzicami i rodzeństwem w góry, zawsze w to samo miejsce, zimą i latem... Utworzył mi się w myślach pewien obraz drugiego domu, miejsce przyjacielskie, swoista izolatka od miejskiego życia... Wróciłem tam, po dziesięciu latach... Pięknie było, choć to tylko dwa dni. Obiecuję sobie, że tam wrócę za rok, na dłużej... Moje podróże wiążą się bezdyskusyjnie ze wspomnieniami, to chyba oczywiste... Znów nawiąże do bycia małym brzdącem. Częste wycieczki nad jeziora, do Wrocławia, Krakowa, Częstochowy, Łodzi... Piękny okres mojego dzieciństwa. Później w wyniku tragicznych wypadków i utracenia pewnych możliwości przez wiele lat nie ruszyłem się dosłownie nigdzie... I dopiero w 2005 roku począłem jeździć na imprezy historyczne... Długie były to wyprawy, ale cholernie przyjemne. Wspaniała atmosfera, świetni ludzie... I znów kupa wspomnień do niefizycznego pamiętnika... Znów muszę powiedzieć, piękne czasy... Pamiętam nawet pierwszy wakacyjny miesiąc w Niderlandach, wtedy wszystko wydawało się takie inne, nowe... Hm... Później, żyjąc już w Holandii sporo wyjazdów do Niemiec, Belgii, genialne ferie w Skandynawii, ten szwedzki klimat, morze, góry, lasy, jeziora... Później obóz na, chciałoby się skłamać i powiedzieć bezludnej, wyspie, wolontariat we Włoszech, kolejne wakacje już nie raz wspomniane w Polsce... Ale plany i sfera marzeń wciąż rozbudowana niczym sieć metra w ogromnych metropoliach... Izrael, Szwajcaria, Stany, ponownie Skandynawia... Kto wie, może kiedyś zrealizuje swoje wizje? Marzyć zawsze wolno, nic mnie to nie kosztuje.
Kiedyś i dziś
Staram się porównać siebie. Swoją osobowość, tryb życia, świat poglądów i idei. Kiedyś i dziś. Kiedyś człowiek otwarty na wszystko, rozrywkowy, cieszący się każdą szaloną czy spokojną chwilą. Nie trzeba było długo mnie namawiać na wyjście z domu, każda okazja była właściwie genialne by coś zrobić. Lista uczynków, dobrych i złych, z tamtych czasów jest naprawde długo... A dziś? Człowiek spokojny, lubujący dom, ciszę, własne towarzystwo... Swego rodzaju samotnik. Owszem, okazyjnie cieszący się z kręgielni, łyżew, basenu czy czegokolwiek innego, jednak wyjście na ogromną imprezę to byłby akt czystego szaleństwa... Czasem wydaje mi się, takie to sprawia wrażenie, że stałem się strasznie zgorzkniałym typem...
Indentyfikacja
Kim ja właściwie jestem... Mam problem typowy, nie potrafię dokonać stosownej identyfikacji własnej osoby... Na wszystkich polach. Niektórym może wydać się to iście dziwne, jednak ten sam dylemat ma całkiem sporo osób, tak sądzę.
I mógłbym tak bez końca opisywać moje przemyślenia pełne chyba nawet pesymizmu... Nie zachęcam do komentowania zażartego dzieła jakie właśnie popełniłem. Czułem pewną potrzebę uzewnętrznienia swoich refleksji... Na sam koniec powinienem chyba zamieścić listę płac... Nie mam co słać pozdrowień i podziękowań dla osób, które nigdy nie miały okazji zajrzeć w ten zakątek rozbuchanego internetu, lub które nawet jednego słowa nie zrozumieją z tej tyrady... Może więc odniosę się do osób, chyba, znanych z forum właśnie... Brzmi to jak jakieś pożegnanie, ale z nikim się nie żegnam, nie zamierzam się powiesić, rzucić z mostu etc. Chciałbym po prostu wyszczególnić kilku internetowych znajomych... Dzięki dla każdego więc kto widzi moje starania włożone w Tawernę Hrothgara, dla każdego kto akceptuje i toleruje moją obecność na forum. Dalej... Pozdrowienia i podziękowania dla Moniki, za wszystkie wielogodzinne konwersacje pełne optymizmu via Gadu-Gadu. Także dla Wicia i Marty, którzy wydaje mi się też sporo czasu spędzili na rozmowach ze mną... Dla Seraphe za zaufanie jakim mnie obdarzył pozwalając mi wdrażać dowolne idee w pewnych sektorach naszego zakątka... No to będzie tyle.
