AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Czyli Stephen King sili sie na lovecraftowosc, a kmiotek od lzawych melodramatow na jego podstawie sili sie na psychologicznie interesujace postaci a la Romero (bo do dostojewskiego troche brakuje) Zaczyna sie to dzielko w porzadku, by jednak utknac w typowo Kingowskim belkocie i bezsensownym mnozeniu coraz to gorszych watkow. Czyli ze jednak Kingowi troche brakuje do pana na L. Calosc klada postacie i aktorzy zupelnie nieprzekonujace. Konflikty miedzy postaciami ktore udalo sie wygrac chociazby w "nocy zywych trupow" tutaj sa niezmiernie kiepskie i nieprzekonujace, na granicy szmiesznosci wrecz. Tak wiec z dzielem na pewno nie mamy do czynienia W kategorii sernika psuja jakosc kiepskie cgi (w porownaniu np do rambo 4) zamiast gumy, no nie wspominajac juz ze aktorzy nie graja z efektami tylko kilkakrotnie obok. Na dodatek zakonczenie niby tragiczne ale w sumie smieszne. Na pewno Lovecraft by sobie na takie nie pozwolil. Takze w kategorii serek to polecam.
hmmm... ja obejrzałem niedawno i powiem tak, jestem pod wrażeniem. owszem, rysunek postaci wkurzał mnie niemiłosiernie, niektóre dialogi były tak drewniano-oczywiste, że żałość ogarniała.
natomiast nie czepiam się efektów, bo macki były spoko. a Edyta zasłaniała oczy jak te latadała i pająki przewijały się przez ekran.
i pomimo irytującej Kingowości pewnych patentów, to film się ogląda. a depresyjna końcówka, mimo pewnej umowności jednak daje trochę po głowie i nie pozwala od razu zapomnieć o filmie.
w sumie zuch film. choć "Stand By Me" to nie jest
Mojemu Tacie się podobał a to największy ekspert jest.
No ta koncowka to wlasnie czerwstwa solidnie moim zdaniem, nie dosc ze przewidywalna to bo bym powiedzial ze zlewkowa raczej jest takie dary losu.
najfajniesza scena jak idzie wielki stwor jak bohaterowie siedza w samochodzie, smieszne ze nie chcial jej umiescic rezyser w filmie... no i ogolnie to czerwstwo to aktorsko dosc, szczegolnie ze to film kasowego tworcy jest... jakby uwe go zrobil to mozna by sie zachwycic a tak ? rozczarowanie
że aktorsko siada to się zgodzę.
scena z wielkim stworem miszcz!
ale czemu końcówka czerstwa? tylko bez spoilerów tu proszę! że bohater zrobił to co zrobił, a potem okazało się, to co się okazało? ja tam kupuję taki finał. czy przewidywalna? do pewnego stopnia. choć ja Kinga raczej kojarzyłem z finałami optymistycznymi, a tu jednak dół jak ch... i dlatego właśnie fajnie.
LOOOL King i optymistyczne finały ?
a nie? o cholera, to mi się coś musiało...
Kinga czytałem w podstawówce i tak jakoś, więc może mi się bzdurzy ostatnie co przyjąłem na klatę to "Serca Atlantydów" ze pięć lat temu. w każdym razie nie miałem jakiegoś poczucia, że King to dołuje i w ogóle.
hmmm... może czas odświeżyć sobie parę pozycji, bo jak się okazuje bzdury wypisuję
No ja też za dużo Kinga nie czytałem, ale właściwie tylku w Roku wilkołaka był "w miarę" hepi end, z tych co czytałem.
No bo Carrie - zły koniec
Cujo -
Salem's Lot - Bad end
Zielona mila -
itp
Z filmów to jeszcze Szołszank miał hepi end. ale książki nie czytałem
hmmmm.... tak mi trochę zadałeś do myślenia. może u Kinga ni ma takich optymistycznych zakończeń jak u tego, jak mu tam, Koontza, ale też ultra depresyjny nie jest, tak mi się zdaje. choć owszem, jest gorzko. może nawet to zakończenie The Mist jest takie Kingowskie. nie wiem.
flagg! cho no tu i rozsądź spór
Ja tam nie wiem czy kingowskie czy też nie i szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi, bo film kopie ładnie pięknie i ogólnie świetnie się ogląda. U Kinga ponoć ludź cała poszła we mgłę, tutaj Darabont trzasnął własne zakończenie, które wali ostro po ryju. