AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Niespełna trzydzieści lat temu u źródeł Dyfne rozegrała się jedna z największych bitew, trwającego od niepamiętnych czasów konfliktu o granice Aerdinu i Kaedwen. Jednym z dowódców nadlikselskiego kraju był młody - wówczas dwudziestoparoletni - kapitan Angus. Jak głosi anegdota, w noc, gdy żołnierze opijali już zwycięstwo, miał udać się na zasłane trupami pole bitwy i dostrzegłszy stada biesiadujących na nieszczęśnikach kruków, wyrzec znamienne zdanie: "To jedyni niepodważalni zwycięscy tej wojny. Tej i każdej innej."
Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Za wojną nieodłącznie ciągnie śmierć, głód i bieda. To ponury czas, gdy brat staje do walki przeciw bratu, gdzie moralność znika pod naporem żelaza, a przelana krew jest tylko przepowiednią kolejnego konfliktu. Ale to także czas bohaterów i legend - czymś w końcu trzeba uspokoić wzburzony motłoch i podnieść morale swych żołnierzy. Zwłaszcza w miejscu takim, jak rozciągające się w widłach Likseli i Dyfne pogranicze, gdzie krótkie okresy zawieszenia broni podejmowane są tylko w celu wyparcia z niego resztek nieludzi. A gdy ostatnia wiewiórcza kita zawiśnie - wszystko wraca do normy, do wojny.
Jak mówiłem każda bitwa ma swojego bohatera. Czasem to ostrożnie wybrany przez wyrachowanych sierżantów oficer, czasem wyłania się sam, przykuwając uwagę "szerszej publiczności". Angus Balboa należał na pewno do tych drugich. Choć jego sława trwała krótko zalała całe południe Kaedwen. Przez blisko pół roku nie było dziecka, które nie znałoby jego imienia. Lata jednak mijały i nowe konflikty przynosiły coraz to nowych "herosów". Angus powoli odchodził w zapomnienie i wkrótce tylko mieszkańcy jego rodzinnej wsi potrafili powiedzieć coś dniach jego minionej chwały. Kilka lat temu przeszedł w stan spoczynku. Plotka niesie, że zdziwaczał - wszędzie widział wrogów królestwa i to z tego powodu został odsunięty. Później było już tylko gorzej. Z roku na rok przybywało niepokojących wieści na temat jego osoby. Jego udziałem stały się karczemne bijatyki, rozboje, a nawet gwałty. Dokładnie dwa lata temu pobił do nieprzytomności swoją żonę, która musiała szukać schronienia w klasztorze. Po kilku tygodniach znaleziono ją martwą w celi - powiesiła się. Balboa oszalał kompletnie. Jego służba robiła wszystko, by utrzymać majątek pana w całości. Wtedy sędziwy szlachcic zniknął. Wystarczyło półtora roku, by wszystko poszło w niepamięć.
Ostatnio jednak pod Wołki, bo tak bowiem zwała się mała ojczyzna Angusa, ściągają rzesze zawodowych żołnierzy, najmitów i wolnych strzelców. Ponoć gospodarz niespodziewanie się odnalazł i sypie złotem do kieszeni życzliwych mu ludzi (i nieludzi!).
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Nie tylko przyszła prawie miesiąc za wcześnie, ale także skuła lodem krainy nie znające wcześniej śniegu. Utrudniała podróże i zbierała śmiertelne żniwo wśród tych, którzy ją zlekceważyli. Mimo tego wielu śmiałków opuszczało dziś Ard Carraigh. Mordercza podróż na południe miała jeden cel - Wołki. Ponoć pan tych niewielkich włości raczył złotem każdego przybysza ferującego mu swój miecz.
Niewielu decydowało się na samotną wędrówkę. Niektórzy nie mieli jednak wyboru. W takiej sytuacji był zapewne młody, płomiennorudy krasnolud, który stał właśnie pośród kup białego puchu. U jego stóp leżało jeszcze świeże, zwierzęce truchło zalewając śnieg purpurą. Tej scenie przyglądał się skryty w pobliskich, przemarzniętych drzewach cień. Od południa zbliżał się trzeci wędrowiec.
(czekać na privy, wyślę dziś wieczorem)
- Ech, kolejne zupełnie nieistone zlecenie zaliczone. - Powiedziałem szeptem sam do siebie taszcząc worek z niewielkimi łapkami barbegazi, które przyszło mi unicestwić. - Nieistone, ale dzięki takim duperelom żyje się dłużej. - Zaśmiałem się w duchu przypominając sobie smutną prawdę głoszącą, iż jeszcze żaden wiedźmin nie skończył żywotu śmiercią naturalną. - Zawsze to też parę groszy, będzie na ciepłą strawę, dni zimne nastały... No i będzie więcej do zdziałania i zarobienia, złe warunki wyciągają potwory bliżej ludzkich siedzib... - Dalej rozmyślałem nad codziennością mojego życia. Uwagę od moich przemyśleń odwrócił krasnolud stojący nad ciałem dzikiego zwierza... - Nawet brodatych ta pogoda na szlak wyciągnęła. - Przeszło mi przez myśl... Ale nie jest mi do śmiechu, wiele ostatnio słyszy się o rozbojach nieludzi w okolicy, a ja nie miałem ochoty na wdawanie się w zbędne konflikty. Rozejrzałem się dokładnie wokół, zwracając uwagę na każdy szczegół szukając ewentualnych kamratów krasnoluda, moją czujność przykuł cień czający się wśród zaśnieżonych zarośli. - Witajcie wędrowcze, co sprowadza krasnoluda w tak iście odludne rejony, chyba nie chęć zimowego polowania? - Wskazałem na martwą zwierzynę.
