AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
żem se postanowił założyć temat taki, bo irytuje mnie nagminne stosowanie bezmyślnych kalek z języka angielskiego przy pisaniu o filmach.
i tak angielskie "location" to nie jest polska "lokacja"!!! location to oczywiście kasa ewentualnie lokalizacja lub położenie.
innym potworkiem straszecznym jest Kino Nowej Przygody jako polskie tłumaczenie "new adventure cinema"
albo taki "big brother" (w sumie wstyd, że musiałem o tem przeczytać, bo mem tak silnie zasiedziały jest w mojej głowie, że nie poddawałem go zupełnie analizie) to żaden "wielki brat" ino starszy.
jak macie swoje faworyty to dawajcie!
Niezmiennie bawi mnie tłumaczenie "lunatic" jako "lunatyk" i "pathetic" jako "patetyczny".
no jak mogłem zapomnieć - "eventually" jako "ewentualnie"
concrete - konkretny
actually - aktualnie
Kino Nowej Przygody przyjęło się u nas jeszcze w latach 80 i nie ma się czego przyczepiać. Jest to termin ukuty bodajże przez Płażewskiego i odkąd pamiętam jest stosowany w recenzjach i pracach naukowych, jest nawet książka Szyłaka pt. "Horror i kino nowej przygody", a jak. Wiadomo, że chodzi tu o filmy w specyficznym klimacie Spielberga i Lucasa, Jakby ktoś napisał zamiast tego "nowe kino przygodowe" to ludzkość by powariowała. Dla własnego dobra GrzEGOrz odwal się od tego terminu.
A mnie wqrvia, bo inaczej tego nie nazwę, termin stosowany w odniesieniu do serialu: sezon zamiast: seria. Nawet teraz, jak w Polszcze coś na DVD wychodzi, piszą: sezon 1. Qrva mać, sezon na leszczy!!!
No i te lokacje nieszczęsne... na jakim prawie? Chełmińskim, lubeckim?
smierc makaroniarzom!
a co do sezonow, tez mnie to denerwuje.
Mnie drażni gej w odniesieniu do pedała. "Gay" to po ang. "klawy", "morowy", "w dechę" a nie jakiś rozpustnik.
Nie zupełnie tak, przyjeło się również jako określenie homoseksualisty właśnie ze względu na "sterotypowego pedała" który ma być taki "wesoły, beztroski itp" właśnie. Później gay wlazło do innych krajów już jako ten homosekualista i u nas czy w innych krajach nie jest już znane pierwotne znaczenie tego słowa (w krajach z których pochodzi też nie jest już tak czesto używane w pierwotnym znaczeniu). Nie wiem gdzie tu problem. Po prostu to słowo które zmieniło przez lata swoje znaczenia tak jak u nas przykładowo "pyta" albo "kutas" które znaczyły kiedyś coś zupełnie innego niż dzisiaj znaczą. Kiedyś gdy ktoś powiedział że lubi czapki z kutasem to nikt się nie dziwił ale dzisiaj mogłoby to spowodować zdziwienie
A mnie wqrvia, bo inaczej tego nie nazwę, termin stosowany w odniesieniu do serialu: sezon zamiast: seria. Nawet teraz, jak w Polszcze coś na DVD wychodzi, piszą: sezon 1.
E, zaraz, przecieź to nie tylko w Polsce używa się tego terminu, ale to samo jest też np w USA, gdzie season jak i series stosowane są jako określenia równoznaczne uzywane do numeracji serialowej - i nie jest tak, że jedno okreslenie jest bardziej poprawne a drugie mniej. Season to sezon, series to seria - a nie, że sezon zamiast seria czy tez odwrotnie. Jak kto lubi.
to poprostu przyzwyczajenie do dawnych okreslen. dawniej byla seria, teraz jest sezon(pewnie w zwiazku z regularnymi przerwami). nowe wypiera stare, co moze niektorych irytowac, w tym mnie(przyzwyczajony do Monty Pythona, gdzie po dzis sa serie )
Dodam jeszcze "epizod" zamiast odcinka. No do cholery! Epizod to w polsiej terminologii taka mała rólka, ale nie odcinek! Kill'em all!
concrete - konkretny
actually - aktualnie
Z tym ze "concrete" jak najbardziej znaczy "konkretny"
Mnie drażni gej w odniesieniu do pedała. "Gay" to po ang. "klawy", "morowy", "w dechę" a nie jakiś rozpustnik.
litosci.. a kto powiedział że homoseksualista musi byc od razu rozpustnikiem?
No właśnie. A "pedał" jest cokolwiek obraźliwe. Gej jest w sumie dobrą, neutralną formą bardzo medycznego terminu "homoseksualista".
a co powiecie na takie [swore mode on] spierdolone [swore mode off] wyrazy, które zagnieździły się w polskiej nowomowie takie jak:
sory (przez jedno R) - nagminnie używane zamiast zwykłego i jakże pięknego "przepraszam"
kolnąć - zadzwonić
szoping - zakupy
fak! - jak ktoś się wkurzy
jes! - jak ktoś się ucieszy
etc.
lub też mój osobisty antyfaworyt
Krejzol(ka) - na widok i dźwięk tego słowa dostaję istnej kurwicy i skrętu torby razem z prostatą
język angielski zniekształcił się brzydko i zagnieździł bardzo niekorzystnie i - że tak powiem - wieśniacko w naszej współczesnej mowie. No i w sumie stąd też te wszystkie wyżej wspomniane "epizody", "sezony" itp.
Tru
No i pewnie walnie przyczynili się do tego tzw. "emigranci" (nie mylić z normalnymi ludkami, co to pojechali sobie zarobić, ale nie popadli w śmieszność i nie stali się "Anglikami"). Posłuchajcie mowy takich, naprawdę nikomu niczego nie ujmując, proli, którzy ani słowa po angielsku nie znali, gdy robili najazd na Wielką Brytfanię, a teraz...
a teraz...
a teraz mija kilka miesięcy i oni tacy zatraceni w tej "Ełropie", że ojczystej mowy zapominają!
....aaaaammm, jak to sze muwy.....aj forgot.....aaaammm...ju noł...enyłej.....fakin siet! A! jusz wiem... TIPSY!!!
Jak w tym starym dowcipie:
Kiosk RUCH-u gdzieś w Polsce:
- ekskjuzmi, du ju spik inglysz?
- ołł, jes!
- Marlboro!
Coś jak ten typ, ta?
Coś jak ten typ, ta?
mistrz nad mistrze!
Któraś z tych panien pewnie ma białe kozaczki
kolnąć - zadzwonić
usłyszałem to słowo po raz pierwszy w jakiejś reklamie telefonów czy sieci komórkowej i dostałem takiej nerwicy, że szok. nie życze żadnemu z moich znajomych, żeby mu się wymsknęło 'kolnąć' w mojej obecności, bo dostane furii jak w Upadku z Douglasem.
to słówko pod względem wbudzania we mnie kurwicy jest ostro w pierwszej dziesiątce, jak nie piątce.
Dodam jeszcze od siebie notorycznie używane przez Polaków 'ekzakli' i 'target' - to już nie ma polskiego celu?!
Dodam jeszcze od siebie notorycznie używane przez Polaków 'ekzakli' i 'target' - to już nie ma polskiego celu?!
idąc dalej tym tropem weźmy teraz jakąkolwiek wizytówkę byle szeregowego pracownika jakiejkolwiek firmy i tam doczytamy się tak odpwiedzialnych funkcji jak "junior accountant manager", "product sales manager" itp. Takie angielskobrzmiące tytułowanie chyba dowartościowuje tę bandę szczurów.
Coraz bardziej popularne jest też określanie właściciela firmy (szczególnie dość dużej lub wielkiej w murzynski członek) - 'president' Jak widać, dla niektórych bycie 'prezesem' to już za mało i ogólnie obciach
idąc dalej tym tropem weźmy teraz jakąkolwiek wizytówkę byle szeregowego pracownika jakiejkolwiek firmy i tam doczytamy się tak odpwiedzialnych funkcji jak "junior accountant manager", "product sales manager" itp. Takie angielskobrzmiące tytułowanie chyba dowartościowuje tę bandę szczurów.
To już jest jakaś plaga. Ostatnio byłam świadkiem jakiegoś szkolenia pracowników w jednym z super hiper marketów. Szkolenie odbywało się w języku polskim ale nie obyło się oczywiście bez irytujących angielskich wstawek typu szedul zamiast harmonogram, 'plan of work', o 'management' nie wspominając- żałosne Anglicy muszą miec z nas niezły ubaw
Gratuluję. Jesteście gorsi od Hitlera.
Gratuluję. Jesteście gorsi od Hitlera.
A to dlaczego?