Nie wydaje się wam śmieszne, kiedy czytacie, jak osiemnastolatkowie robią podsumowanie swojego życia?
Ano fakt, zapomnieliśmy o tym, że nam tego nie wolno. Przepraszamy Saiya-jinie.
Nie wydaje się wam śmieszne, kiedy czytacie, jak osiemnastolatkowie robią podsumowanie swojego życia? Wiesz Saiya, młodzi ludzie mają to do siebie, że są wyjątkowo zmienni, że podlegają zewnętrznym wpływom. Myślę, że chyba warto spojrzeć na ostatnie kilka lat życia by porównać wszystkie zmiany w charakterze, w toku myślenia, w idei i poglądzie. Z każdą zmianą wiąże się z pewnością jakieś wydarzenie, jakiś okres. Stąd takie refleksyjne podsumowanie. Gdybym postanowił zastanowić się nad moją wewnętrznę i ideologiczno-myślową rewolucją w wieku lat siedemdziesięciu, to sądzę, iż nie bardzo miałbym jeszcze świadomość jak prezentowała się moja osobowość w okresie kiedy była ona na etapie kształtowania się. Z czasem każdy z nas staje się w pewnym stopniu konserwatywny, wtedy nie ma już właściwie czego podsumowywać. Tyle.
To była ironia, Dzwonek. Zepsułeś mi fun.
młodzi ludzie mają to do siebie, że są wyjątkowo zmienni, że podlegają zewnętrznym wpływom. Myślę, że chyba warto spojrzeć na ostatnie kilka lat życia by porównać wszystkie zmiany w charakterze, w toku myślenia, w idei i poglądzie. Z każdą zmianą wiąże się z pewnością jakieś wydarzenie, jakiś okres. Stąd takie refleksyjne podsumowanie. . A raczej wyjątkowo na sobie skupieni .
Warto tez odróżniać zmiany istotne bo te naprawdę ważne wręcz przełomowe nie zdarzają się za często a na drobiazgi szkoda czasu .
I wiecie, przyszła mi do głowy taka myśl. Kiedy ten człowiek inteligentny-oświecony po raz kolejny dusi się w tym ograniczonym świecie, walczy w imię jakiś wyższych (bezsensownych) ideałów… ten rzekomo głupszy wyjmuje piwo z lodówki i gapi się w TV drapiąc się po jajach.
Kto zwyciężył? Kto jest szczęśliwy? Odpowiedzcie sobie sami.
Sensem życia (szczęściem) jest rozwój duchowy. To prawda, że im więcej wiemy tym mniej szczęśliwi jesteśmy pod pewnymi względami, ale wynika to z tego że stajemy się bardziej świadomi. Świadomość to najpotężniejsze narzędzie jakie wyróżnia nas od zwykłych, niżej rozwiniętych zwierząt. Szczęście telemaniaka jest niedość że tymczasowe to w dodatku wolniej rozwija. Poza tym wkrótce zacznie sam też się zastanawiać nad sensem, bo niemożliwa jest ewolucja duchowa 'do tyłu'.
Lecz wydaje mi się, że ideologia, która ma być tylko zaprzeczeniem innej (jak ateiści czy sataniści) nie jest żadną ideologią. Bywa za to metodą na wyróżnienie się.
Trzeba się wyróżniać. Na wszelkie możliwe sposoby trzeba pokazać, że ludzkość poczyniła postęp w rozwoju duchowym i stopniowo oswobadza się z niewolniczych okowów religii i polityki manipulacji. Im szybciej popularne stanie się własnowierstwo (właśnie coś w stylu ateizmu połączonego z satanizmem), tym szybciej nadejdą lepsze czasy - czasy post-religijne. To będzie pierwszy krok.
Hmm... a czym jest miłość? Tylko uwaga, za "miłość jest jak gruszka, zdefiniuj kształt gruszki" ktoś może oberwać.
Miłość to rozwój.
Najważniejsza jest miłość do samego siebie, potem do świata, a na końcu miłość do drugiej osoby - swego rodzaju 'zwieńczenie' szczęścia, które też nie jest szczęściem samym w sobie tylko pewnego rodzaju pożyteczną energią na drodze do osobistego, duchowego rozwoju.
