AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Oddajmy się przyjemnej dyspucie nt. życia po życiu.
Moim skromnym zdaniem po śmierci, człowiek ujrzy to samo, co ujrzał przed narodzinami czyli nic. Staniemy się niczym innym jak pokarmem dla kwiatków i ziemnych żyjątek. Smutna perspektywa, ale cóż, życie to nie jest bajka .
Jakie są Wasze poglądy nt. tej sprawy?
Uważam dokładnie tak samo. Skoro nasza dusza zrodziła się z nicości tak samo w nicość może się po naszej śmierci obrócić. Po prostu znikniemy, trochę ciężko mi to sobie wyobraznić, właściwie to w ogóle nie mogę sobie tego wyobrazić, szczególnie tego, co się stanie z moimi myślami. Pozostaje jeszcze kwestia kasowania pamięci i reinkarnacji, która wydaje mi się bardziej prawdopodobna niż pójście mojej duszy do nieba czy piekła (ooo taaaak ), ale co z tymi duszami, które w danej chwili nie mogą znaleźć ciała? Jakaś poczekalnia czy co?
ja uważam podobnie jak Seraphe śmierć to koniec i tyle. A wiara cechuje ludzi słabych którzy nie mogą się pogodzić z tym że życie nie ma większego sensu i co by nie zrobili nic tam na nich nie czeka Dla tego uważam że należy się cieszyć każda chwilą i żyć tak aby niczego nie żałować
Mytos, aleś strzelił z tymi słabymi ludźmi i wiarą. Sam się zastanów, ile jest/było wybitnych osobowości wierzących. Nie ma reguły... Ale ogólnie z myślą przewodnią się zgadzam - życie po życiu, jak i wszelkiej maści religie, uważam za projekcję ludzkich pragnień, obaw, nadziei. Także próbę wytłumaczenia sobie zachodzących dookoła zjawisk, próbę zrozumienia świata. Dziś rozumiemy świat o wiele lepiej, ale nadal nie rozumiemy wszystkiego (choćby powstanie i natura świata) - wiara jest idealnym narzędziem do tłumaczenia sobie tego, zresztą na dobre zadomowiła się już w świadomości ludzkiej i nie zniknie... choć pewnie to i dobrze, bo niektórym naprawdę wiele daje. Czasem się zastanwiam, czy to dobrze, że mnie już nie daje
A wiara cechuje ludzi słabych którzy nie mogą się pogodzić z tym że życie nie ma większego sensu i co by nie zrobili nic tam na nich nie czeka
Właśnie wiara cechuje ludzi silnych, bo potrafią uwierzyć, choć nie mają ku temu podstaw. I mowię to ja, człowiek niewierzący.
nie zgodzę się z Tobą, jak widzę ludzi wierzących w mojej parafii to wybacz Seraphe ale dla mnie to smiech na sali, no chyba że wyznawcy radia maryja są silni
OK. Jak widzę niektórych Polaków, morderców, złodziei i narkomanów, to z pewnością wszyscy Polacy tacy są. Nie możesz generalizować, że każdy wierzący to od razu moher słuchający Radia Maryja...
to nie tak
to były najciekawsze i jak dla mnie najbardziej trafne przykłady
Widocznie masz małe pojęcie o ludziach wierzących Mohery to extremum, nie możesz przez ich pryzmat patrzeć na całą wspólnotę. Popatrz z drugiej strony - Jerzy Popiełuszko albo Karol Wojtyła - słabi ludzie? Wiem, powiesz zaraz, że to kolejna skrajność, ok, ale ja osobiście znam wielu bardzo mądrych i sensownych ludzi o silnych charakterach, którzy mocno wierzą. Ty też znasz na pewno, zastanów się. Jesteś uprzedzony... Co do w ogóle za kryterium? Powiedziałby, że moherowe, tylko z drugiej strony - tylko że oni z kolei skreślają niewierzących.
Ech, jakiś mi napastliwy ten post wyszedł - peace
dyskusja to dyskusja mnie tam się podoba
co do pojęcia to raczej nie mam małego, pracując na uczelni i studiując psychologię styjam się z bardzo wieloma ludźmi , a mój stosunek przejawia się po rozważeniu innych aspektów takich jak "wiara to najlepsze narzędzie władzy" <-- te słowa mogę poprzeć wieloma przykładami.
