AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
podzieliłem temat, bo szkoda by ciekawa dyskusja utonęła w oceanie tematu 'co ostatnio widziałem'
g.
nadrabiając zaległości - 'Corpse Bride' Tima Burtona. ten facet jest niesamowity! perwersyjna opowiastka o młodzianie, który przez przypadek związuje się z umarłą i trafia do świata po tamtej stronie, podczas gdy na ziemi czeka na niego narzeczona. nekrofilskie podteksty są i owszem smakowite, ale przede wszystkim rewelacyjna oprawa graficzna, która urywa głowę, świetne postacie - np. biskup, który mówi głosem Christophera Lee! i niesamowita animacja (choreografia tańca szkieletów - po prostu palce lizać!). do tego ciekawy kontrast między światem doczesnym - rysowanym w szarościach i zimnych barwach i rozbuchanym, skrzącym się kolorami królestwem śmierci.
Burton kontynuuje to co zaczął od co najmniej 'Vincenta', przez 'Beetlejuice' i 'Nightmare Before Christmas' - podobny wygląd postaci, sposób obrazowania i sporo smaczków i odwołań (część scen po tamtej stronie jak żywcem wyjęta z Caligariego). mocna 5 z dużym plusem!
Tak - ten film to nadzieja na to, że Burton przestanie kręcić słodkie i ckliwe obrazki familijne, jak Big Fish czy Charlie i fabryka czekolady - przesłodzony remake świetnego, zakręconego filmu Willy Wonka i fabryka czekolady z Gene Wilderem!
'Corpse Bride'
Dla mnie 'Corpse Bride' to takie 'Miasteczka Halloween' pod celofanem.
Produkcyjniak sfabrykowany przez Mike'a Johnsona i ekipę Warnera.
Nudne, bez polotu, bez wdzięku... Klapa przez duże K (moim zdaniem). Burton zadowala się odtwarzaniem (prędzej można mówić o recyklingu) doskonale znanych konwencji, po to by zdemitologizować swój własny świat (czego nie przestaje robić od czasu 'Dużej ryby') konsensualnym finałem.
Zamiast weselem, tym razem musimy się zadowolić pogrzebem.
- Burton, where are you?
- Sorry guys, now I live in American Dream!
Karolino: eee tam, o ile faktycznie "Charlie" to złom i padaka, to 'Big Fish' misię bardzo podobał. taka urokliwa opowiastka.
flagg: nie przestajesz mnie zadziwiać gotów jesteś doceniać jakieś przepotężne gówna po linii nowej Teksańskiej czy innego Smakosza, a jak masz przed oczami bardzo zgradbną opowiastkę, prześlicznie wykonaną, zalatującą Burtonem na kilometr (to fakt, ale i żaden zarzut) to kręcisz nosem...
Z całym szacunkiem dla Panów Liebesmana i Salvy, czego innego jednak oczekuję od nich, a czego innego od Burtona. Nie mogę przecież wrzucać do jednego worka wizjonera kina i sprawnych rzemieślników.
Na 'Vincencie' i 'Edwardzie Nożycorękim' się wychowałem, Burton jest jednym z moich ukochanych reżyserów, więc fakt, że sprowadził swoje nazwisko do dobrze opłacanej marki (w stylu: a teraz kręcimy 'Burtona') nie przestaje mnie zatrważać.
W 'Dużej rybie' Burton dokonał tematycznego zwrotu o 180 stopni, odradzając (i mitologizując!) społeczne ideały prowincjonalnej Ameryki, które przez tyle lat zwalczał.
Od tego czasu twórca 'Frankenweenie' nie przestaje re-mitologizować swojego własnego fantastycznego świata stosownie do nowo odkrytych ideałów.
Z wierzchu w 'Corpse Bride' niby masz tego starego dobrego Burtona, ładne obrazki, zgrabna historia, sra ta ta, jednak pod tym skrywa się opowieść o Victorze (dorosłym Vincencie, w ogóle parabola między dwoma filmami jest bardzo wyraźna), który ostatecznie rozstaje się ze światem fantazji. Trudno w nim nie widzieć reżysera, który melancholijnie patrzy wstecz, by wreszcie symbolicznym rozwodem pożegnać się z doskonale znanym mu światem.