Zwykle piszę w odcieniu czerni.
Nie da się ukryć
Ja to widzę tak.
Człowiek nigdy nie ocenia świata obiektywnie, takim jaki jest naprawdę.
W zależności od nastroju raz jest lepiej, raz gorzej.
Świat = twoje myśli, twój mózg, ty.
Dlaczego więc nie zacząć myśleć dobrze o sobie, a potem o świecie?
Każdy człowiek to z natury hedonista, więc kto nie chciałby aby było lepiej?
Autosugestia to potężne narzędzie.
To samo dzięki którym politycy i klechy kierowały tłumem.
Dlaczego więc nie wykorzystać go przeciw nim?
J**nąć pięścią w stół i powiedzieć
"Nasze życie ma wartość do jasnej cholery!"
Warte więcej niż powiedzenie że wszystko jest zjebane i sięgnięcie po wódę.
Poza tym, łezka się w oku kręci kiedy czyta się o tym, co ludzie minionych czasów wyprawiali za pomocą gołych rąk. Zawiszę Czarnego polecam. A dziś? Co umiemy? Wklepać sms’a, sformatować dysk i skoczyć na kawę naprzeciwko. Dzieci są rozkapryszone i coraz częściej otyłe.
Powiem wam, dojdziemy do momentu w którym „people equal shit”. Piję, bo nie chcę tego dożyć.
Zresztą, sądzisz, że coś zmienisz na tym świecie? Ty czy ja?
Co cię tyle świat obchodzi?
W pierwszej kolejności trzeba zacząć myśleć o sobie i nie przygnębiać się niepotrzebnie rzeczami na które nie ma się wpływu.
Byłem kiedyś takim cynikiem, nihilistą wręcz. Dawało to poczucie pewnego... jak to nazwać? bezpieczeństwa, stabilności poglądów? pewności siebie? wiary w nieistnienie sensu? Poczucie złudne jak cholera. Heh, nawet nie tak dawno temu to było. Nie powiem, żebym był wtedy szczęśliwy.
Brzmi to trochę jak spowiedź nawróconego
ale prawda jest taka że uświadomienie sobie czegoś takiego jak własnowierstwo i autosugestia bardzo mnie zmieniły.
Sensem życia (szczęściem) jest rozwój duchowy.
Nie czuję sie demagogiem, zdecydowanie nie jestem tego typu człowiekiem. Przeceniasz moje ambicje ;s Być może brzmienie postu wyszło mi nieco rewolucjonistyczne, ale w każdym razie chodziło tylko o podzielenie się ogólnymi przemyśleniami. Mam stawiać "IMO" do każdej linijki wypowiedzi by stało się to bardziej oczywiste niż jest? Wolność słowa. Peace
Wiesz, ja to widzę inaczej. Mój ojciec nauczył mnie jednej prostej rzeczy: chcesz coś mieć to pracuj. Jedyną stałą nagrodą jaką możesz osiągnięć jest to co zyskasz własnymi rękami. Wszystkich takich gejów którzy siedzą i zaczynają pieprzyć o dupie maryny wykop, przeszkadzają i zawadzają.
True - też nie cierpię wodolejów, ale nie rozumiem powiązania do mojego postu ;o
Od kiedy kierowanie się ideałami zabiera wolność?
PS. a tabletek nie lubię ;p imo lepsze jakieś ziółka
leczenie niekonwencjonalne > konwencjonalne
Ja wolę wolność i ktokolwiek kto kiedykolwiek spróbuje ją naruszyć, zabierze ją zaraz po mojej śmierci.
Jaką wolność?! Na tym świecie nie ma wolności, albo inaczej jeśli szukasz wolności to przejdź się na cmentarz, wolni są Ci co leżą te kilka metrów pod ziemią.
Nie jesteś wolny od patrzenia przez pryzmat ideologii bo to jest zwyczajnie niemożliwe i zakrawa także na demagogię. Zaprawdę prawda nas wyzwoli Więc jeśli myślisz, że jesteś wolny to Ci coś powiem... nie, nie jesteś
Sensem życia (szczęściem) jest rozwój duchowy.
