ďťż

AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA

Reżyser Życzenia śmierci próbuje zdyskontować popularność Egzorcysty i Dziecka Rosemary, biorąc na warsztat bestsellerową powieść Jeffreya Konvitza. Do tego jeszcze mając w obsadzie prawdziwą mieszankę wybuchową, zarówno w osobach uznanych weteranów Fabryki Snów, jak i ówczesnych nowicjuszy (do nich zaliczam Toma Berengera, Jeffa Goldbluma i Christophera Walkena). A za efekty specjalne odpowiadał Dick Smith, też dość świeżo po sukcesie filmu Friedkina. Jak to jednak wyszło w praktyce? Najważniejsze wątki i sceny książkowe zostały uwzględnione, inna sprawa to ich realizacja. Winnera po premierze skrytykowano za „ciężką” reżyserską rękę, i trudno się z tym nie zgodzić. Wiele dramatycznych scen spłycił albo zanadto je stonował, jakby nie potrafił wymagać wystarczająco od swej aktorskiej „ekipy marzeń”. A już scena morderstwa i jej realizacja to popularny śmiech na sali – nie chciał kopiować Hitchckoka, ale zrobił coś innego w bardzo nieudolny sposób . To samo w przypadku Chrisa Sarandona przeglądającego dokumenty diecezjalne – DOSŁOWNE cytowanie tekstu książki też nie pomaga, mr Winner . Pomimo tego, Sentinel w wielu innych momentach prezentuje się bardzo okazale. Niemal czujemy namacalny lęk, gdy Allison wędruje po okazałym mieszkaniu, wsłuchując się w tajemnicze hałasy. Także jej koszmary i wspomnienia budują złowrogą atmosferę filmu. Dodatkowym aktorem w tej produkcji zdają się być dobrze dobrane i sfotografowane lokacje oraz bogato wyposażone wnętrza – ot, taki mały ukłon w stronę pietyzmu gotyckiej grozy. Dobrze stopniowane napięcie i miarowo rozwijająca się akcja prowadzą nas do koszmarnego finału, gdzie reżyser i scenarzysta zdecydowali się przełamać swoiste tabu powstałe od czasów słynnego filmu Toda Browninga. Dodało to tylko pikanterii odbioru Sentinela, zawierającego dodatkowo nieco golizny, gore, próbę samobójczą i niekorzystny dla Kościoła obraz buńczucznego Bractwa Opiekunów . Podsumowując, film pozostający symbolem niewykorzystanego potencjału.


"The Sentinel" mógłby być arcydziełem, ale faktycznie czegoś mu zabrakło. Oglądałem go już kilka razy i za każdym razem zupełnie inaczej go odbierałem, ale fakt faktem, że pomimo swoich wad to jednak zawsze ten film miał w sobie to coś, co mnie przykuwało do fotela. I to jest, moim zdaniem, największe osiągnięcie Winnera - jego obraz jest tak specyficzny, że zawsze z przyjemnością do niego wracam. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, z chęcią bym go sobie obejrzał. Obsada oczywiście zacna, ale mnie najbardziej utkwiły w pamięci poszczególne sceny: kołyszący się żyrandol, postać w oknie, końcowy pochód itd. "The Sentinel" jest chyba jednak trochę niedoceniony, choć z drugiej strony moje pozytywne wspomniania podszyte są nieco sentymentem rynku VHS lat 80-tych.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mkulturalnik.xlx.pl
  •