AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
wczoraj obejrzałem po raz kolejny "Sette Note In Nero" i stwierdzam, że ten film z każdym kolejnym seansem jest lepszy. zdecydowanie jeden z najlepszych filmów Fulciego. przede wszystkim bardzo dopracowana fabuła - coś raczej u Lucio nie spotykane. ciekawe zwroty akcji i naprawdę przemyślana intryga. na pewno najlepsze giallo Włocha (jeśli potraktować ten film jako giallo, bo nie do końca podpada pod schemat, ale przecie "giallo is in the eye of the beholder" ). bardzo ciekawy motyw muzyczny, no ale Frizzi to solidna firma.
z zarzutów to na pewno przeciętne aktorstwo, zbyt nachalne najazdy na oczy w momentach wizji głównej bohaterki i powtarzanie tych samych scen. ale wszystko to rekompensuje naprawdę nastrojowy klimat i bardzo dobra końcówka - napięcie umiejętnie podtrzymywane. jak by ktoś miał ebooka Poego "Black Cat" to ja reflektuję, żeby sobie poczytać, bo inspirowane jest właśnie tym (podobno )
no i Lucio cytujący sam siebie w scenie samobójczego skoku z klifu - scena wzięta z "Don't Torture A Duckling". a gdzieś na necie wyczytałem jeszcze, że film inspirowany jest w pewnym stopniu "Suspirią" - zwłaszcza jeśli chodzi o design wnętrz - może coś w tym jest. wszak Lucek lubił zerżnąć to i owo od Argento (vide "Beyond").
Widziałem kiedyś ten film i również mi się podobał.
W mojej ocenie jest niesłusznie marginelizowany na tle innych dzieł Fulciego.
Co do muzyki to motyw z końcówki filmu wykorzystał Tarantino do Kill Bill i niejako przez to oddał hołd temu dziełu.
Niedawno leciał on na Polonii 1
"Sette Notte in Nero" to swietny film. W czasie projekcji nie moglem sie oprzec wrazeniu, ze Fulci inspirowal sie nieco "Don't Look Now" Nicholasa Roega. Poczatkowa scena samobojczego skoku z klifu to w zasadzie jedyna scena gore w calym filmie, potem Lucio perfekcyjnie kreuje nastroj grozy i tajemnicy, a niesamowita praca kamery takze zasluguje na wyroznienie. Do tego znakomita Jennifer O'Neill w roli glownej plus trzymajace w napieciu zakonczenie. Fulci Lives! Gore Forever!!!
Witam wszystkich trzeba było wreszcie od czegoś zacząć , tak więc pozwolę sobie krótko skomentować jeden z moich najulubieńszych filmów wszechczasów:
"7 czarnych nut" sprawia, że od pierwszej do ostatniej minuty widz siedzi jak na szpilkach. Genialnie zagmatwana fabuła, nastrojowa muzyka z legendarnym motywem przewodnim, piękna Jennifer O'Neill (moja Anka stwierdziła, że to jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie widziała na szklanym ekranie - nie licząc Heleny Marcos oczywiście ), tak bardzo ukochane przez fanów Lucka zbliżenia na oczy, wystrój wnętrz rodem z filmów Darka A. czegóż chcieć więcej?
Jakieś 2 lata temu, gdy pierwszy raz zasiadłem do "7 nutek" miałem już dawno za sobą seanse Beyonda, COTLD, Manhattan Baby, Zombie 2, no, generalnie najsławniejszych klasyków (dziś już na swoim koncie i na półce z filmami zliczyłbym ok. 20 filmów Lucka). Nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Będąc po krótkiej lekturze recenzji ze stron zagranicznych - bardzo zachwalających to dzieło, miałem nadzieję na porządnego krwistego shockera. Po pierwszych minutach wierciłem się niespokojnie na krześle, w połowie filmu byłem już niebezpiecznie podniecony, a po napisach końcowych miałem ochotę wrzeszczeć z radości i ekscytacji. Uświadomiłem sobie bowiem, że Lucio wcale nie potrzebował litrów wodnistej krwi, sztucznych głów i pająków czy setek gnijących trupów, by zrobić film, o którym długo się będzie pamiętać. Natychmiast włączyłem go sobie po raz drugi i dwa razy uważniej obejrzałem go raz jeszcze, zwracając baczną uwagę, czy czegoś chłopaki scenarzyści (hail Dardano!!!) czegoś nie poknocili, czy wszystko aby się zgadza.