Oczywiście nie popadając w skrajności zdażają się też ludzie wybitni wierzący. Acz zgeneralizowałem sprawę ponieważ takich jednostek jest nie wiele (choć wiele się o nich mówi) z zasady "wyjątek potwierdza regułę"
Właśnie wiara cechuje ludzi silnych, bo potrafią uwierzyć, choć nie mają ku temu podstaw. I mowię to ja, człowiek niewierzący.
Tu też jest druga strona medalu. Zauważ, że ci ludzie poddają się utartemu schematowi (komunia bierzmowanie ...) Podążają za innymi ludźmi, bo tak już było gdy się urodzili (oczywiście nie wszyscy). Równie dobrze mógłbym uwierzyć w coś innego np. w taką Mroczna Kozę i twierdzić, że ona jest sprawcą wszystkiego co dobre, wszystkich moich sukcesów, porażek, opiekuję się mną itp czy ktoś by mnie wtedy nazwał silnym człowiekiem czy człowiekiem z zaburzeniami psychicznymi? A przecież znalazłem w sobie siłę by wierzyć w coś co nie ma podstaw. Dążę do tego, że wiara może być spowodowana też tym, że człowiek w żaden inny sposób nie potrafi wyjaśnić sobie co się stało w jego życiu i wtedy zaczyna wierzyć, że to sprawka sił wyższych. Z powodu braku racjonalnego, naukowego wyjaśnienia "zwala winę" na Boga, może to oznaka słabości, mimo wszystko jednak nie nazwałbym tych ludzi słabymi, ale nie sądzę by to, że człowiek wierzy było powodem twierdzenia, że jest silny, tak to już jest, że potrzeba nam w życiu przywódcy, przewodnika, choćby nierealnego
. Zauważ, że ci ludzie poddają się utartemu schematowi (komunia bierzmowanie ...) Podążają za innymi ludźmi, bo tak już było gdy się urodzili (oczywiście nie wszyscy). (sic!)
Znaczy że co, tylko katolicy są wierzący?! A buddyści, hinduiści, wyznawcy islamu, Żydzi, protestanci, taoiści, wyznawcy zen, animiści itd?
Strasznie tę sprawę spłyciłeś Stary (bez obrazy). Jest takie powiedzenie, że wiara czyni cuda. Pamiętaj, że często właśnie wiara w coś sprawia, że człowiek wznosi się na absolutne wyżyny człowieczeństwa. Dlaczego? Bo wierzy w coś więcej. Czy jest to zasadne i rozsądne to już inna historia. O tym za moment napiszę. No i super, że szybko oddzieliliście fanatyków od wierzących (to nie to samo).
Co do wiary w Byt Nadrzędny, to nawet największe umysły nauki poddają się próbując zgłębić tajemnicę powstania materii w Wielkim Wybuchu. Przykład, choćby Newton.
Bo niech mi ktoś wyjaśni, jak zamknięty układ o energi potencjalnej=max a energii kinetycznej=0 mógł sam z siebie wybuchnąć. Przeczy to wszelkim prawom fizyki. Musiało być coś, co wytrąciło ten układ z równowagi, co sprawiło, że Ep zaczeło stopniowo przechodzić w Ek aż do momentu krytycznego. I skoro cała materia była skupiona w tym układzie to co ją "poruszyło"? Nie mogło to być nic materialnego, a sama się poruszyć nie mogła. Sugeruje to więc istnienie jakiejś innej rzeczywistości niematerialnej i sił których nie znamy i nie potrafimy zbadać konwencjonalnymi metodami. Co tam jest? Czy to Bóg, czy Nirvana, czy Yin i Yang, czy wspomniana Czarna Koza kiedyś przyjdzie się nam przekonać. Blaise Pascal zasłynął swoim zakładem: "Jeśli Bóg istnieje, to wierząc w niego zyskuję wszystko a jeśli nie istnieje, to wierząc nie tracę nic." Ja wierzę w Boga, bo w sumie niczym nie ryzykuję. A co do mechanizmów manipulacji, sposobów sprawowania władzy itd. to jest równie wiele dowodów na to, że wiara nie ma z tym nic wspólnego.
