AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Kilka dni temu odświeżyłem sobie jeden z moich ulubionych włoskich horrorów końca lat 80-tych, znany bardziej pod tytułem "Zombie 5: Killing Birds". Fabuła jest niby dosyć prosta - miejsce zbrodni sprzed lat do którego przybywa grupa młodzieży, tylko po to, aby stać się obiektem systematycznej eksterminacji, ta ostatnia przybiera jednak całkiem atrakcyjną formę. Mamy zatem zabójcze ptaki, mordercę sprzed lat, oraz same zombie, których charakteryzacja stoi na wysokim poziomie. Do tego kramu dorzućmy kilka efektownych scen gore, dobre zdjęcia oraz niezłą muzykę Carlo Marii Cordio, a otrzymujemy naprawdę dobry film. Pewnie, można czepiać się chaotycznego scenariusza w końcówce czy kiepskawego aktorstwa, ale elementy te nie przeszkodziły mi w kolejnym miłym spędzeniu 90 minut z tym filmem.
4+/6
Na mnie ten film nie zrobił większego wrażenia. Do najlepszych filmów Joego D'Amato mu dużo brakuje. I z tego co ja pamiętam, ani morderczych ptaków (nie licząc sceny z początku, w której ptak jednej osobie wydziobuje oczy), ani zombie to tu nie było (upiory a'la "Mgła" Carpentera to nie zombie).
Na mnie ten film nie zrobił większego wrażenia. Do najlepszych filmów Joego D'Amato mu dużo brakuje. I z tego co ja pamiętam, ani morderczych ptaków (nie licząc sceny z początku, w której ptak jednej osobie wydziobuje oczy), ani zombie to tu nie było (upiory a'la "Mgła" Carpentera to nie zombie).
W ostatniej scenie filmu SPOJLER ptaki zabijają mordercę KONIEC SPOJLERA, co zaś do trupów, wyraźnie widać było zmumimfikowane, rozpadające się twarze, zresztą były to zdaje się ofiary mordercy sprzed lat. Określanie co jest zombie a co nie uważałem zresztą zawsze za kwestię czysto akademicką.
Ja wiem, że to spór czysto akademicki, ale dla mnie zombie to ożywione zwłoki. Coś, czym mimo wszystko rządzą prawa fizyki. Ożywione złowki nie mogą znikać i pojawiać się znienacka. Natomiast upiory, widma czy zjawy, to byty, które z założenia częściej mają postać niematerialną, więc mogą się pojawiać i znikać w mgnieniu oka. To, że wyglądają jak żywe trupy, nie ma znaczenia.
Ożywione złowki nie mogą znikać i pojawiać się znienacka. Natomiast upiory, widma czy zjawy, to byty, które z założenia częściej mają postać niematerialną, więc mogą się pojawiać i znikać w mgnieniu oka. To, że wyglądają jak żywe trupy, nie ma znaczenia.
Chyba że się jest Lucio Fulcim i miesza jedno z drugim w City of the living dead . Klasyczna "włoszczyzna" z udziałem zombiastycznych istot pojawiających się i znikających znienacka.
Definicja tego co można nazwać mianem zombie jest dość szeroka a znikające chodzące zwłoki z 'City of the Living Dead' ciężko nie nazwać mianem żywych trupów.
Prawa fizyki nie pozwalają również martwym zwłokom biegać, myśleć, czy mówić a i takie przypadki przecież się zdarzały.
a znikające chodzące zwłoki z 'City of the Living Dead' ciężko nie nazwać mianem żywych trupów.
Żywy trup =/= zombie.
Żywymi trupami, jakby na to nie spojrzeć, są również mumie, wampiry, potwór Frankensteina, itd. itp.
Zgadza się, ale mówimy tu o zombie a tymi są 'zjawy' z 'City of the Living Dead',które pomimo iż to zombie przejawiają raczej paranormalne zdolności i zachowaniem bliżej im do duchów.
Mówisz tak, jakby to była kwestia bezdyskusyjna, a ja bym miał wątpliwości. Ale to wszystko zależy od tego gdzie sobie postawimy granicę. Moja granica stoi między ożywionymi zwłokami, a czymś co może sobie nagle zniknąć i przeteleportować się w inne miejsce. Nie ważne jak blisko to drugie ma do romerowskich zombie.
Dla mnie jest podobnie, jednakże dla filmu Fulciego robię swoisty wyjątek, zwłaszcza, że gdzieś czytałem/słyszałem w dodatkach, nie pamiętam, że pomimo dziwnego jak na ożywione zwłoki zachowania, są to zombie i w tym przypadku wierzę na słowo bo pomijając teleportację to zachowują się jak rasowe zombie. Zresztą nie ma czegoś takiego jak granica. Czy twoja granica dopuszcza możliwość mówienia przez zombie skoro ożywione zwłoki nie są zdolne do czegoś takiego. Podobnie jest z bieganiem.
Myślę, że trzeba być dość elastycznym w temacie okreslania co jest żywym trupem a co nie a Romerowskimi zombie sie nie sugeruję do końca bo to nie on wymyślił to pojęcie i nie on zrobił pierwszy film o zombie.
Jednak romerowskie zombie są najbardziej klasyczne. Myśląc o zombie większość ludzi właśnie tak je sobie wyobraża, a nie jak bezdusznego niewolnika wykonującego polecenia swojego pana. A bieganie, gadanie czy używanie przedmiotów (patrz: "Burial Ground") to drobnostka, bo tylko określa sprawność fizyczną i psychiczną ożywionych zwłok. To są rzeczy, które zwłoki potrafiły robić przed śmiercią, w odróżnieniu od np. teleportacji.
A bieganie, gadanie czy używanie przedmiotów (patrz: "Burial Ground") to drobnostka, bo tylko określa sprawność fizyczną i psychiczną ożywionych zwłok. To są rzeczy, które zwłoki potrafiły robić przed śmiercią, w odróżnieniu od np. teleportacji.
Nie ma co się spierać, ale fakty są takie, że dla korpusu, który leżał kilka - kilkadziesiąt lat pod ziemią i rozłożył się w znacznym stopniu, umiejętność biegania, czy tymbardziej rozmawiania jest tak samo nierealna jak teleportacja, ale wszystko można naciągnąć na potrzeby filmu
Oczywiście, ale zapominasz o tym, że sam fakt powstania z martwych jest nierealny.
Też prawda
Kolejna część tego nijak ze sobą powiązanego cyklu (?) nie zawodzi oczekiwań – jeśli tylko są baaardzo niskie. Film sprawia wrażenie skleconego z niezbyt do siebie pasujących elementów, do tego zróżnicowanych poziomem wykonania. W pierwszej części „uraczeni” jesteśmy na przykład muzyką rodem z korytarza w supermarkecie (do tego beznadziejnie zedytowaną z resztą ścieżki dźwiękowej) i paroma obrazkami rodem z kina młodzieżowego lat 80tych. Następuje to zaraz po otwierającej obraz sekwencji, do bólu przypominającej włoski rimejk Zabójcy Rosemary Josepha Zito. Takich odczuć deja vu jest więcej: sceny w samochodzie mogłoby śmiało znaleźć się w Demons Bavy i Argento, zaś sekwencja na poddaszu to jak w mordę strzelił Antropophagus. To ostatnie skojarzenie nie musi dziwić, gdyż producentem tego bałaganu był sam Joe D’Amato. Za resztę z kolei odpowiadali Sheila Goldberg (scenarzystka) i reżyser Claudio Lattanzi, który na szczęście przy Stagefright i The Church jedynie asystował Soaviemu… Zombie jak na lekarstwo, morderczych ptaków – sztuk jedna, w krótkiej scenie. I co do diaska skłoniło Roberta Vaughna do udziału w nie tylko tym, ale i kilku innych marnych horrorach lat 80 i 90, stworzonych przez takich anty-mistrzów jak Jim Wynorski i Fred Olen Ray? Aktorstwem pozostałych członków obsady możnaby spokojnie palić zimą w piecu, a specom od efektów przydałoby się kilka wskazówek od Gianetto DeRossiego, bo i oni „położyli” potencjalnie lepsze momenty filmu (atak na samochód i wypadek przy agregacie – na plus jedynie efekt ptasiego ataku). Zatem, cuchnące serzysko z wielkimi dziurami w fabule i wykonaniu, które jednak w kilku momentach zdawało się mieć niewykorzystany potencjał.