Żenujące jest dla mnie to, że dopiero oswojony, prospołeczny Burton zaczął zdobywać sobie sympatię publiczności i wydaje mi się (może błędnie), że bardzo dobrze się z tym faktem czuje.
'Tim Burton' jako ładnie brzmiące logo mnie nie interesuje. Przykro mi.
hmmm... znaczy to, że zakończenie traktujesz w sposób metaforyczny - oto Burton wypowiedział się - do diabła ze światem fantazji, żyjemy tu i teraz, a prowincjonalna Ameryka roxx?! wydaje mi się, że przesadzasz - w końcu w takim 'Beetlejuice' Lydia chciała popełnić samobójstwo, bardzo chciała poznać drugą stronę, ale została od tego pomysłu odwiedziona, ajt? w 'Corpse Bride' jest wariacja na ten sam temat. tylko, że tu dodatkowo mamy jeszcze bardziej podkreśloną całą cudowność świata fantastycznego - kontrast między dwoma światami jest tak wyraźny, że bardziej po konkretnej stronie opowiedzieć się nie można - od kolorów, przez postacie zaludniające każdy ze światów - widać dobrze kogo Burton bardziej lubi. i to jednak nie Viktor podejmuje decyzję, on gotów jest wypić eliksir, to gnijąca panna młoda daje mu jeszcze szansę. tak samo jak w 'Beetlejuice' Adam i Barbara przekonują Lydię. więc gdzie ta dramatyczna różnica?
No właśnie - czy to nie uderzające, że kibicujemy pełnej życia Corpse Bride, zamiast Victorii? Że jest ładniejsza, a żywa narzeczona, choć miła, jest jakaś... mumiowata? Że wreszcie Burton powraca do swojego stylu, podszytego dwuznacznością, groteskowego, że ucieka od słodyczy Charliego? Gdzie Corpse Bride jest klapą? Chyba, że wejściową, do innego wymiaru - Burtonowskiego Dla mnie ten film, choć jest powrotem do specyficznej stylistyki, wcale nie jest oznaką regresu
Że wreszcie Burton powraca do swojego stylu, podszytego dwuznacznością, groteskowego
Powraca, ale mi to przypomina raczej powrót do ładnego opakowania podpisanego 'Burton'. Produktu - z wierzchu ładnego i lśniącego, ale kompletnie pozbawionego substancji, duszy, czy czego tam chcecie.
EGO, co do 'Soku z żuka', to ciężko mi się wypowiadać. Jak odświeżę go sobie, to być może szerzej się wypowiem. Z tym, że bez względu na wszystko - Victor to alter-ego Burtona (o czym sam wspominał), a Lydia chyba nie za bardzo (nie przynależy do świata freaków, centralną postacią jest Beetlejuice)... Lydia to postać z naszego świata, a nie z Burtonowskiej fantazji. Wydaje mi się, że to podważa Twój zarzut.
Lydia chyba nie za bardzo (nie przynależy do świata freaków, centralną postacią jest Beetlejuice)... Lydia to postać z naszego świata, a nie z Burtonowskiej fantazji. Wydaje mi się, że to podważa Twój zarzut.
no nie bardzo, Lydia jest jak najbardziej freakiem. po linii Vincenta właśnie. Viktor przypadkiem trafia do świata umarłych, Lydia jest nim zafascynowana. w obydwu filmach to właśnie postacie stamtąd dokonują wyboru. i wcale nie jestem przekonany czy głównym bohaterem 'Beetlejuice' jest Beetlejuice
i wracając, gdzie do diaska Burton obiera ten nowy punkt widzenia??? przecież świat po drugiej stronie w 'Corpse Bride' jest przepysznie kolorowy, ciekawy, zabawny, karnawałowy, tysiąckroć bardziej interesujący od zimnego i odpychającego świata żywych! że Viktor jeszcze do niego nie wejdzie niczego nie zmienia.
wydaje mi się, że rozumiem Twój punkt widzenia, ale cokolwiek histeryzujesz
przecież świat po drugiej stronie w 'Corpse Bride' jest przepysznie kolorowy, ciekawy, zabawny, karnawałowy, tysiąckroć bardziej interesujący od zimnego i odpychającego świata żywych! że Viktor jeszcze do niego nie wejdzie niczego nie zmienia.