A na koniec, co do tego, że ludzie wierzą tylko w to co było bo tak było. Zauważyć należy, że każdy naprawdę wierzący człowiek wnosi do swojej wiary ogromny zasób spostrzeżeń i myśli, które znacznie rozszerzają horyzont filozoficzny doktryny. Krótko mówiąc, każdy wierzący jest dodatkowym źródłem informacji na temat źródła wiary. Przykładów w historii ludzkości jest niezliczona ilość.
Bo niech mi ktoś wyjaśni, jak zamknięty układ o energi potencjalnej=max a energii kinetycznej=0 mógł sam z siebie wybuchnąć. Przeczy to wszelkim prawom fizyki. Musiało być coś, co wytrąciło ten układ z równowagi, co sprawiło, że Ep zaczeło stopniowo przechodzić w Ek aż do momentu krytycznego. I skoro cała materia była skupiona w tym układzie to co ją "poruszyło"? Nie mogło to być nic materialnego, a sama się poruszyć nie mogła. Sugeruje to więc istnienie jakiejś innej rzeczywistości niematerialnej i sił których nie znamy i nie potrafimy zbadać konwencjonalnymi metodami. Co tam jest? Czy to Bóg, czy Nirvana, czy Yin i Yang, czy wspomniana Czarna Koza kiedyś przyjdzie się nam przekonać.
To jest właśnie świetny przykład na to, że wiara jest wygodna. Kiedyś ludzi nie wiedzieli czym są pioruny albo czym jest słońce i wymyśleli sobie wytłumaczenie w postaci spersonifikowanego boga Zeusa czy takiegoż Słońce. Jak to się ma do rzeczywistości, wszyscy wiemy. Teraz jesteśmy ciut mądrzejsi i wiemy już, czym są powyższe. Za to dalej nie rozumiemy wszechświata, jego genezy itd. Stare wytłumaczenia całkiem nieźle tu pasują, więc je akceptujemy... tak to widzę.
A co do zakładu Pascala - taka wiara, to nie wiara. Wierzyć się powinno z potrzeby serca, a nie "na wszelki wypadek", to jest interesowność, a nie wiara. Poza tym, jak się ma zakład Pascala do innych bóstw? A jak akurat jakieś inne istnieje? Powinno się może na wszelki wypadek wyznawać wszystkie?
W ostatnim akapicie masz dużo racji, ale też większość wyznań trzyma wiernych za mordę... katolik nie może sobie powiedzieć "a pieprzę, nie będę chodził do kościoła ani dochowywał wierności żonie", to łamanie doktryny, nie rozszerzanie jej. Tak samo wyznawca Islamu nie powie "eee, trochę obciach tak się modlić w środku dnia, będę pomijał jeden rytułał".
A co do zakładu Pascala - taka wiara, to nie wiara. Wierzyć się powinno z potrzeby serca, a nie "na wszelki wypadek", to jest interesowność, a nie wiara. Poza tym, jak się ma zakład Pascala do innych bóstw? A jak akurat jakieś inne istnieje? Powinno się może na wszelki wypadek wyznawać wszystkie?
Zaklad Pascala nie traktuje o Bogu stricte chrzescijanskim i jezeli ktos tak powiedzial, gdzies to da sie przeczytac itp to znaczy ze zrodlo jest marne. Moim skromnym zdaniem (studenta filozofii) religia nie powinna byc rozpatrywana w swietle filozofii. Zadna religia nie ma swojej wlasnej doktryny filozoficznej a jedynie teologiczna a teologia filozofia nie jest Panowie. Prawda jest taka ze na gruncie filozofii, pomimo wielu prob, nie da sie udowodnic ze Boga nie ma ale rowniez nie da sie udowodnic ze Bog jest. Mowiac Bog nie mam na mysli Boga chrzescijanskiego ale cokolwiek co mozna by nazwac Bogiem, bostwem itd. Generalnie nie radze schodzic na temat religii bo ugrzezniecie i poklocicie sie
Nawet filozofowie greccy czyli w gruncie rzeczy tworcy mysli filozoficznej wypowiadajac sie na tematy teologiczne mowili "Bog" a nie "Bogowie" choc wszyscy wiemy ze za ich czasow mieli do czynienia z Panteonem Bostw. Co do samej religii, niewazne ktorej, to niestety Pan J.Stalin mial racje nazywajac ja opium dla mas. Kazda ze znanych nam religii jest niczym wiecej jak sekta, jakby to nie brzmialo, kogo bym tym nie urazil to tak po prostu jest i kazdy czlowiek myslacy logicznie potrafiacy interpretowac historie itd dojdzie do takiego wniosku.
Generalnie moim zdaniem wiara jest prywatna a wrecz intymna sprawa kazdego czlowieka a tworzenie wspolnot i obnoszenie sie z tym jest dla mnie zaklamaniem i zatracaniem wartosci w ktore sie wierzy. Moge tu zaraz wywolac 3 wojne swiatowa ale dla mnie to obnoszenie sie z religijnoscia nie rozni sie tu niczym od demonstracji homoseksualistow - obie postawy potepiam bo w przypadku preferencji seksualnych rowniez uwazam ze to prywatna sprawa kazdego czlowieka ale skoro ja nie wychodze na ulice z transparentem "Jestem hetero" to nie widze powodu zeby lesbijka czy gej to robili no ale coz ludzie zawsze drobne roznice obracaja w wielkie podzialy ehh. A i na koniec zeby nie bylo ja nie jestem jak to sie zwyklo mowic antyklerykalny z zalozenia, nie ganiam ksiezy z kijem chociaz niektorym przydaloby sie nakopac ale jezeli spotykam ksiedza z ktorym da sie pogadac to traktuje go jak normalnego czlowieka - szkoda ze takich znam niewielu.
Ok teraz troche na temat smierci. Dusza nie bierze sie z nicosci jak ktos tutaj napisal - a przynajmniej nie w zadnej ze znanych mi religii. Mysle ze sprawa smiertelnosci ciala jest oczywista a jezeli chodzi o dusze to polecam najpierw poczytac troche np greckich filozofow (np Platon, dialogi "Fedon", "Timajos") a dopiero pozniej zakladac takie tematy, jezeli ktos woli problem duszy w ujeciu chrzescijanskim to Sw. Augustyn lub Sw. Tomasz ale ostrzegam belkot pierwsza klasa (tu doskonale widac roznice teologia - filozofia). Generalnie problem smierci jest jednym z naczelnych problemow filozofii i wielu autorow staralo sie dowodzic swoich koncepcji - zadnem jeszcze nie wyszlo (moim zdaniem) Zaryzykuje stwierdzenie ze w wieku XVII-XVIII filozofia stopniowo zaczela uwalniac sie od problemow religijnych pozostawiajac na tym polu teologie i od tego momentu filozofia faktycznie zajmuje sie ciekawymi problemami
Jak ktos jest zainteresowany taka tematyka to zapraszam na studia filozoficzne - zanim zaczalem tez myslalem ze filozofowac to kazdy potrafi... teraz zapoewniam ze nie i warto nawet z ciekawosci pojsc sobie na studia zaoczne czy po prostu przychodzic na wybrane wyklady jako wolny sluchacz - ale ostrzegam rowniez na wstepie, jezeli kogos zbulwersowalo moje zestawienie religia-homoseksualizm to niech lepiej zapomni o filozofii, wezmie sobie jakies tabletki na uspokojonie i pogra w BG
Kazda ze znanych nam religii jest niczym wiecej jak sekta, jakby to nie brzmialo
Chociaż jest to nieco przygnębiające, muszę się w pełni z Tobą zgodzić.
Dążę do tego, że wiara może być spowodowana też tym, że człowiek w żaden inny sposób nie potrafi wyjaśnić sobie co się stało w jego życiu i wtedy zaczyna wierzyć, że to sprawka sił wyższych. Z powodu braku racjonalnego, naukowego wyjaśnienia "zwala winę" na Boga,
To takie pójście na skróty. Człowiek ogólnie jest bardzo wygodną istotą.
Ale nie zaprzeczysz, że zarówno filozofia jak i teologia są ze sobą, w jakiś tam sposób związane...