Myślę, że to sprawa indywidualna. Dla mnie szczęściem będzie znalezienie kobiety, która będzie koło mnie skakała, zarabiała na mnie, gotowała, sprzątała etc.
Ciekawe podejście
ale IMO kobieta to bardziej taki bonus niż sens życia/szczęścia
tak jak Kimex wcześniej fajnie streścił, że miłość to taka przyjaźń + bonus
Właściwie to dla mnie miłość to bardziej środek niż cel sam w sobie.
a wolność to pojęcie strasznie względne i oględne
aha i bym zapomniał:
dla mnie ateiści i sataniści są jeszcze głupsi od katolików. Ci drudzy przynajmniej coś stworzyli, a ci pierwsi tylko żerują na byciu anty
Właśnie nie chodzi o to by być bezmyślnym anty-koformistą, ale non-konformistą, a to istotna różnica.
Czyli: wyróżniać się można, ale nie na siłę.
Hmm, czyli jeśli w Boga nie wierzę, to znaczy, że jestem pozerem, chcę być fajny i żerować w ten sposób na byciu anty, ta? No i nic nie zbuduję (co jest oczywistą bzdurą, mając lat pięć czy sześć zbudowałem zarąbisty zamek z piasku. Niestety piasek był przeznaczony jako składnik cementu i mój zamek poszedł do betoniary, bardzo wtedy płakałem )
Sensem życia (szczęściem) jest rozwój duchowy. W dzisiejszej dobie materialnego kapitalizmu poddałbym tą właśnie tezę pod wątpliwość.
Folmi napisał/a:
Trzeba się wyróżniać. Na wszelkie możliwe sposoby trzeba pokazać, że ludzkość poczyniła postęp w rozwoju duchowym i stopniowo oswobadza się z niewolniczych okowów religii i polityki manipulacji. Im szybciej popularne stanie się własnowierstwo (właśnie coś w stylu ateizmu połączonego z satanizmem), tym szybciej nadejdą lepsze czasy - czasy post-religijne. To będzie pierwszy krok.
Zgadzam się z kolegą, rozsądne słowa. Może ten fragment mojej wypowiedzi będzie zakrawał nieco polityką, jednak boli, iż mimo rozwoju duchowego części świata określanej nieoficjalnie jako "Western World" jesteśmy wciąż otoczeni przez głupców poddających się duchowej kontroli środowiska kapłańskiego. I nie mam tu na myśli polskiej sceny prawicowej, gdyż nawet rodzimy ultrakonserwatywny beton się modernizuje i w porównaniu z pozycją religii w Afryce i na Bliskim Wschodzie jest ostoją liberalizmu. Myślę właśnie o powyższych odległych nam krainach... Już spora ilość krajów zwróciła uwagę, iż przyjęcie społeczności afrykańskiej i bliskowschodniej cechujących się ortodoksyjnością było błędem politycznym ubiegłych lat... A lokalna mniejszość muzułmańska czy skrajnie chrześcijańska dynamicznie się niestety rozwija. Przykładem kraj mojego zamieszkania. Średnia rodzina autochtoniczna posiada jedno dziecko. Średnia rodzina imigrancka pochodząca z wyżej wymienionych lądów posiada piątkę dzieci... I jak teraz tą maszynę zatrzymać?
Tu poruszone są dość ciekawe wątki...
Według mnie religia to najlepsze narzędzie władzy. Można by się tu rozwodzić nad tym tematem, acz nie będę Chciałbym poruszyć temat całych społeczeństw zależnych od religij. Historia chrześcijaństwa pokazuje jasno gdzie największy był posłuch. Niewolnicy bo o nich mowa tłumnie i błyskawicznie zaczęli wieżyc w "Boga" gdyż wiara dawała wiele ludziom którzy nie mieli nic, dawała im "NADZIEJE" której to nikt nie mógł im odebrać, nadawała ich życiu sens, dawała świadomość iż są bogatsi i lepsi niż ich panowie. Przykazania które pokazywała religia były zgodne z odczuciami i potrzebami ludzi, mówiły o szacunku do innych, o miłości i o szczęściu rodzinnym co znów dawało nadzieje.
Najbardziej podatny grunt religii (w kwestii społeczeństwa) jest wśród ludzi biednych, nieuczonych, prostych, takimi ludźmi się najłatwiej kieruje, oni nie zadają pytań i łatwo ich zwieść.