Wydawało mi się to oczywiste. Zresztą już o tym wspominałem porównując 'Corpse Bride' do ładnie opakowanego produktu.
Przecież Warner chce sprzedać 'Burtona'! Nie jakiś apatyczny półprodukt.
Nawet sobie nie wyobrażam, co by się stało, gdyby Burton rozprawił się ze światem zmarłych!
Koniec marki, rozczarowanie fanów... Symboliczny lincz!
Pytanie zatem, skąd ten nowy punkt widzenia? Ano, jest ukryty w filmie... Tekst swoją drogą, a podtekst to już inna para kaloszy...
Victor jest (też o tym pisałem) tym symbolicznym alter-ego Burtona. To on ma kontynuować linię 'Burtonowskich' postaci - tych asocjalnych odmieńców. Przede wszystkim jest następcą Vincenta, ale i Pee-Wee, Edwarda, Beetlejuice'a, chłopca z Frankenweeniego, itd. (zauważasz, btw, że to zawsze postacie męskie).
No i dlatego trochę się mijasz, przywołując postać Lydii. Gdybyś mi powiedzmy udowodnił, że Beetlejuice dostaje nagle olśnienia, zmienia system wartości i odtąd zadowala się ogladaniem TV i pogryzaniem chipsów, to OK, ale Lydia to nie najlepszy przykład!
'Corpse Bride' to nie jest ot sobie, kolejna zgrabna historyjka. Burton jest zbyt zdolnym twórcą, by zadowalać się tylko sztuką 'storytellingu'. On równocześnie przemyca do filmu własne obsesje, swój system wartości, etc. (inna sprawa, czy nie robi tego każdy z twórców, jednak niewątpliwie Burtonowskie postacie wyróżniają się z tłumu). Dlatego myślę, że warto się pokusić o próbę auto-tematycznej interpretacji 'Corpse Bride'. Tym bardziej, że wiele motywów w 'Corpse Bride' wręcz do tego skłania (też nie będę się powtarzał). Radykalna zmiana wymowy w 'Big Fish' nie może pozostać bez konsekwencji. Tragikomiczny finał 'Charliego i fabryki czekolady', anty-'Edward Nożycoręki' do potęgi i teraz zupełna zmiana wymowy w dojmującym finale 'Corpse Bride' (szczególnie porównanie z zakończeniem 'Vincenta' wydaje mi się ciekawe), to nie przypadek.
Szkoda tylko, że równocześnie świat przedstawiony przez Burtona zdaje się zupełnie wyzuty z magii, jakiejkolwiek energii i obserwujemy tylko jakąś smutną maskaradę...
Szkoda tylko, że równocześnie świat przedstawiony przez Burtona zdaje się zupełnie wyzuty z magii, jakiejkolwiek energii i obserwujemy tylko jakąś smutną maskaradę...
Jacy znowu my? Mów za siebie, chyba, że przez MY piszesz o sobie jako "me, myself and I"
Nie zgadzam się z Twoim zdaniem - dla mnie Corpse Bride to nadal świat pełen magii, energii i żadna tam maskarada
Nie zgadzam się z Twoim zdaniem
Możesz się nie zgadzać, to tylko interpretacja.
Choć mówiąc szczerze, nie sądzę, żebym był z nią całkiem osamotniony...
Jeszcze jedna uwaga. Ja rozumiem, że komuś się 'Corpse Bride' podoba. Ładne obrazeczki, zabawne dialogi... Jednak mówienie, że to jakiś powrót do 'starego Tima Burtona', to zwykłe oszukiwanie samego siebie... Ok, moim zdaniem
Dla mnie to JEST powrót starego Burtona - myśl, co chcesz, mnie tam się Corpse Bride podobała, w przeciwnieństwie do dwóch poprzednich filmideł...
