AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
w sumie to się nawet trochę zdziwiłem, że nie mamy na forum tematu o Stefanie Królu.
ja ostatnio odświeżyłem sobie "Stand By Me" i wreszcie przeczytałem "The Body".
film zamiata, choć dla mnie nieco stracił ze swojej magii. ale historia nadal potrafi poruszyć, a aktorzy wypadają przekonująco.
nowelka? hmmm... jasne, trochę bardziej rozbudowana, nieco bardziej realistyczne zakończenie, w odróżnieniu od przemilczanych wątków u Reinera. niemniej jednak - opowiadanie można sobie darować, wystarczy film
opowiadanie można sobie darować, wystarczy film
Tu się nie zgodzę. Moim zdaniem nowelka lepsza od filmu
Witam jako debiutant na forum - jakże zacnym ze względu - oczywiście - na tematykę jak i na czarne tło, które miłe jest dla moich oczu, bo nie męczy a zgrywa się z kontekstem.
Zdecydowałem się pierwszy wpis umieścić w wątku o pisarzu, którego książki towarzyszą mi chyba od czasów nastoletnich. Pierwsza książka Stefka jaką czytałem , wydana przez Iskry, nazywała się "Jasność" i miała okładkę nasuwającą skojarzenia ze starą szkołą plakatu filmowego. Mam ją do tej pory. Stronice są pożółkłe a czcionka zszarzała. Za to treść jest nieśmiertelna, o czym doskonale wiedział Kubrick, bo inaczej nie nakręciłby "The Shinning". Co prawda, adaptacja jest mocno luźna, panowie się czubili, ale wciąż uważam, że w tym przypadku film i książka to równorzędni partnerzy. Jak długo potrwa ten balans, zobaczymy.
Ostatnio, szczerze próbowałem przetrwać, bo przyjemnością bym tego nie nazwał
lekturę "The Dark Tower". Zrezygnowany i zniesmaczony, skapitulowałem przy początku tomu siódmego. Dalej nie dam rady. To jedyny i totalny gniot, jaki Stefek napisał. Ma słabsze pozycje, ale takiego patetycznego monstrum nigdy nie popełnił. Jednak najlepiej mi się go czyta, gdy opisuje zwykłych, prostych ludzi w niezwykły sposób uwikłanych w grozę. Mesjanizm bohaterów "Wieży" jest dla mnie nie do przejścia, jak i zabrnięcie w świat fantasy Gdyby to był jeden, dwa tomy - może..
"The Stand" był świetny, mimo pewnych podobieństw. Może ktoś ma podobne zdanie o tej epopei ?
Mimo że "Mroczną Wieżę" uważa się za swoiste ukoronowanie twórczości Kinga, to jednak wolę Króla w klimatach bardziej "horrorowych". Mimo tego, trzeci oraz czwarty tom "The Dark Tower" pochłonąłem z wielkim apetytem. Z pozostałymi było już gorzej. A "Bastion" to zupełnie inny kaliber niż "Mroczna Wieża", więc chyba nie ma sensu porównywać tych dwóch utworów. Oczywiście "The Stand" zdecydowanie lepszy
Mimo że "Mroczną Wieżę" uważa się za swoiste ukoronowanie twórczości Kinga
Mało tego, ponoć sam autor tak uważa, ale mniejsza o to. Czytelnik wie lepiej
Zgodzę się, że były "momenty", ale kilka ciekawych, fajnych epizodów i kilka odwołań do innych powieści, to za mało, gdy się ma do czynienia z wielowątkowym klocem literackim.
Właściwa, długa wersja "Bastionu" przykuła mnie do fotela na kilka dni i nie dawała odetchnąć - mimo zbyt bombastycznego zakończenia - zdecydowanie najsłabszej części tej powieści.
Usprawiedliwieniem dla "The Dark Tower" może od biedy stać się fakt pisania jej na "raty". Choć wierzę w zaangażowanie Kinga, to trudno mi się trawi opinie o Wieży jako opus magnum w bibliografii Amerykanina.
Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś podejmie się lwiego wysiłku w sfilmowaniu Mrocznej. W przypadku "The Stand" była to pełnogabarytowa porażka. Jedyne, co miło wspominam po tym bardzo telewizyjnym filmidle, jest wykorzystany wspaniały przebój grupy Blue Oyster Cult.
Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś podejmie się lwiego wysiłku w sfilmowaniu Mrocznej.
King sprzedał prawa do ekranizacji "Mrocznej Wieży" jednemu z twórców "Zagubionych" - JJ Abramsowi za dość wymowną kwotę 19 dolarów .
Witam jako debiutant na forum
Witamy serdecznie!
Jako że moja opinia na temat twórczości pana K. jest, jak podejrzewam, dobrze znana większości nie będę się wdawał w powyższą dysputę, zwłaszcza że "Mrocznej Wieży" nie czytałem. Ale zainteresowało mnie jedno stwierdzenie:
To są dwie wersje tej książki? Skoro tak, to konkretnie: która jest ta właściwa?
Są dwie wersje, obie są właściwe najpierw Bastion ukazał się na amerykańskim rynku w krótszej wersji, co było uzasadnione długością wersji pierwotnej. Dopiero później wznowiono Bastion w swoistym writer's cut , czyli w wersji, która w wydaniu z serii Kameleon zajmuje skromne 1336 stron
Lekturę Mrocznej wieży skończyłem na 4 tomie. Mam nadzieję, że do cyklu jeszcze kiedyś powrócę. Ale ogółem to mam jednak wrażenie, że King znacznie lepiej się sprawdza w krótszych formach niz w epickich narracjach pokroju Bastionu.