- Nie cierpię zimy... ale czego się nie robi dla tych kilku, nic nie wartych monet - pomyślałem, ściskając w ręku prawie już pusta sakiewkę przywieszona przy pasie. Wtenczas moja uwagę zaprzątnął jakiś dźwięk, nie myśląc wiele ruszyłem w tamta stronę wspierając się na kosturze, który był nieodłącznym i często jedynym towarzyszem podroży. - Ciekawe, dziewczyna w tak niegościnnych okolicach? może tylko mi się wydawało? - myślałem.
zbliżając się do miejsca z którego dochodził odgłos, zauważyłem w oddali jakąś postać - krasnolud?? - trzymając się cieni podszedłem bliżej. Przeszedł mnie dreszcz gdy zauważyłem ze postać trzyma w rękach zakrwawiona bron i stoi nad jakimś ciałem. Ukryty pośród drzew przyjrzałem się postaci bliżej, z ulga zauważyłem, ze 'ciało' to truchło jakiegoś zwierza. - Krasnolud... miałem jednak racje - myślałem - Ale co on tu robi? Tez zmierza do tej wiochy, jak ona się nazywała? Wołki chyba. A możne to jakiś bandyta? Nie sadze żeby w tych okolicach ktoś z ich rodzaju zamieszkiwał. - ciągnąłem myśli. Położyłem kostur na ziemi i wyjąłem z rękawa jeden z moich sztyletów do rzucania - Kto wie, co zaraz się wydarzy - pomyślałem - Krasnolud z zakrwawiona bronią na totalnym odludziu... pięknie. - Wtem zobaczyłem jakiegoś mężczyznę taszczącego worek i zmierzającego w jego stronę. - Cholera, pewnie jego kompan z łupami. No to się wpakowałem... - przeszło mi przez myśl. Wówczas jeden z mężczyzn mnie spostrzegł. - No to zaraz się zacznie - pomyślałem, starając bardziej skryć się pośród drzew nie tracąc jednak ich z oczu - Nawet jak tu podejdzie będę mógł przynajmniej zaatakować pierwszy. -
<spluwa> -skalne ścierwo- mruknąłem pod nosem. Wytarłem topór, bacznie obserwując jedynym okiem otoczenie, aby nie dać się zaskoczyć po raz kolejny. Gdy usłyszałem głos odwróciłem głowę, chwytając pewniej topór. - Wszyscy mamy swoje powody, czyż nie? Ale jeśli chcecie wiedzieć więcej, to szukam odpowiedzi, panie... jak Was tam zwą? A to ścierwo zapolowało na niewłaściwego krasnoluda - odrzekłem w odpowiedzi - Przypuszczam, że Ty też nie wybrałeś się na spacer, aby skorzystać z pogody - dodałem z ironicznym uśmieszkiem.
- Solwin, zwą mnie Solwin... - Odrzekłem w odpowiedzi. - Byłem raczej skłonny twierdzić, iż tyś panie na zwierzynę zapolował. Ale przecież w tak mroźne dni każdy musi jakoś zadbać o choć odrobinę strawy. Zwłaszcza, że zapasy podróżników mogą świecić pustkami. - Kontynuowałem. - Sam zajmuję się swego rodzaju łowiectwem na zlecenie. - Dodałem z uśmiechem. - Mówisz też panie, że szukasz odpowiedzi... Pewnie pryciągnęła cię wieść o z dawna zaginionym bohaterze szastającym złotem na prawo i lewo by tylko zbudować własną armię? Nic w tym dziwnego, wielu już ciągnęło tym szlakiem w ostatnich dniach... Jednak uważaj, tutaj nawet każdy krzak i kamień może słuchać, choćby i teraz jesteśmy pod obserwacją. W zaroślach bez wątpienia ktoś nas wypatruje? Może to zwykły złodziejaszek? A może elf szukający informacji na temat okolicznych wydarzeń? Kto wie... Nie powinniśmy go płoszyć, kto wie kto czai się za jego plecami. W każdym razie, jeżeli zmierzasz do Wołków to pozwól, iż ci potowarzyszę, niebezpiecznie samemu podróżować w te srogie dni.
-Ja jestem Gotrek - przedstawiłem się - Nieważne kto zapolował, ważne kto przeżył. Słusznie odgadłeś, że udaję się do Wołków, jednak mam nadzieję, że nie obrazisz się panie, jeśli na razie moje motywy pozostaną tajemnicą. Rad będę zyskując kompana w tej wędrówce, zawsze raźniej. Może i słusznie prawisz sugerując, aby nie płoszyć naszego tajemniczego cienia. Mam tylko cichą nadzieje, że to nie elf. Nie znoszę tych długouchych.
- Dzisiaj zbyt długi język może okazać się sprawcą prędkich kłopotów, więc szanuję twoją powściągliwość, mości Gotreku... - Rzekłem. - Co zaś się tyczy elfów, to rzeczywiście niebezpieczny to lud, a zgodnę z nim wyjątkowo trudno wypracować... Lecz nie stójmy tak, niczym dwa posągi, nadchodzi zmierzch, a z nim wiele niebezpieczeństw znacznie nieprzyjemniejszych od porywistych wiatrów i śnieżnych zawiei.
- Co racja to racja. Komu w drogę temu czas, jak rzecze przysłowie-Powiedziałem-Chodźmy, to może zdążymy przed zmrokiem.-Zatknąłem topór za pas, opatuliłem się szczelniej płaszczem i wolnym krokiem zacząłem iść w kierunku Wołków.
Ich brak reakcji mnie zdziwił – Może tylko mi się wydawało ze mnie zauważyli? Tym lepiej dla mnie. – myślałem. Przyglądając się dwójce mężczyzn, starałem się usłyszeć jeszcze raz dźwięk, który wcześniej przyciągnął mnie w tę okolice. Szumiący pośród przemarzniętych drzew wiatr nie ułatwiał tego zadania. (szlysze cos?)
Po krótkiej chwili, dwaj mężczyźni ruszyli na południe. – Idą na południe? Może ich źle oceniłem? – pomyślałem – Dobrze byłoby jakbym miał ich na oku. – W dalszym ciągu moje myśli zaprzątał tajemniczy odgłos, który wcześniej usłyszałem. Pozostając w ukryciu zacząłem się zastanawiać czy ruszyć za nimi.
EDIT: (musze wstawic nowego posta, a zeby spamy nie bylo edytuje.)
Po krótkiej chwili namysłu ruszyłem za mężczyzną i krasnoludem trzymając się zarośli i starając się nie stracić ich z oczu.
Ruszyliście na południe. Wasz marsz postępował bardzo powoli. Wysoki śnieg nie tylko utrudniał pochód, ale zakrywał też kamienie milowe, uniemożliwiając jakąkolwiek nawigację. Mimo tego już po kilku godzinach podróży dotarliście na skraj lasu. Szerokie, wygładzone połacie ziemi przed Wami przywodziło na myśl skryte pod śniegiem pole zbożowe. Kilkaset metrów dalej, w niewielkim obniżeniu, znajdowała się skromna osada, rozświetlająca dziesiątkami pochodni wieczorny półmrok. Uwagę przykuwała przede wszystkim wielka, choć parterowa, zabudowa nieco dalej.
- Ktoście? - przerwał Wam oględziny szorstki, męski głos. Dopiero teraz zauważyliście ustawioną między ostatnimi sosnami, niewielką stróżówkę. Przypominała odpowiednio większy karmnik dla ptaków. Siedzący w niej nastoletni chłopak majstrował przy napiętej kuszy, skierowanej w Waszą stronę.
-Chłopcze, odłóż tę kuszę, bo jeszcze komuś oko wybijesz, co w moim przypadku byłoby raczej niewygodne - powiedziałem w kierunku chłopaka - Ja i mój towarzysz udajemy się do Wołków - rzekłem - Czy te domy to właśnie Wołki? - spytałem wskazując na osadę
- Zbliżamy się do jakiejś mieściny - pomyślałem zauważając stróżówkę z daleka. - To dobrze, w końcu wypocznę. - Próby nadążenia za dwójką nieznajomych i ciągłe skrywanie się pomiędzy drzewami, strasznie mnie zmęczyły.
Pozostając w cieniu drzew przyglądam się jak dwójka mężczyzn zostaje zaskoczona przez młodego chłopaka, pełniącego warte w stróżówce. - Odważny chłopak, albo może głupi? Chyba będzie trzeba mu pomóc. - pomyślałem, wyjąłem ponownie sztylet z rękawa i trzymając się cienia ruszyłem w pobliże stróżówki.
- Ano. Jużeście ze dwie mile we Wołkach. - odpowiedział wesoło chłopak spuszczając rękę ze spustu - Nie widzieli tam nikogo w ogonie? - zapytał wskazując ruchem głowy drogę, którą przyszliście.
- Witajcie, witajcie... Ponownie, można rzecz... A w ogonie... Widzielim jedynie kogoś pośród zarośli i szczerze mówiąc nie podoba mi się to... W dzisiejszych czasach każdy chcę pare cennych informacji dla własnego zysku podsłyszeć... Dam głowę, że ktoś kręci się wokół wsi. - Rzekłem.
Podchodząc bliżej dosłyszałem kilka słów z rozmowy mężczyzn – A wiec już dawno mnie dostrzegli... A to że jeszcze żyję świadczy tylko o tym, że nie maja bandyckich zapędów. Cóż nie pozostaje mi już nic innego jak tylko się ujawnić. – powiedziałem w myślach.
Opuszczam zarośla i wolnym krokiem zmierzam w stronę trójki nieznajomych. Idąc chowam sztylet do rękawa i zawieszam kostur za pomocą kawałka sznurka na plecach, na znak że nie mam zamiaru walczyć.
-Kim jesteś i czego chcesz? - zapytałem nadchodzącego mężczyznę
- Wyjątkowo ciepłe przywitanie jak na taki mróz... Nie sądzisz mości Gotreku, że on także ma prawo tu ciągnać, choćby i szpiegował całą okolicę w nieznanych celach?
- Może faktycznie za ostro zareagowałem, ale w swoim krótkim, jak na krasnoluda życiu, zdążyłem już doświadczyć bardzo niemiłych przygód związanych z osobami wyłaniającymi się z mroku, a fakt, że nas śledził taki kawał nie wzbudza zaufania. - odparłem - Ciebie panie przepraszam jeślim uraził, ale jak już mówiłem nie lubię gdy ktoś mnie śledzi - rzekłem w stronę mężczyzny - Tak więc z całym szacunkiem waszmość, ale czy mógłbyś nam to jakoś wytłumaczyć?
Chłopak w stróżówce wyprostował się gwałtownie, gdy zauważył nieproszonego gościa. Podniósł kuszę do oczu i wycelował w głowę mężczyzny. Nie była to jednak tylko ta chłodna ostrożność, z którą przywitał Waszą dwójkę. To była niebezpieczna mieszanka strachu i determinacji. Gdy nieznajomy wyszedł spomiędzy drzew, ośmielony młodzieniec krzyknął, przerywając Wasze dywagacje:
- Stać! - aż podskoczyliście - Czego się tam kryjesz pajacu?! - echo powtórzyło po nim ostatnie słowo, podkreślając jego stanowczy ton.
W momencie gdy chłopak podniósł kuszę stanąłem prostując ręce przed sobą, starając się powstrzymać go przed strzałem. Otwarłem usta i wskazałem na nie palcem. Z wysuniętymi rękoma do przodu zacząłem powoli podchodzić do trójki mężczyzn. Zatrzymałem się dwa kroki od nich i lekko się pokłoniłem. Prostując się otworzyłem ponownie usta, uświadamiając nieznajomym że nie mam języka i nie mogę w sposób prosty odpowiedzieć na zadane pytania.
Przyklękam na śniegu i mając nadzieje, ze któryś z mężczyzn potrafi czytać, piszę palcem dwa słowa:
NATHANIEL WOŁKI
Unoszę głowę, wskazuję pierwsze słowo i uderzam się w pierś, następnie wskazuje słowo drugie i wykonuje gest naśladujący kroki. Wstaje, otrzepuje kolano ze śniegu i spoglądam porozumiewawczo na nieznajomych. Uderzam parę razy palcem w skroń, wskazuję mężczyznę i krasnoluda, oraz wykonuje gest jakbym próbował skraść własna sakiewkę.
Spoglądam na podróżnych i chłopaka robiąc przy tym krok w tył i nieznacznie się kłaniam. Cały czas trzymam ręce rozłożone i lekko podniesione tak aby widzieli, że nie mam zamiaru nikogo krzywdzić. Uśmiecham się przyjacielsko mając nadzieje że zrozumieli to co starałem się im przekazać.
- Gadajże, bo nie doczekasz jutra błaźnie! - krzyknął znowu chłopak widocznie nie zrozumiawszy Twojego występu.
- Gadać to on nie zacznie, bo języka nie ma - powiedziałem strażnikowi - Z tego co napisał i pokazu, który przedstawił wnoszę, że nazywa się Nathaniel i udaje się do Wołków i chyba, ale tego nie jestem pewien, uznał nas za bandytów, co swoją drogą bardzo mi się nie podoba... - rzekłem - Czy mógłbyś nam panie w jakiś sposób wyjaśnić, dlaczego nas tak niecnie oceniłeś?
Spoglądam na krasnoluda uśmiechając się lekko, dziękując w ten sposób za wyjaśnienie mojej sytuacji młodemu strażnikowi.
- Cóż, przyjdzie nam więc z niewielkim problemem się zmagać. Jednak jak mawiają wielcy mości Gotreku, na każde pytanie można odpowiedzieć tak bądź nie, tutaj można ruchami glowy się posłużyć. Wszystko leży w rękach naszych i pytaniach jakie naprędce obmyślimy by dowiedzieć się tego co przeca nas szalenie nurtuje. Podług mnie, umyślił on sobie, cośmy bandyty jakie... Prawda to, chłopcze? - Pytam. - Zmierzasz do osady Wołkami zwanej? Czyżby dlatego coś okoliczne plotki zasłyszał? Wyglądasz na niespecjalnie tęgiego, kostur ze sobą targasz, a i pisać umiesz, więc nieco obeznany w naukach pewno jesteś... Adept sztuk magicznych z ciebie? - Zadałem kolejne pytania.
Chłopak wybuchnął krótkim, tłumionym śmiechem, gdy usłyszał pytanie Solwina. Zdawało Wam się, że szepnął coś w rodzaju "Tja, abrakadabra.", ale nie mieliście pewności. Opuścił broń, ściągając bełt z łoża.
- Nie moja to już rzecz. Do kwater trudno nie trafić. Jeno powiedz... To je... Pokaż. Sam idziesz milczący magu? - uśmiechnął się do siebie, jakby powiedział dobry żart.
do usuniecia
Zwężyłem źrenice do poziomu przypominającego dwie cienkie pionowe kreski i rzekłem do chłopaka pełniącego straż i spojrzałem mu prosto jego oczy. - Czyżbyś nie wierzył w istnienie... Zjawiska zwanego magią? - Spytałem. Szalenie irytuje kiedy ktoś kpi z mojej osoby.
Po wyjaśnieniach naszego szpiega zastanowiłem się przez krótką chwilę i odparłem. - Starczy tych ciekawostek na dziś, mości wędrowcy, ruszajmy rychlej do osady, mróz zaczyna jeno ogarniać nasze kości.
Podług mnie, umyślił on sobie, cośmy bandyty jakie... Prawda to, chłopcze?
przytaknąłem słysząc to pytanie.
Milcząc kieruje swe kroki w kierunku dymiących chałup.
Śnieg na domniemanych polach był znacznie płytszy i lepiej ubity. Zbliżając się do domostw zauważyliście kilkunastu biegających w pośpiechu ludzi. Jeden z nich zauważywszy nieznajomych, machnął do Was ręką i zawołał w kierunku jednej z chałup. Wyszła z nich wysoka, barczysta postać. Chwyciła wiszącą na ganku pochodnię i ruszyła powoli w Waszą stronę. Gdy podeszła nieco bliżej zauważyliście jej długie, czarne włosy i wcale niebrzydką, dziewczęcą twarzyczkę, kompletnie nie pasującą do reszty ciała.
- Witajcie. - przemówiła przyjaznym, melodyjnym głosem - Co Was sprowadza na taki koniec świata? - zapytała, jakby zaskoczona Waszym przybyciem. Zauważyliście, że cały czas trzyma rękę na krótkim mieczu przypasanym - nietypowo - do prawego uda.
Mieliście też okazję lepiej przyjrzeć się nietypowym zabudowaniom. Po Waszej lewej stronie stały, ustawione w rzędzie, cztery niewielkie, kryte słomą, chaty. Między mini znajdował się znacznie większy, murowany budynek, przypominający malutką, kilkuizbową twierdzę o dwóch piętrach. Naprzeciw stała wielka, parterowa "hala" zbita - i to niezbyt dobrze - z desek.
- Ja szukam pewnego krasnoluda o imieniu Ingus - powiedziałem - Nie wiecie gdzie mogę go znaleźć? - zapytałem
- Ja szukam jeno miejsca na spoczynek, wczesnym świtem wyruszam w dalszą drogę, zbyt długo zabawiłem na szlaku, a po zmroku nawet i ja nie mam ochoty na podróż powrotną do Starej Gospody, mimo iż to przeca tylko kawałek drogi, kilka staj. Nocne mrozy i okoliczne bestie wyciągnięte ze swych nor mogą stanowić przeszkodę w marszu.
Wydrapałem na ziemi końcem kostura słowo: ANGUS
Poklepałem po ramieniu krasnoluda i wskazałem na wypisany na ziemi wyraz.
- Mój towarzysz szuka czcigodnego Angusa - powiedziałem po uprzednim odczytaniu słowa napisanego przez Nathaniela
- Pojedynczo. - odpowiedziała z uśmiechem kobieta - Jeno Ty jeden dobrze trafiłeś. - zwróciła się do Nathaniela - Hrabia Balboa tu rezyduje. Ingusa nie znam, choci mamy tu jednego z Twojego rodzaju. - powiedziała krasnoludowi - Kto noclegu szuka, ten go znajdzie. Ino miedzią nie opłacicie.* Biedno nie wyglądacie, tedy chodźcie za mną. - zakończyła dziewczyna i ruszyła w stronę chałup nie oglądając się za Wami. Ruch w osadzie powoli zamierał - gasły pochodnie i cichły wszelkie odgłosy. Tylko mroźny wicher nadymał się wśród drzew, trwożąc nienaturalnym rykiem serca i szczypiąc dotkliwie ciało lodowatymi szponami. Zdawało się, że prawdziwa zima miała dopiero nadejść.
*(gwara) nie będzie tanio
Udaję się za kobietą, z zamiarem rozmowy z krasnoludem przebywającym w wiosce.
Nie pozostaję bierny i ruszam za nimi... Teraz myśli me więzi tylko głęboki, aczkolwiek krótki sen i podróż do Starej Gospody.
Kobieta wprowadziła Was do hali po prawej stronie dróżki. Gdy tylko otwarto drzwi, buchnęło z niej przyjemnie ciepłe powietrze. Złączone na zakładkę deski jeszcze nie zdążyły ściemnieć na mrozie, widać było, że zbito je niedawno. Ściany były raczej wątłe i niezbyt solidne, ale doskonale chroniły przed wietrzną pogodą. Ciężki strop ze słomy i drewna wspierał się na licznych filarach - zwyczajnych, drewnianych belach utrudniających poruszanie się po pomieszczeniu. Centralnie umieszczono potężny piec z czarnego kamienia. Miał kształt uciętej w pół cebuli z czterema - parami przeciwległymi - otworami przy ziemi i szerokim kominem u zwieńczenia. Cała hala usiana była malutkimi "pokojami" powstałymi przez ustawienie przy ścianach dwóch prostopadłych, niskich (wzrostu przeciętnego mężczyzny, czyli około pół metra poniżej stropu) ścianek działowych. Odstęp między kolejnymi przegrodami stanowił "nieodrzwione" przejścia do tych skromnych kwater. Słychać było już chrapanie i ostatnie modlitwy gości, lecz w kominku wciąż huczał ogień, podsycany przez dwóch nastoletnich chłopaków.
- Tutaj mości panowie. Zajmować co wolne. 10 za karczmę, 2 za koszary. - powiedziała do Was wskazując gestem pokoiki - A Ciebie proszę na stronę. - zwróciła się do Nathaniela.
Rozglądam się po izbie w poszukiwaniu krasnoluda.
Wchodząc do hali rozejrzałem się wkoło i rozpiąłem kożuch.
Gotreku, przeszedłeś powoli cała salę, nieśmiało zaglądając do pokoików. W jednym z nich - najbliżej pieca - zauważyłeś krępą sylwetkę krasnoluda. Mężczyzna siedział na prowizorycznym materacu, opierając się plecami o ścianę. W rękach ściskał niewielki błyszczący przedmiot. Usłyszałeś słowa przyciszonej modlitwy:
- ...pod Twoję opiekę... - jednak urwał gwałtownie, gdy tylko Cię ujrzał. Zmarszczył brwi i przez chwilę bez słowa czekał na jakieś wyjaśnienia tego najścia.
Nathanielu, kobieta objęła Cię ramieniem i poprowadziła kilka metrów w stronę wyjścia, gdzie nie było kwater. Przyciągnęła Cię nieco ku sobie i zbliżyła swoją twarz do Twojej tak, że mogłeś poczuć na zmarzniętych polikach jej ciepły oddech. Wyszeptała niemal bezgłośnie:
- Powiadam, że szukasz Angusa... A po czemu to? - jej ton był przyjazny, rzekłbyś - poufały, jakby widziała w Tobie kogoś z dawna oczekiwanego.
Solwin stał zdezorientowany na środku izby.
- Przepraszam za najście panie, ale poszukuję Ingusa, członka naszej rasy. Gdy dowiedziałem się, że w karczmie przebywa członek tej samej rasy co ja i mości Ingus, pomyślałem, że może mógłby mi on udzielić jakiś informacji - rzekłem przepraszającym tonem - Tak więc panie, nie wiecie może gdzie znajdę Ingusa? - zapytałem
Mężczyzna zmierzył Cię wzrokiem od stóp do głów i odpowiedział spokojnym, choć nieco nieprzyjemnym tonem:
- Nie pomogę Ci, nie znam żadnego Ingusa. Czy to już wszystko? - zapytał wykonując ręką niewyraźny, trudny do zinterpretowania gest.
- Tak, jeszcze raz przepraszam za najście. - odparłem nieco zrezygnowanym tonem. Postanowiłem udać się do hrabiego Angusa, aby i jemu zadać pytanie o Ingusa. Wychodzę z izby zajmowanej przez krasnoluda i szukam kobiety, która nas tu przywiodła.
Stałem pośrodku sali nieco zamyślony... Medalion drżał, wibrował, co świadczyło o obecności istoty, którą można zaliczyć do miana bestii, potwora... Być może owa istota znajdowała się w odpowiedniej odległości, co wywołało ledwie wyczuwalne ruchy medalionu... A może siła tej istoty była znikoma... Na te pytania nie jestem w stanie sobie odpowiedzieć. Wiem jedno, dzisiejszej nocy trzeba będzie być czujnym nad wyraz.
Solwinie, wokoło nie było niczego, co wzbudzałoby Twoje podejrzenia. Nic nie wskazywało na obecność czegoś nadprzyrodzonego w tym pomieszczeniu, poza medalionem oczywiście.
Gotreku, kobieta wciąż jest wewnątrz. Rozmawia właśnie z Nathanielem.
Podchodzę do nich - Ja także udam się do pana hrabiego, muszę z nim porozmawiać - mówię do kobiety
- Ejże! - zwróciła rzuciła kobieta wyraźnie niezadowolona przerwaniem jej rozmowy - Przecie mówiłam: pan Balboa w podróży. Jutro będzie.
Nie zwracając uwagi na tymczasowych towarzyszy postanowiłem rozejrzeć się za skrawkiem posłania... Koniec końców noc już głęboka, a przeca trzeba choć kilka chwil snu zażyć zanim się rozwidni.
- Nie mówiłaś - rzuciłem lekko zirytowany - W takim razie zaczekam do jutra - rzekłem - Dobrej nocy mości Nathanielu - powiedziałem w kierunku nowo poznanego mężczyzny, po czym oddaliłem się w celu wynajęcia izby i udania się na spoczynek
Sala nie była zapełniona nawet w połowie. Bez trudu znaleźliście wolne posłania, które mimo lichego wyglądu, okazały się całkiem wygodne i - co najważniejsze - ciepłe. Byliście chyba ostatnimi, którzy usnęli tej nocy. Z sąsiednich pomieszczeń dochodziły już ciężkie oddechy śpiących ludzi. Służba dorzuciła ostatnie drwa do pieca i wyskoczyła czym prędzej z izby. Ogień trzaskał jeszcze wesoło, gdy padliście w objęcia Morfeusza. Noc minęła spokojnie. Dopiero ranek przyniósł nieoczekiwane wydarzenia. Obudziły Was podekscytowane głosy młodych mężczyzn. Było zdecydowanie zbyt wcześnie i nie w smak była Wam ta pobudka. Niestety do gorączkowej dyskusji przyłączały się kolejne głosy i coraz mniej przejmowali się śpiącymi. Wyszliście wreszcie z Waszych pokoików, by rozeznać się w sytuacji.