Kamikadze, ciekaw jestem zatem bardzo, czym odróżniają się Twoim zdaniem dwa ostatnie filmy Burtona od 'Corpse Bride'? Pisałaś wyżej o słodkich i ckliwych obrazkach familijnych - pełna zgoda. Ale czy Twoim zdaniem autor w przeciągu trzech miesięcy (taka była mniej więcej różnica między premierą 'Charliego' i 'Corpse') doznał nagle olśnienia i z klasycznego waspa przemienił się w freaka?
Coś trochę szybki ten comeback nie?
Wymowa 'Corpse Bride' jest właśnie absolutnie pro-familijna! I scena-klucz, finałowa rezygnacja ze świat fantazji (w 'Vincencie' było wprost odwrotnie) i zgoda na płaską i nudną codzienność jest tego najlepszym, dobitnym dowodem!
Ja tak nie uważam. Co prawda, niby wszystko jest tak, jak "należy" - bo Victor musi przecież być z Victorią, czyż nie? To już w imionach zapisane - takie niestety przeznaczenie , ale reżyser pokazuje, co jest bardziej fascynujące - tak więc happy end nie jest nim do końca, bo widz czuje lekki zawód, że tak było fajnie, kolorowo, a tamta "narzeczona" miała 100 razy więcej ikry. Więc zakończenie jest przewrotne A Victor zapewne będzie wracał myślami do swojej trupiej wybranki, cóż za nekrofilskie podteksty
a ja robię sobie powtórkę ze starego Burtona ['Vincent' jest boski, 'Frankenweenie' takoż, teraz czekam na Edwarda] i zagrzebałem się w 'Burton on Burton', żeby poczytać co Tim ma do powiedzenia w temacie american dream, ideałów prowincji i Corpse Bride - wrócę do dyskusji, obiecuję. bo dalej uważam, że mylisz się, flagg
To teraz będę miał mały handicap w dyskusji. Bo ani nie mam czasu, żeby odświeżyć sobie stare filmy Burtona, ani książki 'Burton on Burton'
Poza tym jestem zwolennikiem tezy, że ostatnią rzecz jaką można zrobić, to oddać głos reżyserowi (Stephen King napisał kiedyś takie ładne zdanie, kurczę, nie mogę go znaleźć, ale sens był mniej więcej taki: 'to nie autor mówi, tylko jego dzieła').
No bo cóż, teraz Burton ma powiedzieć, że odkrył amerykańskie ideały? Chyba sam w to nie wierzysz ... Aczkolwiek przyznaję, bardzo jestem ciekaw, co napisał o swoich ostatnich filmach
Nie zmienia to jednak faktu, że takie właśnie tropy widać (nawet czarno na białym) w jego dziełach.
I porównanie z 'Miasteczkiem Halloween' i 'Vincentem' wypada dla 'Corpse Bride' boleśnie.
A co do postu Kami - cóż... Jakoś Burton sobie doskonale bez przewrotności do tej pory radził. Przeznaczenie? Raczej nie. Widzę w tym bardziej intencję reżysera (chciałbym bardzo dalej żyć w świecie fantazji - jak Victor, ale dojrzałem, jestem statecznym obywatelem, przykładnym mężem i ojcem - od 2003 roku...). Trudno więc udawać, że dalej jest tak jak dawniej. Nie jest i kropka. I jak na przykładnego twórcę przystało, biografia Burtona i jego nowy status społeczny odzwierciedlają jego ostatnie filmy. Sama napisałaś, że 'Big Fish' i 'Charlie...' to kino 'familijne'. 'Corpse Bride' jest logiczną kontynuacją tego podejścia (tym bardziej, że Burton kręcił ten film równolegle z 'Charliem') i, jak starałem się to przedstawić wyżej, da się go w filmie odczytać.
I też, czy ja wiem, czy to takie złe?
Smuci mnie tylko maniera z jaką Burton odcina kupony i stara się pogodzić dawne ideały z nowymi. Żal mi dawnego mistrza z Burbank, który dziś zadowala się recyklingiem i (w pewnym sensie) demitologizacją własnego świata. Tak po prostu nie wypada...
To już nie jest Burton tylko Burton Inc.
A co do 'starego' Tima, to cóż:
Rest In Peace Tim, Rest In Peace...