Gratuluję. Jesteście gorsi od Hitlera.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina
idąc dalej tym tropem weźmy teraz jakąkolwiek wizytówkę byle szeregowego pracownika jakiejkolwiek firmy i tam doczytamy się tak odpwiedzialnych funkcji jak "junior accountant manager", "product sales manager" itp. Takie angielskobrzmiące tytułowanie chyba dowartościowuje tę bandę szczurów.
u mnie to samo. ale mozna to zrozumiec, bo dyrektora(przepraszam, to oczywiscie "general manager", albo, o zgrozo "CEO"!! ), jak i kilku innych pracownikow na wyzszych stanowiskach(czasem nawet praktykanci sie trafiaja) to zagraniczni. wiec nawet jakies zwykle teksty instrukcjyne czy szkoleniowe mamy w englishu. ale to w miare dobrze, utrwala sobie czlowiek jezyk. 70% klientow to zagranica wiec i tak ze mamy chwile po ojczystemu pogadac
ps moje ulubione: kadrowa=Human Resources Manager!!
Jakby ktoś napisał zamiast tego "nowe kino przygodowe" to ludzkość by powariowała. Dla własnego dobra GrzEGOrz odwal się od tego terminu.
ekhem, ale jak to się ma do tego, że jest to niepoprawnie przetłumaczony angielski termin? ja rozumiem genezę, też mi się zdaje, że to Płażewski, ale jest to nieudolnie przetłumaczone i tyle. nie chcę zawracać kijem Wisły, podśmiechuję się jeno.
Więcej jak połowa wymienianych tutaj przykładów to hijacki językowe.
Gdyby geje nie byli rozpustnikami to nie wzięliby nazwy od słowa "morowy". A tak "morowy", "radosny", "beztroski" stają się określnikami orientacji seksualnej, jakby ci ludzie cały czas byli morowi, radośni i beztroscy, czyli jakby żyli na wiecznym haju a więc w rozpuście!
Poza tym będąc homo dużo łatwiej o zostanie rozpustnikiem niż będąc hetero. Zwłaszcza, gdy tak jak niektórzy geje, traktuje się swoją orientację niczym manifest o niepodległości.
więcej jak połowa przykładów tutaj, to tak zwani "false friends" a nie hijacki językowe, kalki z angielskiego, które znaczą coś kompletnie odmiennego w języku polskim.
KZ, ja nie wiem jaką Ty masz fazę w życiu i co Cię ostatnio gryzie, ale przedzieranie się przez te odczapistyczne bzdury jest męczące i przykre. No chyba, że to jest prowokacja, czego oczywiście wykluczyć nie można, acz wydaje mi się w tym wypadku wątpliwa.
Nie wiem jakiej logiki używasz, rzutując z arbitralnie przyjętej nazwy na całość danej grupy. tym samym nie rozumiesz zabiegu hijacku językowego.
poza tym wcale nie jest tak prosto, że "gay" to "radosny" i "beztroski" (morowy??? eee...) wyłącznie. termin miał też znaczenie pejoratywne.
a o rozpuście homo kontra hetero to chyba, kto jak kto, ale nie powinieneś się wypowiadać, nie uważasz?
więcej jak połowa przykładów tutaj, to tak zwani "false friends" a nie hijacki językowe, kalki z angielskiego, które znaczą coś kompletnie odmiennego w języku polskim.
KZ, ja nie wiem jaką Ty masz fazę w życiu i co Cię ostatnio gryzie, ale przedzieranie się przez te odczapistyczne bzdury jest męczące i przykre. No chyba, że to jest prowokacja, czego oczywiście wykluczyć nie można, acz wydaje mi się w tym wypadku wątpliwa.
Nie wiem jakiej logiki używasz, rzutując z arbitralnie przyjętej nazwy na całość danej grupy. tym samym nie rozumiesz zabiegu hijacku językowego.
poza tym wcale nie jest tak prosto, że "gay" to "radosny" i "beztroski" (morowy??? eee...) wyłącznie. termin miał też znaczenie pejoratywne.
a o rozpuście homo kontra hetero to chyba, kto jak kto, ale nie powinieneś się wypowiadać, nie uważasz?
Nie wiem co cie ugryzlo grzegorzu i jaki jaka masz faze, ale uwazam ze niepotrzebnie sie czepiasz KZ. Uwazam, ze podsmiewanie sie z jego orientacji i z tego ze jest gejem wcale nie jest zabawne. To jest jego i wylacznie sprawa. A wpisalem w google odczapistyczne i zawiodlem sie na tobie http://animalattack.pl/forum/viewtopic.php?p=2319. Wszezdzie te same wypowiedzi wklejasz i nie patrzysz czy gej czy nie gej ;(
Wszezdzie te same wypowiedzi wklejasz i nie patrzysz czy gej czy nie gej ;(
jakże ja Cię cenię za te celne uwagi, które znakomicie ujmują esencję wypowiedzi...
w sumie kiedyś trolowałeś fajniej
Jezu, z makaronizmów przeszliśmy na wtręty, a tu ni z gruchy, ni z pietruchy wątek zrobił się gejowski, może czas wrócić do tematu, albo co?
przyszedl czas na wklejanie zdjec swoich penisow i ocenianie moszny!
jak ktoś już chwali się rozmiarem penisa w internecie to nie ma wręcz możliwości, żeby podał mniej niż 20 cm
więcej jak połowa przykładów tutaj, to tak zwani "false friends" a nie hijacki językowe, kalki z angielskiego, które znaczą coś kompletnie odmiennego w języku polskim.
KZ, ja nie wiem jaką Ty masz fazę w życiu i co Cię ostatnio gryzie, ale przedzieranie się przez te odczapistyczne bzdury jest męczące i przykre. No chyba, że to jest prowokacja, czego oczywiście wykluczyć nie można, acz wydaje mi się w tym wypadku wątpliwa.
Nie wiem jakiej logiki używasz, rzutując z arbitralnie przyjętej nazwy na całość danej grupy. tym samym nie rozumiesz zabiegu hijacku językowego.
poza tym wcale nie jest tak prosto, że "gay" to "radosny" i "beztroski" (morowy??? eee...) wyłącznie. termin miał też znaczenie pejoratywne.
a o rozpuście homo kontra hetero to chyba, kto jak kto, ale nie powinieneś się wypowiadać, nie uważasz?
Pogawędka przybrała inny obrót niż oczekiwałem.
Liczyłem, że nazwiesz mnie homofobem, a wtedy ja zarzuciłbym tobie używanie bezsensownych makaronizmów i kalek wszetecznych i nie byłoby offtopiku
No dobra, nie udało się, ale kolejny irytujący makaronizm to homofobia, czyli po polsku "lęk przed ludźmi" lub "lęk przed swoimi", używany na określenie niechęci do osób o odmiennej orientacji.
BTW geje są ok, parują się między sobą, nie robią mi konkurencji, nie przeszkadzają, za co miałbym ich nie lubić? A że łatwiej im o popuszczenie cugli niż heterykom to fakt, bo między partnerami tej samej płci nie ma takiej fluktuacji potrzeb jak między kobietą a mężczyzną. Heteryk musi coś z siebie dać żeby uwieść kobietę, zabajerować, pogadać, stworzyć więź, wzbudzić zaufanie etc., a gej wystarczy że powie drugiemu cześć i już się rozumieją Łatwiej jest im często zmieniać partnerów więc to robią. Nie mówię, że wszyscy, ale większość których znam to jednak niezłe wywijasy, co to z każdej piątkowej wizyty w homo-klubie wracają z nowym kochankiem. Pewnie że wśród hetero też zdarzają się wywijasy, ale ze względu na okoliczności stanowią mniejszość, wśród gejów to jest raczej norma
A co do ostatniego to przecież nie piszę nic o wyższości rozpusty hetero nad homo, uważam nawet że ta homo jest moralnie bardziej neutralna bo obie strony lepiej wiedzą na czym stoją i nie muszą wciskać sobie wzajemnej ściemy, w relacjach homo jest mniej kłamstwa. Ale jednocześnie wydaje mi się oczywiste, że wśród homo rozpustników jest jednak procentowo więcej niż wśród hetero Nie widzę w tym nic złego, tak jest i już.
Ciekawe skad ty to wszystko wiesz
No dobra, nie udało się, ale kolejny irytujący makaronizm to homofobia, czyli po polsku "lęk przed ludźmi" lub "lęk przed swoimi", używany na określenie niechęci do osób o odmiennej orientacji.
zią, Ty znajesz li co makaronizm znaczy? zwróć uwagę, że skrzek jaki podnoszą prawicowcy wobec pojęcia homofobii, to właśnie fakt, że etymologicznie jest bez sensu. ale jaki to ma związek z kalką językową to kajne blaze anung...
zależy jak to swoje zdanie będziesz chciał w przyszłości manifestować. doradzałbym ostrożność...
Nie widze potrzeby zeby takie tematy na forum filmowym zaczynac... nawet na forum grozy...
KZ napisał/a:
nie przeszkadzają, za co miałbym ich nie lubić?