Zaprzecze napisalem o tym w swoim poscie, teologia "naciaga" czy lamie wiele zasad tylko bo to by dojsc do zalozonego wczesniej wniosku
Nie wiedziałem, że gołąbki sobie tak lubią, ciekawe jaki w tym sens u zwierząt gdzie dominuję instynkt hmmm... Mam w klasie lesbijkę i nikt jej nie prześladuję, chociaż często demonstruje swoją "odmienność", tylko czasem troszkę chichotamy, ale jak to mówią, raz dziewczynka, raz chłopaczek, żeby życie miało smaczek
Zaprzecze napisalem o tym w swoim poscie, teologia "naciaga" czy lamie wiele zasad tylko bo to by dojsc do zalozonego wczesniej wniosku
A guzik. Teologia to imho nic innego jak, filozofia, gdzie głównym tematem rozważań jest religia.
guzik. Teologia to imho nic innego jak, filozofia, gdzie głównym tematem rozważań jest religia.
A ja się raczej skłaniam ku opinii Tarantha... teologia zakłada istnienie tego czy innego bóstwa, "bada" jego relacje z człowiekiem itd. Istotą filozofii może być pytanie "jest Bóg, czy go nie ma", albo może ona być w ogóle oderwana od spraw boskich i dotyczyć zupełnie innych kwestii... Z drugiej strony, obie szkoły często poruszają podobne problemy. Zależy, co dokładnie rozumiemy pod tymi pojęciami.
A guzik. Teologia to imho nic innego jak, filozofia, gdzie głównym tematem rozważań jest religia.
Moim zdaniem Tarranth ma rację. Teologia to użycie filozofii do udowodnienia z góry ustalonych założeń (dogmatów wiary) a nie rozważania o religii. Coś jak różnica między "ekonomią" a "ekonomią socjalistyczną" (w znaczeniu dyscypliny naukowej)
A po śmierci nie istnieje nic. Nasze poczucie istnienia istoty wyższej i duszy, niekiedy bardzo realne, to uboczny efekt działania ewolucyjnie wykształconych mechanizmów do oceny otoczenia pod kątem ukrytych zagrożeń. Lepiej wielokrotnie domyślać się "przyglądającej się nam istoty" tam gdzie jej nie ma, niż raz przeoczyć czającego się na drzewie jagaura i zostać zjedzonym. Tak powstaje mit "innego świata", poza tym namacalnym. Wszelkie religie tylko konkretyzują i wykorzystują to tkwiące w nas pierwotne przekonanie.
Moim zdaniem Tarranth ma rację. Teologia to użycie filozofii do udowodnienia z góry ustalonych założeń (dogmatów wiary) a nie rozważania o religii. Coś jak różnica między "ekonomią" a "ekonomią socjalistyczną" (w znaczeniu dyscypliny naukowej)
otoz to, teologia bylaby filozofia gdyby nie fakt ze jak ladnie ujal to Zed teologia bierze sobie za podstawe "istnienie Boga" w ogole nie rozwazajac czy Bog istnieje czy nie - oczywiscie jest wiele teologicznych dowodow na istnienie Boga i czlowiek po zapoznaniu sie z takim dowodem jest swiecie przekonany ze tak wlasnie jest ale po glebszej analizie okazuje sie ze kazdy z tych dowodow jest prawdziwy wtedy i tylko wtedy gdy przed przeprowadzeniem tegoz dowodu zalozymy iz Bog istnieje to w filozofii nazywa sie blednym kolem a latwo sie to ilustruje np tak "Doda swietnie spiewa i stad wiadomo iz ma niesamowita barwe glosu a takze ... bla bla bla ... i wlasnie stad wiadomo iz Doda swietnie spiewa" mysle ze znakomicie widac na prostym przykladzie
A po śmierci nie istnieje nic. Nasze poczucie istnienia istoty wyższej i duszy, niekiedy bardzo realne, to uboczny efekt działania ewolucyjnie wykształconych mechanizmów do oceny otoczenia pod kątem ukrytych zagrożeń. Lepiej wielokrotnie domyślać się "przyglądającej się nam istoty" tam gdzie jej nie ma, niż raz przeoczyć czającego się na drzewie jagaura i zostać zjedzonym. Tak powstaje mit "innego świata", poza tym namacalnym. Wszelkie religie tylko konkretyzują i wykorzystują to tkwiące w nas pierwotne przekonanie.