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Podsumowując, postać Victora wyraża tęsknotę za utraconym światem fantazji (stąd tonacja melo- filmu). Jest mu żal, że musi się z nim rozstać, ale niestety, tak jak Tim Burton identyfikuje się ze swoją rolą ojca, tak w filmie Victor musi zerwać z narzeczoną zza grobu. 'Nowy' Tim Burton zawiera więc w finale oportunistyczny kompromis ze swoim punktem widzenia freaka. To już nie Vincent, wierny swojej ideologii 'aż po grób'. Paradoksalnie, ta 'przewrotność' wpisuje się w 'familijną' interpretację 'Corpse Bride'.
Na szczęście, każdy interpretuje to po swojemu. Big Fish i Charlie dowodzą, że Burton wcale nie tęskni, choć się zmienił - słodyczy w tym tyle, że mdli. A Corpse to ten pazur, który pokazał ponownie - mam nadzieję, że wróci do swego dawnego stylu.
Poza tym jestem zwolennikiem tezy, że ostatnią rzecz jaką można zrobić, to oddać głos reżyserowi (Stephen King napisał kiedyś takie ładne zdanie, kurczę, nie mogę go znaleźć, ale sens był mniej więcej taki: 'to nie autor mówi, tylko jego dzieła')
ha! to jest dla mnie oczywiste, zresztą to nie King tylko dekonstrukcjoniści, hermeneutycy i reszta bandy postmodernistów francuskich
Oj Kami, coś tak siłowo bronisz tego Burtona...
Oj Kami, coś tak siłowo bronisz tego Burtona...
Hehe, wiesz, po prostu zaskoczyło mnie to, że po poprzednich, przesłodzonych filmach zrobił coś tak zupełnie swojego, tak kompletnie w jego stylu, że nie mogę go nie bronić. Mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma i że więcej nie będzie crapów w stylu Charliego. Przy okazji - polecam wszystkim oryginalną wersję Mela Stuarta, gdzie Willy'ego Wonkę gra Gene Wilder - nie ma komputera, a jednak wizja całości powala na kolana Kiedyś musieli sobie radzić i to z jakimi efektami. Świetny film
Ja oddam głos za "Corpse Bride". Oprócz znakomitego klimatu, przypominającego stary, dobry "Beetlejuice", makabrycznego humoru i ekspresjonistycznego obrazu świata ma jeszcze jedna zaletę - łączy pokolenia. Oglądałem CB wraz z dzieciakami mojego brata (12 i 14 lat) i wszyscy znakomice się bawiliśmy, chociaz pewnie każde z nas oglądało tak naprawdę inny film. Ponieważ takich sensownych inicjatyw przydatnych dla "hodowli" nowych pokoleń maniaków horroru nie ma wiele - ja jestem jak najbardziej za!
To i ja jeszcze oddam głos za. Filmik jest naprawdę przyjemny, taka bajka w sumie. Ale treść niekoniecznie dla maluchów, jedna z niewielu animacji którą bardziej mogą docenić ci trochę starsi. To co zwraca uwagę to przede wszystkim rewelacyjna kukiełkowa animacja, wygląda to naprawdę bardzo ładnie. Galeria wykręconych postaci (mój faworyt to oczywiście pastor- Chistopher Lee ), świetnie podłożone głosy, typowa (w pozytywnym znaczeniu) oprawa muzyczna Elfmana. O dziwo nawet piosenki mi nie przeszkadzały. Reasumując , takie kino familijne to ja chcę oglądać częściej.
Malkontenci zapewne mogą narzekać, że Burton poszedł na łatwiznę i powrócił do stylistyki, która już raz przyniosła mu sukces. Ale z drugiej strony, nie można w tym wypadku mówić o nadmiernej eksploatacji tematu i takiej właśnie formy graficznej, stąd Gnijącą… ogląda się z dużą przyjemnością. Kolejny sztandarowy punkt filmowego programu na Halloween . Mógłby być jednak nieco dłuższy. No i prosi się wręcz o częstsze wykorzystywanie różnego rodzaju mrocznych opowieści i legend słowiańskich na ekranie, wszak to nasza tradycja kulturowa, której nie można zaniedbywać (ale Amerykanie najwyraźniej mają to w nosie, woląc epatować widzów kolejnymi „hamburger-superhitami”).