To ze ty tak sadzisz nie znaczy ze kazdy musi tak myslec. Nie widzisz powodow zeby ich nie lubic. A ja nie widze powodow zeby ich lubic, proste.
I chyba mam prawo do swojego zdania co nie?
Ja tylko chciałabym zaznaczyć, że KZ pisał o swoim zdaniu i niczego Tobie, Pawson, nie narzucał, ani nie zabraniał mieć własnego zdania, ani też lubić gejów (choć to dość abstrakcyjne - lubić lub nie to można konkretne osoby, a nie daną grupę, ale niech tam).
I proponuję już zakończyć temat gejowski, rozpustniczy i w ogóle No, może dla makaronizmów zrobimy jakiś wyjątek mały, zgodzicie się ze mną?
KZ napisał/a:
A co do ostatniego to przecież nie piszę nic o wyższości rozpusty hetero nad homo,
nie, piszesz tylko, że geje (a przy okazji zniknąłęś lesbijki?) mają predylekcję do zachowań moralnie nagannych.
ales zacietrzewiony man
morlanie naganne to sa te twoje foty co zrzucasz na bucerke ! a chyba nie jestes gejem jak Piotr?
a tak wracając do punktu wyjścia tego wątku ...
Patetyczny bękart
Nikogo nie zaskoczy oświadczenie, że jestem zapalonym kinomanem i maniakalnym zbieraczem filmów. Oglądam przynajmniej jeden co wieczór ale - niestety - głównie w zaciszu domowym, gdyż chodzenie do kina oznacza bezpośredni kontakt z hołotą żrącą popcorn. Człowiek czuje się jak w chlewie. Na szczęście w dobie magnetowidów hi-fi stereo i panoramicznych telewizorów można skutecznie odseparować się od żenującego towarzystwa bliźnich. Zaś nadchodząca epoka DVD pozwoli również uciec od nie mniej żenujących tłumaczeń, czytanych przez lektorów: "wersje" polskie opracowane będą bowiem w napisach, które da się - na szczęście - wyłączyć.
Dziś będzie właśnie o tłumaczeniach. Sam param się tym zawodem, ale jestem przede wszystkim widzem i jako widz nie mogę dłużej milczeć, bo szlag mnie trafia. Dialogi w polskich filmach rażą beznadziejną sztucznością, zaś idiotyczne tłumaczenia angielskich całkowicie psują przyjemność oglądania. Żeby móc w pełni rozkoszować się dziełem filmowym, trzeba kupić oryginał w Londynie. Być może dla Anglika ichniejsze dialogi też brzmią drętwo, mnie jednak wystarcza, że je rozumiem. Natomiast "rozmówki" w dziełach produkcji rodzimej wywołują uczucie wstydu. W święta obejrzałem w TVP polski przebój "Girl Guide". Wytrzymałem do końca tylko dlatego, że od głównej panny trudno było oderwać wzrok (choć bynajmniej nie działał tu magnetyzm aktorski), zaś Kukiz potrafi być śmieszny. Ale dźwięk należało wyłączyć. To samo można powiedzieć o tych wszystkich Sarach, Kilerach i innych. Ukwiecenie dialogów stówkami na "ch" i "k" nie przyda im autentyczności - wywoła najwyżej radośnie głupi rechot zgromadzonych w kinie głupoli. Jeśli takie są ambicje polskich scenarzystów, gratuluję. Zbudził się we mnie kosmopolita - wolę filmy anglojęzyczne. Byleby nie tłumaczone!
Większość moich kolegów i koleżanek po fachu nie ma pojęcia o idiomach, z naiwną rozkoszą powiela kalki językowe, a także zdradza podejrzany pociąg do wyrobów mleczarskich. Przełożone przez nich filmy o tematyce wojskowej roztaczają odurzającą woń sera. Tymczasem za słówkiem "sir" kryje się stopień wojskowy, zatem sakramentalne "yes sir" znaczy np. "tak jest, panie sierżancie (poruczniku, majorze, generale itp.)" w zależności od sytuacji. Lokaj też nie powinien straszyć goudą czy parmezanem, tylko odpowiedzieć "dobrze, proszę pana". Sir zostaje serem tylko wtedy, gdy jest tytułem szlacheckim (dlatego Bond zwraca się w ten sposób do M).