Tu jest odp na Twoje pytanie Dzwonnsonie, aby powstrzymać tą maszynę trzeba ludzi edukować i uczyć ich zadawać pytania, tak jak się uczy min w Hiszpanii w szkole oglądać reklamy
Tu jest odp na Twoje pytanie Dzwonnsonie, aby powstrzymać tą maszynę trzeba ludzi edukować i uczyć ich zadawać pytania, tak jak się uczy min w Hiszpanii w szkole oglądać reklamy. Tylko ci ludzie muszą wykazać jakąkolwiek chęć do edukacji w tym kierunku, bądź muszą znaleźć się w sytuacji przymusu... Natomiast w zdecydowanej większości przypadków żyją w zbitej w grupę społeczności stanowiącej mniejszość, uczęszczają do mniejszościowej szkoły (np. muzułmańskiej bądź takiej, którą preferuje owa mniejszość, która właśnie tam stanowi swego rodzaju większość przez co placówka staje się nieoficjalnie ośrodkiem nauki podług doktryny islamu), korzystają z rodzimych środków przekazu informacji medialnej, dokonują zakupów w niewielkim sklepiku prowadzonym przez inną osobę tego samego pochodzenia czy wyznania lub w lokalnym supermarkecie, w którym uświadczenie naturalnego mieszkańca, czyli autochtona graniczy niemal z cudem. I powiedz mi kolego jak tu doprowadzić do skutecznej integracji i idei rozwojowej? Niestety, ludność żyjąca we własnym środowisku ma nawet problem z opanowaniem miejscowego języka, mimo iż często przedstawiciele mniejszości urodzili się na terytorium danego kraju i tu także dorastali. Niektóre mniejszości przypominają mi polski problem społeczności romskiej.
Tu masz rację Kiedyś były w Polsce (i na świecie) 2 ważne hasła "praca u podstaw" i "praca organiczna" oznaczało to mnie więcej tyle że notable wychodzili do biedoty i pomagali oraz uczyli, niestety choć idea była słuszna skończyło się kiepsko.
Według mnie nadzieja w dzieciach, to im należy rozszerzać horyzonty i pozwalać decydować o wierze, niestety czym mniejsza społeczność tym więcej z tym problemów
Ja myślę że nie mniejszości (jak np Romowie) są naglącym problemem, tylko bardziej odizolowane skupiska ludzkie w których jak się pojawia ktoś myślący odmiennie to się go niszczy a np księdza na ambonie się słucha jak bożka
Według mnie nadzieja w dzieciach, to im należy rozszerzać horyzonty i pozwalać decydować o wierze, niestety czym mniejsza społeczność tym więcej z tym problemów Jestem zmuszony się nie zgodzić. Mniejsza społeczność nie ma kontaktu z przedstawicielami swego grona, więc automatycznie jest skazana na integrację... Problemem są rozbudowane mniejszości, które zamieszkują całe dzielnice i miasteczke, które tworzą swoiste państwo w państwie. Właściwie żyję w takiej sytuacji, wyjeżdżając do Holandii miałem wybór, jaki ma wiele osób decydujących się na migrację. Albo żyję z polską społecznością, z polską mniejszością i mam łatwiejszy start, aczkolwiek moje szanse na integrację i wcielenie się do naturalnego społeczeństwa maleją, albo odcinam się od polskich mieszkańców i zaczynam mozolną drogą intergracji, która na początku jest wyjątkowo trudna i nieprzyjemna (nie raz spotykałem się z komentarzami oscylującymi wokół opinii "co z ciebie za Polak, który plecami się od rodaków odwrócił i na forum publicznym słowa po polsku nie powie?!"), aczkolwiek po pierwszym, trudnym okresie owocuje w liczne znajomości i świadomość miejscowych praw, zwyczajów, ideologii... Wybrałem drogę numer dwa, opcję B... Jednak 90% ludności napływowej trzyma się kurczowo możliwości pierwszej...
Tu masz rację Kiedyś były w Polsce (i na świecie) 2 ważne hasła "praca u podstaw" i "praca organiczna" oznaczało to mnie więcej tyle że notable wychodzili do biedoty i pomagali oraz uczyli, niestety choć idea była słuszna skończyło się kiepsko.
Odzyskaniem niepodległości?
Dzwonek, a nie ma opcji, żeby integrować się z tubylcami i nie "odwracać się plecami" do rodaków?