Niedawno zakończyłem "Cmętaż Zwieżąt" - najbardziej ponurą, wyzutą z poczucia humoru opowieść Kinga, w której zagadnienie śmierci - a dokładnie jej przedstawienie - jest literackim majstersztykiem. Czytana po raz trzeci na przestrzeni kilkunastu lat, nic nie straciła ze swej grozy i siły oddziaływania. Dziwię się przy tym, że nikt lepszy od Mary Lambert nie zabrał się za ekranizację. Zobrazowanie takiego poczucia fatalizmu, pułapek stereotypowej męskości, konsekwencji nieprzepracowanych emocji i braku komunikacji międzyludzkiej powinno być wabikiem dla reżyserów pokroju Del Toro, Amenabara czy choćby Franka Darabonta.
Śmierć w tej powieści przybiera najbardziej przerażającą kreację. Mimo nadnaturalnych motywów, mimo mitycznych odniesień , dzieło Stefana niesie ze sobą pakiet lęków, które mogą sprawić, że czytanie będzie sprawiać problem. Ja odczuwam za każdym razem fascynację połączoną z poczuciem prawie że traumy.
Mary Lambert nie tylko spłyciła książkę. Zatrudniła też marnych aktorów. Film jest chaotyczny i tylko poszczególne epizody mogą robić wrażenie. To za mało, bo miał szanse powstać wyjątkowo porażający i przerażający film a nie konwencjonalny horrorek, w którym brak jakichkolwiek niedopowiedzeń, mistrzowskich niuansów łączy się z aktorską miernotą. A King nie zna się na filmie, co nie po raz pierwszy udowadniał.
Czytelnika losów rodziny Creed okrywa całun grozy, której rzadko kiedy można doświadczyć w takim natężeniu. Nigdy wcześniej ani potem, amerykański pisarz tak mnie nie wystraszył. Albo raczej, zdołował. Cholera, co było w jego głowie, gdy to pisał ?
ps: Literackie upostaciowanie Wendigo było zupełnie zbędne. Jego postać to infantylna żenada wobec tego, co się rozgrywa w umysłach bohaterów i wobec zdarzeń kluczowych dla osi dramatycznej akcji. King jest psychologiem lepszym niż mu się wydaje i w tym zakresie jego proza straszy najbardziej skutecznie.
Czy ja wiem... Mary Lambert moim zdaniem nakrecila świetny, mroczny horror; zresztą Smętarz byl jej najlepszym filmem w karierze (może nas czymś jeszcze zaskoczy, choć po The Attic to szczerze wątpię ). Ale oczywiście adaptacja blednie w porównaniu z oryginalem - powieść bez wątpienia mistrzowska i niewątpliwie jedna z lepszych w calym dorobku Kinga.
Ja "Cmętaż Zwieżąt" widziałem parę lat temu, ale wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Co prawda nie obeszło się bez kilku zmian w stosunku do powieści, ale to jest piętno zdecydowanej większości adaptacji prozy Kinga. Film Mary Lambert jest u mnie w czołówce Kingowych ekranizacji
Entuzjazm poprzedników w stosunku do książki podzielam, bo to pozycja wybitna moim zdaniem. Jej adaptacja również przypadła mi do gustu- Mary Lambert dała nam autentycznie przerażający horror, mroczny duszny, ozdobiony jednak melancholijną ścieżką dźwiękową Elliota Goldenthala. Inna sprawa, że King zawarł w swej powieści potężną dawkę zarówno strachu jak i ciekawych przemyśleń nad ludzką naturą, kwestią życia i śmierci i nierównej walki z kostuchą, tworząc zarówno powieść jeżącą włosy na głowie jak i bardzo dołującą. Mary Lambert uchwyciła tylko jedną część tego zagadnienia, grozę, pomijając już głębsze przemyślenia bohaterów czy dosadne ukazanie ich osobistych dramatów. Zrobiła przy tym świetny straszak i za to jej chwała- kiedyś krążyły nawet ploty o rimejku Pet Sematary, co w tym wypadku nie byłoby akurat złym pomysłem. Wersja Mary Lambert bardzo dobra i jak najbardziej mnie zadowala, natomiast w oryginale pozostało jeszcze wiele soku, który można by wycisnąć przy okazji nowej wersji.Ale projekt spalił chyba na panewce.
Ps.
Przy okazji chciałbym przywitać wszystkich, to mój pierwszy post na forum
Właściwie to nie było moim celem deprecjonować filmu Lambert, bo jeszcze w epoce VHS z giełdy nieźle mnie wystraszył. Wówczas jednak nie dostrzegałem tak wielu błędów w grze aktorskiej i wiele innych lapsusów mi umykało.
Ale przede wszystkim, nie znałem tej paskudnie dołującej, genialnej powieści. Na podstawie powyższego, film mógł mieć większe znaczenie niż powinien. Po latach broni się zobrazowanie Zeldy, ale już na pewno nie Victor Pascov i wydelikacone, gładkie liczko Gage'a (a przecież ledwo go sklecili po wypadku, a trumna na pogrzebie nie była otwarta).
Aktorskie uznanie należy się wszystkim kotom tej angielskiej rasy oraz odtwórczyni córki Creeda. Reszta tylko przyzwoicie ze wskazaniem na mocną krytykę.
ps: Witam również serdecznie !