Zgadzało się wszystko, przemieszane ze sobą obrazy z wizji w niesamowity sposób splotły się z losami bohaterki. Zauroczyła mnie jakże prosta technika jaką posłużył się Lucjan, pokazując jak Virginia przypomina sobie obrazy z wizji. Wbrew temu, co niektórzy mówią, wcale nie nudzą jednostajne zbliżenia na oczy - moim zdaniem to genialnie prosty sposób w jaki można było to pokazać!
Muzyka mnie zmiażdżyła - w czołówce mamy ckliwą, słodką piosnkę, która wróży jakieś nudne melodramacicho. Nic bardziej mylnego! Już za chwil parę Virginia wjedzie w ciemny tunel i się zacznie... ponura brzdąkanina, że o motywie zegarczanej pozytywki nie wspomnę (zauważcie, że dokładnie tymi samymi dźwiękami zaczyna się motyw przewodni do Zombie 2). Jednym słowem - arcydzieło!
I choć dziś mam już zaliczoną prawie całą horrorową filmografię Fulciego, stwierdzam, że lepszego filmu nie popełnił i jak dla mnie to jego największy klasyk, choć cokolwiek zapomniany i jeszcze zbyt mało doceniany.
Jednak z drugiej strony Lucio potrafił mnie rozczarować - mowa tu o Don't torture the Duckling. Również skuszony świetnymi recenzjami postanowiłem któregoś pięknego dnia zaznajomić się z tym tytułem i tu zawiodłem się srodze, nie podobał mi się ten film ani trochę. Ale o tym już w innym temacie
no jak rany Rafał! przełamałeś swoją nieśmiałość? łelkam, łelkam
ja tam znowu nie jestem wielkim admiratorem Fulciego, ale 3 filmy to żelazny must-see! "Psychic" właśnie, "the Beyond" i "Zombie". w "Seven Notes" zadziwia właśnie dopracowany scenariusz, bo Lucek raczej nie przywiązywał wagi do tak mało istotnych kwestii w ogóle ten film to jest miodny od początku do końca. i tyle!!!
"Don't Torture..." faktycznie takie se.
Jak pewnie niektórzy wiedzą nie przepadam za twórczoscią Fulciego ani jemu podobnych kanibali.Wyjątkiem są wczesne filmy Giallo Włoskiego twórcy , w tym własnie " Murder seven notes ".
Walorem filmu jest prawie całkowity brak gore , umiejętne stopniowanie napięcia , interesujaca muzyka , i zaskakujące zakonczenie filmu.Dla mnie jeden z najlepszych Włoskich horrorów , ale do " Lizard in a woman's skin " daleko.
hmmm, moim skromnym zdaniem "Lizard..." jest za bardzo przekombinowany i nierówny. intryga jest mocno wydumana. w porównaniu z "Seven Notes..." za bardzo chaotyczna, a właśnie w tym drugim wszystko spina się bardzo ładnie, przemyślana kompozycja i precyzja - po prostu rewelka.
w "Seven Notes" zadziwia właśnie dopracowany scenariusz, bo Lucek raczej nie przywiązywał wagi do tak mało istotnych kwestii
To prawda. Dopracowany i misternie skonstruowany, utrzymany w ryzach... Ale zarazem miałem chwilami wrażenie, jakby Fulci był aż nazbyt spięty jako reżyser tym dopracowaniem, brakowało mi charakterystycznych dla niego fantazyjnych i pozornie oderwanych od głównego wątku motywów, jakie w efekcie budowały niezwykły klimat jego innych produkcji. Owszem, Seven... jest trzymającym w napięciu thrillerem z wątkiem nadprzyrodzonym i postacią medium (widzę tu podobieństwo do wielu powieści Deana Koontza, czy nawet popularnego w latach 70tych filmu "Oczy Laury Mars") ze świetnym zakończeniem i gustownym hołdem dla Poe'go, ale mało tu klasycznej "fulczyzny" . A porównanie z "Suspirią"? Bardziej chyba klasyczne kino Mario Bavy: pietyzm, wizyta w gotyckim domu, ujęcia z dystansu (oprócz typowych dla LF zbliżeń).