- Morderstwo, nie może być inaczej. - powiedział jeden głos.
- Ktoś z nas maczał w tym palce, nikt więcej tu nie zaglądał. - odpowiedział drugi.
- A skąd Ty to wiesz, spałeś jak zabity? - dyskusja trwała dalej.
- Może to te włóczykije, co to zeszłej nocy zajechali?
W jednym z boksów dostrzegliście kątem oka mężczyznę, koło czterdziestki, całego we krwi. Miał poderżnięte gardło. Nie mogliście się bliżej mu przyjrzeć, bo drogę zagradzał Wam rozentuzjazmowany tłum.
- Gatunek ludzki to jedna z dziwniejszych ras zamieszkujących nasz świat. - Przeszło mi przez myśl. - Dokonują czystek, gwałcą, rabują i szkalują... Wśród własnych pobratymców. - Ciągnąłem dysputę ze swoim ego. - Ciekawe jakie cele im w tych działaniach przyświecają? Co osiągają takim postępowaniem? - Zadawałem kolejno pytania... - Mamy zgon, prawdopodobnie morderstwo, nie da się zaprzeczyć... Najchętniej spakowałbym toboły i ruszył w dalszą drogę kontynuując własne sprawy, już przecież podjęte... Jednak znam gatunek ludzki. Wiedźmin, odmieniec, zbiega z miejsca zdarzenia, może jest jakoś w sprawę zamieszany pośrednio... Takie będą snuć podejrzenia. Lepiej poczekać w spokoju na dalszy ciąg tej sprawy i jakiekolwiek wyjaśnienia, choć na dobrą sprawę to w rzyci mam to co stanie się z tym nieboszczykiem. - Myślałem.
Powiadam, że szukasz Angusa... A po czemu to?
Trochę zdziwił mnie ton z jakim kobieta wypowiedziała te słowa. Wyjąłem z sakiewki jedna z niewielu moment które się tam znajdowały. Pokazałem ją kobiecie.
Wtem podszedł Gotrek przerywając ‘rozmowę’.
Podszedłem bliżej, aby przyjrzeć się całej sytuacji.
- Poczekaj no z osądami mości Gotreku... - Pozwoliłem sobie na komentarz. - Ludzie zwykle gadają to co im ślina jeno na jęzor naniesie. Nie zapominajmy, iż jak wszyscy tu stoimy każdy jest podejrzany... A kto wie, czy mąż nie padł trupem z ręki kogoś z zewnątrz... Pozwólcie mnie przyjrzeć się nieboszczykowi. - Rzekłem starając dostać do ciała by przyjrzeć się ranom i wszelkim interesującym śladom... Być może znajdę tam jakąś wskazówkę.
Po gwałtownej reakcji Gotreka głosy nieco ucichły. Wszystkie głowy zwróciły się w Waszym kierunku, nie był to chyba najlepszy sposób na odciągnięcie podejrzeń od swojej osoby. Ludzie rozsunęli się nieco na bok i jeden z nich zachęcił Was słowami:
- Dalej mości detektywie.
Mężczyzna, człowiek w wieku około dwudziestu paru lat, leżał na plecach w swoim posłaniu. W oczy rzucała się krótka, choć bardzo głęboka rana szyi. Ślady krwi na jego nagim torsie i ramionach były nienaturalnie nierówne. Prawdopodobnie napastnik otarł dłonią lub szatami okrwawione ciało. Gdy przyglądaliście się zwłokom, do pomieszczenia weszła kobieta, która przywitała Was wczorajszego dnia. Wraz z nią dwójka młodych chłopców.
- Niech nikt mi stąd nie wychodzi. - krzyknęła na wstępie zdyszanym głosem i powędrowała prosto do trupa.
- Sean wybył o świcie. - powiedział jeden z mężczyzn.
- Poślijcie po niego! - krzyknęła nieoczekiwanie w kierunku sługi, gdy tylko wkroczyła do pokoju ofiary. Klęknęła przy nim i na chwilę zamarła w bezruchu. Ucichły wszystkie głosy. Na twarzy dziewczyny pojawiła się samotna łza. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się w Waszą stronę ocierając policzek. Na jej twarzy malował się gniew.
- 50 denarów za głowę sukinsyna! Kto teraz wyjdzie, będzie martwy. - powiedziała i zdenerwowana weszła do głównego pomieszczenia - Więcej jak tuzin mężczyzn i nikt nie słyszał? Tchórze!
- Pani. - zawołał chłopak rozpalający na nowo ogień. Wyciągnął z popiołu mały błyszczący przedmiot. Otarł go własną koszulą. Był to rodzaj zapięcia pasa, torby lub płaszcza. Zdeformował się nieco w ogniu, ale nie stopił zupełnie.
- Wasze to? - zapytała kobieta już spokojniej, będąc skupioną na czymś innym. Ludzie wokoło spojrzeli po sobie, lecz żaden nic nie odpowiedział.
Przyglądam się śmiertelnej ranie... - Krótka, aczkolwiek głęboka... Z pewnością sztych, cięcie nie wchodzi w grę... - Rzekłem. Zwracam uwagę na roztartą krew na ciele napastnika. Są tam ślady dłoni, łapy, tudzież jakiegokolwiek przedmiotu? Czy uderzenie zostało zadane w aortę? Jeżeli tak, to czy wokół są krawe rozbryzgi? - Musimy porozmawiać, pani. - Rzekłem do kobiety. - Być może jest to przypadek, który i mnie zmusza do podjęcia śledztwa.
- Znam ten sposób uśmiercania - rzekłem - Widziałem aż za wiele takich ran w swoim życiu. Tak dobijają te przeklęte elfy! - powiedziałem z gniewem, który był reakcją na budzące się wspomnienia - To musiał zrobić ktoś w jakiś sposób powiązany z tymi długouchymi tchórzami, bo nie widzę tu żadnego członka tej przeklętej rasy - stwierdziłem - Czy mogę zobaczyć ten przedmiot? - zapytałem, wyciągając rękę po sprzączkę
Niespecjalnie interesowało mnie to zdarzenie, jednak reakcja kobiety jak i 50 denarów zachęciły mnie do działania.
Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu jakiś śladów które inni mogli przeoczyć.
- Ciężkie rzucasz oskarżenia, mości Gotreku... - Odparłem do krasnoluda. - Tutaj trzeba pewnej wiedzy i spokojnej natury by wskazać winnego tej zbrodni... - Kontynuowałem. - Obawiam się nieco, iż to dzieło siły zawierającej w sobie coś z potwora, jednak to muszę przedyskutować z panią gospodarz.
- To charakterystyczny dla elfów sposób dobijania rannych, jestem tego pewien - odparłem, w odpowiedzi na słowa Solwina - Fakt, że nie ma tu żadnego elfa, nie oznacza, że ktoś nie posłużył się ich plugawymi technikami, nawet jeśli ten ktoś miał w sobie coś z potwora - dodalem
- Na Melitele. Kto, iźli nie jaki potwór mógłby zarżnąć we śnie Johnatana? - wyszeptała dziewczyna, jakby powstrzymując się od płaczu.
- Pani, a Eatwedd? - zapytał nieśmiało sługa, podając sprzączkę Gotrekowi.
- Co Eatwedd? - odburknęła kobieta.
- Jest...
- Długoucha suka! - jęknęła znowu "gospodyni", nie pozwalając skończyć zdania chłopakowi. - Ty - zwróciła się do Gotreka - skąd myślisz, że to robota elfki?
- Jedno pchnięcie, prawdopodobnie aż do kręgosłupa. Tak dobijają elfy. - powiedziałem - Pytasz pani skąd wiem, że to ich robota? Te cholerne skurwysyny wybiły mi rodzinę, więc wiem w jaki sposób uśmiercają! - niemal wykrzyczałem, znów unosząc się pod wpływem wspomnień. Po tych słowach dokładnie oglądam zapinkę.
- Was trzech, za mną. - warknęła kobieta wskazując nieoczekiwanie na Waszą trójkę i wyszła z hali przyśpieszonym krokiem, nie czekając na Waszą reakcję. Mężczyźni wokoło spojrzeli na Was podejrzliwie, ale żaden się nie odezwał.
Podążam za kobietą, bacznie obserwując otoczenie.
Wbiegłem szybko do pokoju gdzie spędziłem noc, zabrałem swój rynsztunek i ruszyłem za kobietą.
Poszedłem za przykładem Nathaniela i także wróciłem się po swój dobytek.
Zabierając swoje tobołki ruszyłem powolnym krokiem za kobietą, która widocznie ma nam coś istotnego do przekazania.
Kobieta zatrzasnęła za Wami drzwi i ruszyliście w kierunku największego budynku. Wprowadziła Was na piętro, a stamtąd po niewielkiej drabince na zaciemnione, choć zadbane i z pewnością zamieszkane poddasze. W końcu tego pomieszczenia znajdowało się łóżko, na którym siedział jakiś mężczyzna zwrócony w Waszą stronę. Dziewczyna nie weszła za Wami, została u stóp drabiny. Twarz jegomościa pozostawała w cieniu, a na stoliczku obok leżała napięta kusza. Postać przemówiła niskim, nieco sennym głosem:
- Witajcie. Nazywam się Angus Balboa, ale grzeczności zostawmy na później. Zostaliście tu sprowadzeni, nie bez powodu. Jak zapewne wiecie, wczorajszej nocy doszło na terenie moich włości do mordu. Nie wiecie natomiast, że nie było ono pierwszym. Dwa dni temu zginął stajenny. Kurwa, chłopak miał czternaście lat. - przerwał swoją myśl, dając upust emocjom - Nie wiem, co za gnój jest za to odpowiedzialny, ale mam nadzieję, że będzie zdychał w męczarniach. Ale do rzeczy. Nie było Was tu wtedy i to uznaje za dowód Waszej niewinności, mam nadzieję, że się nie mylę. - tu zrobił krótką przerwę, jakby czekając na Waszą aprobatę - Chłopaczek miał poderżnięte gardło. W identyczny sposób jak ten przybłęda z zeszłej nocy. Jego ciało zniknęło nim zdążyliśmy go pochować. Nie wiem, dlaczego ktoś miałby je wykraść, ale takie są fakty. Macie wolną rękę, jeśli chcecie, możecie jeszcze dać nogę. Jeśli dorwiecie sukinsyna, obsypię Was złotem. - ton mężczyzny znów nabrał nieprzyjemnej barwy - I to wcale nie jest przenośnia. Pięćdziesiąt novigradzkich koron* - to moja cena. Macie czas do wieczora. Albo akceptujecie moje warunki albo... fora ze dwora. Jakieś pytanie?
1 novigradzka korona = 10 denarów
- Pięćdziesiąt koron na głowę, czy do podziału? - zapytałem, z chytrym błyskiem w oku - Ile elfów żyje na włościach jaśnie pana? - kontynuowałem zadawanie pytań - Ten sposób uśmiercania jest charakterystyczny dla długouchych. Tak więc zakładam, że to ich robota, lub kogoś w jakiś sposób z nimi powiązanego. Nie można oczywiście wykluczyć, że ktoś użył tego sposobu, aby skierować podejrzenia w inną stronę. Jednak należałoby przepytać wszystkie tchórzliwe elfy w okolicy - powiedziałem - Czy jaśnie pan rozpoznaje ten przedmiot? - zapytałem, podając hrabiemu sprzączkę
- Znalazłeś coś w pokoju, gdy go przeszukiwałeś? - zwróciłem się do Nathaniela
- Na głowę. Pokrywam też wszystkie ewentualne koszty. - odpowiedział mężczyzna rozbawiony Twoim pytaniem - To wygląda na jakieś zapięcie. Znajdziesz ich tu na kopy.
- Zapłata nadwyraz godziwa... - Rzuciłem. - Podejmę się zlecenia, która tutaj nam zaproponowano, aczkolwiek jeżeli moi, powiedzmy, towarzysze, jeden dzień zamarudzą sami, mnie czeka krótka podróż wśród śniegu do Starej Gospody, te odnóże zaczynają straszliwie zionąć odorem. - Wskazałem na wór. - Szybciej by mi zeszło, gdybyś mnie panie zaopatrzył w wierzchowca na ten krótki okres, jednak nie śmiem nawet o niego prosić. - Zakończyłem.
