AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
kampania promocyjna obiecywała niewiadomo co, a efekt finalny trochę rozczarowuje.
technicznie jest świetnie, podobało mi się, że cała rozpierducha dzieje się niejako w tle, ale akcja śledzi losy kilkorga bohaterów, którzy kompletnie nie mają wpływu i powiązań (w sensie genetyk, który przyczynił się do stworzenia kreatury czy coś w tym guście) z bestyją. równie dobre jest to, że nic nie wiemy o potworze, ani jaki będzie finał zmagań z nim. poza tym kilka scen naprawdę robi wrażenie (no a głowa Statuy Wolności lądująca na ulicy to miszcz!).
wkurza natomiast trochę kamera z ręki i zanim sie do tego przyzwyczaiłem to film się prawie skończył (inna kwestia to czas trwania - siedemdziesiąt parę minut to jakby nieco mało). no i to, na co Ślepy zwrócił mi uwagę - PG13 w dialogach do bólu. totalny armagedon się dzieje, a tam żadnej "kurwy" czy "ojapierdolę" widz nie uświadczy.
obiecywać można było sobie znacznie więcej, ale mimo wszystko ciekawy film i warto obejrzeć.
Tak jak pisze grzEGOrz - fajne technikalia i spartaczony element ludzki całej historyjki. Jesli chodzi o ujęcia, kamerkę itd to wiadomo, że pełnego realizmu być nie mogło bo obraz by nie miał racji bytu stąd w tej kwestii pewne uproszczenia akurat sa dopuszczalne, ale jeśli idzie o dialogi, to nie ma żadnej taryfy ulgowej bo gdyby film miał lategorię R (o co akurat w historii pretendującej do miana niby autentycznej aż się prosi...) to byłyby one poważne. A tak jak to namazałem w recce na AA mamy przedszkole i dziecinadę, bo jak inaczej nazwać ciągłe wykrzykiwanie zwrotu "Oh My God!" podczas gdy potwór wielkości conajmniej wieżowca rozpiździa w pył budynki i zabija ludzi. Ogólnie mamy dla mieszkańców Niu Jorku koniec świata, a oni ani nie użyją ostrzejszego zwrotu, ani nawet "shit" nie krzykną (w całym filmie robią to ze trzy, cztery razy...). Ogólne wygląda to wszystko jak jakiś wyjazd harcerstwa nad jeziorko i scenki, jak zła sarenka wbiega im na pole namiotowe a oni dookoła krzyczą "sio, sarenko!"... Jak mówię - technikalia swietne, dialogi dla dzieci, fabułka taka se ze wskazaniem na słabo-średnia - przy tej całej rozbujanej internetowej kampanii reklamowej (która trwa nadal bo DVD wychodzi wkrótce a i sequel w drodze) film wygląda niczym średnio słyszalny pierd tej całej pokracznej cloverfieldowej bestii - ni ziebi, ni grzeje, ale mimo wszystko warto go obczaić jako coś, czego jeszcze nigdy tak nie poczulismy jak i nie widzielismy
Film znakomicie tak jak "Wojna światów" opisuje typowy dla krajów kolonialnych strach amerykanów przed atakiem na ich kraj, takim jakie sami fundują innym, miążdżąc ich przewagą technologiczną, tutaj wojsko USA oczywiście w kamuflażu PUSTYNNYM (nawiązanie do amerykańskich kampanii na BW) samo dostaje baciory, tak jak iraccy gwardziści. Pojawiają się także jasne nawiązania do ostatnich dwóch wielkich tragedii w USA (9/11 i zalanie NO) gdy sami mogli posmakować przez relacje na żywo w TV strachu, śmierci, bólu i paniki swoich ziomków. Pomysł na ten film wywodzi się wprost z tych nacechowanych silnymi emocjami relacji.
Tak EMOCJAMI.
Więc mamy tutaj EMO HORROR
7/10
Wydawało sie, że Amerykanie powiedzą coś nowego w temacie monster-movie (głównie za sprawą paradokumentalnej stylistyki), a zaproponowali to samo co zwykle, czyli kolejną Godzillę tylko tym razem filmowaną w innym formacie.
Do połowy jest jeszcze dobrze - źródło zagrożenia pozostaje nieznane, ktoś atakuje, ale właściwie nie za bardzo wiadomo co i dlaczego - pozostaje mnożenie domysłów (w tym sensie udało się przelożyć lęki Amerykanów post-9/11). Niestety w pewnym momencie ktoś sobie przypomniał, że trzeba jednak tego potwora zaktywować i rzekomy realizm, który miał być wizytówką filmu idzie w odstawkę. Robi się nudno (a film trwa niecałe 80 minut), klasycznie do bólu (scena finałowa jest tu dobrym przykladem), a standard zaczyna gonić standard.
W sumie trudno się temu dziwić skoro motywacją bohaterów wędrujących przez oblężony Nowy Jork jest... (uwaga! uwaga!) poszukiwanie "zaginionej dziewczyny kolegi", co już na starcie nie nastraja optymistycznie do projekcji. Realizm w tym filmie wypada postawić pod dużym znakiem zapytania. Kolega z kamerą skacze z jednego wieżowca na drugi nie przerywając filmowania, a grupka bohaterów bez wielkiego trudu wydostaje się z kordonu pilnujących teren wojskowych...
Nie jest to na pewno film zły film - warto docenić wyjściowy pomysł oraz fakt, że do końca nie wiadomo skąd się rzeczony stwór wziąl (szkoda tylko, że wygląda on jak kolejny pseudo-raptor; zbierzcie się koledzy-producenci razem i zróbcie mały brainstorming), ale zabrakło jednak konsekwencji.
Z dzialu monster-movie to lepiej odświeżyć sobie "Hosta"...