I z tym się zgodzę
Tarranth, zadziwiasz mnie, bo oczytany jesteś konkretnie i zdajesz się być rzeczoznawcą jeżeli chodzi o tematy egzystencjonalne, a nawet, i być może zapędzam się za daleko, wpłynąłeś na moją decyzję co do wyboru studiów
Tarranth, zadziwiasz mnie, bo oczytany jesteś konkretnie i zdajesz się być rzeczoznawcą jeżeli chodzi o tematy egzystencjonalne, a nawet, i być może zapędzam się za daleko, wpłynąłeś na moją decyzję co do wyboru studiów
i tu sie mylisz ja generalnie "przeslizguje sie" z roku na rok niestety sa to studia trudne i wybierajac ten kierunek nalezy przygotowac sie na pochlanianie ogromnych ilosci tekstow i czesto "prace wlasna" gdyz nie zawsze ma sie to szczescie trafic na sensowna osobe odpowiedzialna za cwiczenia - a te odgrywaja ogromna role w momencie gdy po przeczytaniu lektury potrafisz powiedziec jedynie "a o sooo chozziiii?"
co do Twojej decyzji to nie chcialbym na nia wplywac poniewaz instytut instytuowi nie rowny i tak ja wiem jak to wyglada u mnie na UW ale mam znajomych studiujacych na UJ i juz ta filozofia wyglada nieco innaczej, w Toruniu tez innaczej wiec wszystko zalezy od kadry, polecalbym powciskac sie poki co na wyklady na zasadzie "wolnego sluchacza" i zorientowanie sie co i jak - z gory moge jedynie odradzic uczelnie katolickie typu KUL czy UKSW (uniwersytet im. kardynala s.wyszynskiego - wawa) tam ludziom wciskaja taki kit za przeproszeniem ze to szok, wszystko jest interpretowane przez pryzmat wiary wiec znaczna czesc lektur traci jakikolwiek wydzwiek, inne sa z gory uznane za herezje (nie zartuje) itd.
Filozofia w Toruniu? Dziękuję, postoję xD
*Wtrąca sie do dyskusji*
Śmierć jest wyłącznie złudzeniem, gdyż tak naprawdę nigdy nie umieramy, ani nie "rodzimy się" a jedynie przechodzimy do innego stanu bytu. W skrócie, śmierć to transformacja. Przejście. Ale nie żaden "rozpad" czy inny "zanik". Jako Najwyższy Byt, Absolut, Bóg (lub wstawić odpowiednią nazwę) z którego powstaliśmy i którego nierozłączna częścią wciąż jesteśmy - bo żadne rozdzielenie w rzeczywistości nie miało miejsca - byliśmy od ZAWSZE, i na wieki istnieć będziemy. Na pewno nie jako indywidualna jaźń, która również jest tylko złudzeniem, tymczasowym skupieniem uwagi najwyższej istoty która jesteś, na obecnej formie istnienia które przybrało swoje sztuczne "ja" i którego wypełniony głupotą umysł trzyma się z całych sił. Tylko jako Absolut. Wieczny, nie przemijalny byt, który istnieje poza czasem i przestrzenią. Ale zanim do niego na powrót "dołączysz" (w cudzysłowiu gdyż, jak pisałem wcześniej, być nim nie przestałeś) musisz przejść cykl narodzin i śmierci. Będzie on trwał tak długo, jak długo zamierzał będziesz "żyć". Lecz wiedz, że życie w "ten" sposób, jaki żyjesz obecnie, zamieni sie w pewnym momencie w mękę. A wieczna męka, jest hmmm.... co najmniej nie do zniesienia...
I cokolwiek powie głos w twej głowie, będzie tylko dywagacją. A prawda pozostanie prawdą.