- I to chciałem usłyszeć. Wchodzę w to! - powiedziałem z uśmiechem po słowach barona - Zwłoki Johnatana były otarte z krwi, prawdopodobnie płaszczem, którego częścią była ta zapinka. Znaleziono ją w piecu, ktoś pewnie usiłował zatrzeć ślady. - kontynuowałem swój wywód - Czy widziałeś panie już kiedyś tą sprzączkę? - zapytałem
Usłyszawszy ile zaoferowano nam za wykonanie tego zadania uśmiechnąłem się w duchu. Nie dałem jednak po sobie poznać niczego. - Przyjechałem tu po złoto, nie ma co ukrywać. Zadanie trochę nietypowe, zapłata także, zresztą już se zaciągnąłem do służby. - pomyślałem. Z dalszych rozważań wyrwał mnie głos Gotreka:
Mężczyźnie wyraźnie spodobał się krasnoludzki entuzjazm. Zaśmiał się krótko, mrucząc coś pod nosem. Potem powiedział spokojnym, ale wesołym tonem:
- Sprzączka jakich tysiące. Nie widzę w niej nic niezwykłego. Poza tym kto miałby zacierać ślady wycierając krew z trupa, którego, u licha, zostawił na środku izby? - tu przerwał na chwilę i odwrócił głowę w stronę wiedźmina - Nie polecam Ci podróży w taką pogodę, sześćdziesiąt wiorst* zabrało mi dwa dni. A śniegu wciąż przybywa. Jeśli to takie ważne mogę kogoś posłać do Gospody. Lepiej zostaw to - nawet nie chce wiedzieć, co to jest - na noc na mrozie. Przeczeka do wiosny nietknięte. Możecie porozmawiać z Izabelą, ona znalazła stajennego. Aha, jeszcze coś. Miejcie oko na truchło - być może ten szajbus zechce ukraść i tego włóczykija.
wiorsta to Π*drzwi kilometr
- Możecie mieć rację panie. Śniegi a mrozy mogą stanowić przeszkodę w podróży. Skoroś już taki łaskaw, możesz mości posłać kogo do Starej Gospody z tobołem, narychtuję odpowiednie pismo zaglejtowane, gdzie po krótcę opiszę jak się sprawy mają, co by tam jasność nastała. - Rzekłem.
- Niech i tak będzie. Goniec nie będzie zadowolony, ale w końcu za to mu płacę. - powiedział jakby do siebie Balboa - Macie jeszcze jakieś pytania? Jeżeli nie, to bądźcie łaskawi mnie opuścić. Ukrywanie się we własnym domu jest dość męczące... i stresujące.
- To jak z tymi elfami? Dużo ich tutaj? - ponowiłem pytanie - I gdzie możemy znaleźć tę Izabelę? - dodałem
- Izabelo! - zawołał mężczyzna.
- Tak panie? - usłyszeliście z dołu głos kobiety, która Was tu przyprowadziła.
- Zajmiesz się później naszymi gośćmi. Co do elfów... Właściwie tylko Eatwedd przychodzi mi do głowy, chyba że ktoś z przyjezdnych. Znajdziecie ją w pokoju tuż obok kuchni. Izabela zaprowadzi Was do pomieszczeń służby. Ale... bądź dla niej delikatny. Naprawdę nie sądzę, by miała z tym coś wspólnego.
W pośpiechu sporządziłem glejt do odpowiedniej osoby w Starej Gospodzie, gdzie zaznczam, iż zlecone mi zadanie zostało wykonane, jednak pojawiła się kolejna sprawa, która mnie nagli, dlatego też wysyłam gońca z dowodem jaki miałem dostarczyć po wykonaniu zlecenia. Zaznaczam też, iż wypłatę odbiorę osobiście w przyszłości bliżej nieokreślonej. O treści listu informuję też naszego nowego zleceniodawcę, tak by była jasność, iż złoto mi należne nie wpadnie w ręce gońca. Następnie opuszczam izbę pogrążony w myślach... - Nasz dostojnik twierdzi, iż ukrywa się we własnym domu... Czyżby to świadczyło, iż być może zamieszanie jest jego sprawą? I jeszcze te niebezpieczne drgania medalionu... Wszystko wskazuję na Balboę, jednak przez czas jakiś lepiej będzie podążać drogą tradycyjnego śledztwa. - Toczyłem dyskusję na myśli.
- Ta elfka na pewno coś kombinuje, jak nie w tej sprawie to w jakiejś innej, ale coś na pewno ma na sumieniu, jak każdy zresztą elf. - powiedziałem w odpowiedzi na słowa barona
- Pani Izabelo, czy jest tu jakieś miejsce gdzie można by spokojnie porozmawiać? - zapytałem kobietę
- Jasne, proszę za mną. - odpowiedziała kobieta i zaprowadziła Was do jednego z pokoi na piętrze - Będę Wam jeszcze potrzebna? - zapytała wprowadzając Was do malutkiego pomieszczenia z jednym łóżkiem i niewielką szafą - poza tym było była puste.
- Po pani reakcji na znalezienie dziś truchła tego mężczyzny w karczmie wnoszę, że był on dla pani kimś ważnym - powiedziałem - Czy byłaby pani na tyle łaskawa, aby opisać relacje jakie was łączyły? - zapytałem
- Był... - zająknęła się kobieta - ...tak. - dokończyła, jakby nie chcąc się dzielić tą informacją - To teraz nieważne. Po prostu dorwijcie sprawcę.
- Powiedziano nam także, że to pani znalazła ciało stajennego. Czy zauważyła tam pani wtedy coś niezwykłego, coś co przykuło pani uwagę? Nie licząc zwłok, rzecz jasna. - zapytałem, widząc, że na poprzednie pytanie i tak nie uzyskam odpowiedzi
- Nie. Chyba nie. - powiedziała kobieta wciąż zamyślona, głos jej lekko drżał - Trup, jak trup. Ale truchło zniknęło w dzień po tym, jakem je znalazła. Żadnych śladów, żadnych tropów, nikt nic nie wie.