Dzwonek, a nie ma opcji, żeby integrować się z tubylcami i nie "odwracać się plecami" do rodaków? Być może taka droga istnieje, jednak jak to wygląda w moim przypadku. Osobiście najlepiej czuję się w towarzystwie Holendrów, fakt, jednak przecież też nie wszystkich... Znajomi, przyjaciele to nie rodzina, tutaj mamy wybór, możemy szereg osób wyselekcjonować. Mam wielu znajomych właśnie z kilkunastu różnych krajów, którzy także jakiś czas temu trafili z różnych powodów do Holandii... Ich pochodzenia nie gra tutaj roli, okazało się, że są to wartościowe osoby, z którymi według mnie warto utrzymywać silne kontakty... Poznałem też w Holandii wielu Polaków. I obserwując ich sposób życia, ich perypetie i ich zachowania stwierdzam jasno. To są ludzie bez idei, bez wykreślonego planu, bez wykształcenia i bez pomysłu na dalsze życie. Mówiąc nieprzyjemnie, aczkolwiek szczerze i bezpośrednio. Zdecydowana większość Polaków w Holandii to element, który w Polsce nie był w stanie zapewnić sobie godziwych warunków, element, który postępuje nadwyraz nielogicznie, który często kreuje problemtyczne sytuacji i wpada w konflikt z miejscowym prawem... I ostatecznie element, który buduje swoim zachowaniem tu i teraz, skandalicznie złą opinię na temat Polaków jako ogółu, jako narodu oraz Polski, jako naszej ojczyzny. W mojej opinii lepszym wyjściem jest od tego elementu się odciąć, kreować w niewielkim zaufanym gronie, zarówno migranckim jak i autochtonicznym, opinię iż nie wszyscy Polacy to nałogowi alkoholicy, iż nie wszyscy Polacy wyjeżdżają na zachód by za szalenie niską stawkę podejmować się pracy fizycznej, iż nie wszyscy Polacy nie mają ambicji zawodowych i naukowych, iż nie wszyscy Polacy rujnują wszystko wokół i są pośmiewiskiem dla Europy... Iż właściwie motłoch na zachodzie to tylko właśnie niewielki element, nic nie warty, który ani w Polsce, ani w Holandii czy Anglii nic nie osiągnię, gdyż problematyczność leży w jego naturze. I niestety, nie spotkałem tu jeszcze wartościowych Polaków, i zamiast z dumą mówić o własnym kraju, często muszę znosić akty wstydu po medialnych informacjach na temat wyczynów własnych rodaków w Niderlandach.
A Ty oczywiście pracę umysłową cenisz bardziej od fizycznej? Szczerze mówiąc, nie rozumiem tej pogardy. Praca fizyczna przynajmniej daje wymierne efekty, a co daje praca dr. filozofii, teologii, dziennikarza etc.? - gówno. No, ale Dzwonek, widzę, że jesteś człowiekiem z ideą, z planem i z pomysłem na życie, więc jesteś lepszy od zwykłego robotnika.
Oczywiście, pracownik fizyczny nie jest gorszy w żaden sposób od intelektualisty... Sugerowałem jedynie, iż chciałbym złamać w niewielkim gronie stereotyp Polaka chwytającego się każdej możliwej pracy fizycznej za niegodziwą stawkę. Bo przecież w Polsce, jak w każdym innym europejskim kraju mamy znaczącą brać robotniczą, ale istnieje też szereg intelektualistów, naukowców, często wybitnych i uznanych w świecie. Czyli w szeregowym skrócie. Praca fizyczna jak najbardziej na tak, jednak na uczciwych zasadach i za godziwą zapłatę plus dostrzeżenie, iż w Polsce także istnieje rozwinięta różnorodność zawodowa we wszystkich wymiarach i sektorach pracy.
I swoją drogą, kolego, radzę czytać ze zrozumieniem, bo przecież w swoim poprzednim poście nawet słowem nie zasugerowałem pogardy dla klasy robotniczej. Twoja wypowiedź to daleko idąca nadinterpretacja sensu moich przemyśleń, no chyba że tobie odpowiada stereotyp Polaka będącego niewykształconym pracownikiem fizycznym, którego można wyzyskiwać, bo jedynie o takich opiniach zachodnich wspomniałem w materii pracy.