PS. Czuje sie dobrze. Przynajmniej na razie
PPS. Spójrzcie na godzine wysłania posta...
ja uważam podobnie jak Seraphe śmierć to koniec i tyle. A wiara cechuje ludzi słabych którzy nie mogą się pogodzić z tym że życie nie ma większego sensu i co by nie zrobili nic tam na nich nie czeka Dla tego uważam że należy się cieszyć każda chwilą i żyć tak aby niczego nie żałować
I tu się zgadzam w 100%
Smierc... Problem, a wlasciwie zagadnienie nad ktorym trzeba sie dosyc gleboko zastanowic. Dla ateistow smutna koniecznosc, jedyna pewna rzecz tego swiata, wedlug tej wlasnie ateistycznej teorii wlasciwy koniec egzystencji czlowieka i kazdego innego organizmu, po tym akcie nastepuje tylko wieczna ciemnosc, nastepuje kres, ktory ciezko sobie wyobrazic, w ktory ciezko jest sie zaglebic... Dla mnie jako dla czlowieka niewierzacego z zasady wlasnie tak to wyglada, jednak nie jest to jedyne przedstawienie objasnienia smierci. Dla wyznawcow buddyzmu i hinduizmu (oraz dla kilku niewielkich odlamow chrzescijanskich i muzulmanskich) to tylko chwilowy przerywnik miedzy wieloma zyciami, o ktorych postaci decyduje karma, swoista ksiega ludzkich czynow... Jednak i tam moze nastapic pewien kres kresow, zakonczenie sie cyklu, nirwana, stan zupelnego zaniku odczuc i reakcji. I znow pustka. Od strony chrzescijanstwa, islamu i judaizmu, to zycie jest smutna koniecznoscia, po ktorej ma nastapic zycie wieczne, w wyidealizowanej propozycji pelne radosci, zabaw i szczescia, dobrobytu i braku smutkow... Mozna by sie zastanowic nad roznymi formami zycia wiecznego, nad miejscem docelowym wedrowki miedzy zyciami, jednak nad tym temat konwersacji sie nie rozwodzi. Na swiecie istnieja setki religii, wyznan, zywych i wymarlych, jednak w wiekszosci z nich zycie jest poczatkiem innego zycia, przewaznie majacego byc ta lepsza forma egzystencji... Jednak z czego to wynika? W mojej opinii ze strachu przed smiercia, z leku przed utrata swiadomosci. Przeciez gdyby istnienie doczesne bylo tylko poczatkiem wlasciwej bytnosci ludzie nie dazyliby do wladzy, bogactwa czy tez innych form szczescia. Kazdy dazylby do najszybszego zakonczenia jednej wedrowki by rozpoczac inna, wieczna i pelna radosci... Dlatego spor miedzy pogladem ateistycznym a religijnym jest dosyc zasadniczy... I nikt nie jest w stanie rozstrzygnac owej wasni, gdyz jedynym wyjsciem jest doznanie doswiadczen, a jedyna droga ku temu jest smierc, po ktorej nawet najwybitniejszy umysl ludzki nie jest w stanie podzielic sie swoja wiedza. Jednak jako ludzie powinnismy zastanowic sie nad lepszym wyborem. Czesto umysl podpowiada nam teorie o kresie i pustce, a dusza i nadzieja glosza o innym, ciekawszym zapewne zyciu... Ciekawa idee na ow temat wyprowadzil francuski filozof, Pascal. Otoz wedlug jego prac czlowiek przyjmujac wiare w Boga i zycie wieczne ma do wygrania posmiertna nagrode, aczkolwiek moze jednak sie zawiesc i zaglebic sie w nicosc uznawana przez ateizm. Jednak naturalny ateista moze przekonac sie nieswiadom o slusznosci swej teorii kranca, ale pamietajmy, iz gdy Bog potwierdzi swe istnienie czeka go nieskonczone istnienie w mekach i bolach ognii piekiel... Radze wiec zastanowic sie nad zagadnieniem w ciszy i spokoju, koniec koncow, przyjecie teorii to decyzja zalezaca od twojego odejscia w stan odpowiadajacy wyborowi.
Wyjazd do archiw.
Dzwonek
Śmierć... I Co Dalej?