Kalki językowe to prawdziwa plaga. Amerykański "mayor" to nie major, a już na pewno nie mer - chyba że mamy do czynienia z angielską wersją filmu żabojadziego. "Mayor" to burmistrz! "Bastard" był kiedyś bękartem, ale teraz oznacza drania, gnojka, sajdaka. Zaś patetyczna była tylko Vl Symfonia Czajkowskiego. "Pathetic" znaczy żałosny. Słowo "block" to przecznica, a nie blok (budynek - choć głównie w amerykańskim angielskim). "Graphic" najczęściej tłumaczy się jako wyrazisty, a już szczególnie, gdy mówimy o zdjęciach (ktoś popełnił błąd w Kalifornii - przecież fotografie nie mogą być "graficzne"). "Actually" "aktualnie" znaczy faktycznie, a "eventually" ostatecznie, w końcu. "Guinea pig" to nie świnka morska z Gwinei, tylko królik doświadczalny. I tak dalej. Warto czasem zajrzeć do słownika, byleby nie do Stanisławskiego - to absurdalna komedia lepsza od Monty Pythona.
Dzięki "kalkowym" tłumaczeniom można by sądzić, że najwięcej zbrodni dokonuje się w USA na ludziach z Kaukazu. Padają jak muchy! Tymczasem "Caucasian" to po prostu mężczyzna (kobieta) rasy białej. Najzabawniejszy przykład takiego przekładu: "To na pewno była obywatelka Kaukazu, bo znalazłem w łóżku rudy włos!" Za to tłumacz chyba był mongołem (ale nie z Mongolii).
Nawet najlepszym z nas zdarza się zapominać, że w tzw. szeptankach (slangowe określenie listy dialogowej czytanej przez lektora) należy unikać wołaczy. Nic bowiem nie irytuje bardziej od lektora robiącego za echo (bohater filmu biega po ekranie, wołając "Mary! Mary!" a głos ze studia pracowicie za nim powtarza). Imiona i nazwiska powinny być ograniczone w "szeptance" do koniecznego minimum! To nie jest dubbing. Poza tym, jeśli John rozmawia z Mary, widz rejestruje to wzrokiem. Yes! Yes! Już słyszę protesty tych, którzy "oglądają" telewizję przy kolacji lub szydełkowaniu. Ale film to nie słuchowisko radiowe, do ciężkiej cholery! Warto spojrzeć na ekran nie tylko wtedy, gdy słychać strzelaninę i wrzaski gwałconych dziewic.
Nad większością tłumaczonych tekstów czuwają telewizyjni adiustatorzy. Niektórzy znają angielski i dają z siebie bardzo dużo (bądź pozdrowiony, Wuju!); ale są też tacy, którzy tonują jedynie wulgaryzmy, żeby nic nie raziło uszu katolickich rodzin chłonących wzrokiem rozpruwanie brzuchów, gruchotanie piszczeli i krew sikającą z podziurawionych kulami ciał. Przemoc może być nawet o godzinie 20.00, byleby bandziory mówiły językiem salonowym. Ba, w telewizji Polshit ponoć nawet orgazm uchodzi za brzydkie słowo (panie adiustatorki pewnie go nigdy nie zaznały). Stamtąd też dowiedziałem się kiedyś, że "nie ma twardych uczuć" (po angielsku: no hard feelings). Długo myślałem nad tym jakże celnym przekładem. Twardych uczuć nie zna tylko impotent, no ale skoro większość "tłumaczy" cierpi na impotencję umysłową... Niestety, sporo widzów może z nimi konkurować. Przed laty ktoś musiał przedstawić w sądzie alibi i twierdził, że oglądał telewizję. Zapytany o film powiedział, że "łysy latał". Po sprawdzeniu programu okazało się, że wyświetlano wtedy Kojaka i alibi zostało potwierdzone. Oto w jakim społeczeństwie żyjemy i dla kogo się wysilamy. Czasem więc, dzwoniąc do konsultantów, przeglądając słowniki, szukając w Biblii odpowiednich cytatów lub starając się znaleźć poetycki przekład wykorzystanego w filmie wiersza, zadaję sobie pytanie: dlaczego ja się jeszcze staram, skoro wszyscy i tak mają to w dupie?
Tomasz Beksiński, 25 stycznia 1999
Nie wiem czy o tym już było, ale ostatnio się dowiedziałem, że osoby z pierwszych stron gazet to celebryci- wtf?
a mięsiwo dobre, jeden zwierzak a tyle jedzonka!
Zasłyszane w telewizji.
"BRAFITERKA"
a tak na język polski to co to?
Pani, która się zajmuje dopasowywaniem cyckonoszy.
To nawet ja tego nie wiedziałam