Reinkarnacja
no cóż, dla wierzących w natchnienie Pisma Świętego odpowiedź jest prosta:
- "Duch jego uchodzi, a on wraca do swej ziemi; w tymże dniu giną jego myśli." (Psalm 146:4)
- "Bo żyjący są świadomi tego, że umrą, lecz umarli nie są świadomi niczego ani już nie mają zapłaty, gdyż pamięć o nich poszła w zapomnienie. Przeminęła też ich miłość i ich nienawiść oraz ich zazdrość i już po czas niezmierzony nie mają udziału w niczym, co ma się dziać pod słońcem. " (Koheleta/Kaznodziei 9:5,6)
- "Rzekł to, a potem im powiedział: „Łazarz, nasz przyjaciel, udał się na spoczynek, ale ja tam idę, aby go obudzić ze snu”. Uczniowie rzekli więc do niego: „Panie, jeżeli udał się na spoczynek, wyzdrowieje”. Jezus mówił jednak o jego śmierci. Lecz oni mniemali, że mówi o odpoczywaniu we śnie. Toteż Jezus rzekł im wtedy otwarcie: „Łazarz umarł, a ja ze względu na was raduję się, że mnie tam nie było — abyście uwierzyli. Ale chodźmy do niego”. " (Jana 11:11-15 - przyrównanie śmierci do snu)
- "Oto wszystkie dusze należą do mnie. Jak dusza ojca, tak i dusza syna należy do mnie. Dusza, która grzeszy, ta umrze." (Ezechiela 18:4 - śmierć duszy).
Ogólnie rzecz biorąc pogląd Biblii na śmierć jest oczywisty - po śmierci nie dzieje się nic. Nie ma duszy nieśmiertelnej, nie ma zaświatów. Jedyną nadzieją jest nadzieja na zmartwychwstanie. Poglądy o duszy nieśmiertelnej zostały zaadaptowane przez wczesne chrześcijaństwo z wierzeń starożytnej Grecji i Babilonu. Na początku IV wieku n.e. cesarz Rzymski Konstantyn I Wielki zaadaptował wiarę pierwszych chrześcijan jako państwową religię Imperium Rzymskiego, mającą zespolić wielonarodowościową strukturę społeczną cesarstwa. Wtedy to powstało większość dogmatów obecnego kościoła - a w tym dogmat o duszy nieśmiertelnej, co było zwykłą adaptacją mitologii rzymskiej, która była przeróbką mitologii greckiej na którą zaś z kolei ogromny wpływ miała mitologia starożytnego Babilonu.
Jeśli chodzi o mnie: W jednym poście przeczytałem że wiara czyni cuda a nie chciało mi się robić cytatu. Cóż w pełnej rozciągłości się zgadzam( lecz nie w kwestii wiary a w kwestii siły ludzkiej woli) gdyż człowiek posiada tak silny umysł że jeśli jest do czegoś przekonany nawet pomimo suchych faktów to może wg. niego stać się to rzeczywistością. I nie mam namyśli jakichś wizji z Matrixa lecz proste przykłady codziennego życia takie jak ten: Na pewno każdy walnął się młotkiem czy coś w tym rodzaju. Uczony byłem że masaż np. palca łagodzi ból i jeśli wpajane nam to było od dziecka poczujemy ulge choć zewnetrznie obrzęk będzie trwał dalej. ja ne te przykład
( i chyba nie tylko ja) Zawsze myślałem że opatrunki zrobione przez lekarza uśmierzają ból(co jest prawdą). Jednakże miałem wypadek i na robiłem sobie blizn. Nie mogłem przez nie zasnąć, dwa razy obudziłem się w nocy bo co i rusz przy każdym zgięciu kolana czułem ból. Lecz wziąłem z 6-7 listków ręcznika papierowego, owinąłem wokół kolana i skleiłem wodą żeby się trzymał. Jednak z fizycznego punktu widzenia opatrunek takiego typu ani nie uśmierzył cierpienia, ani nie zagoił ran. Jednak dzięki temu nie czułem bólu(a przynajmniej tak oszukałem umysł) choć w normalnych przypadkach polanie zwykła wodą ran bez opatrunku sprawiło by że jeszcze bardziej by szczypało, zginanie kolana sprawiało by jeszcze większe trudności i jeszcze bardziej nie mógł bym spać. ja to postrzegam właśnie tak.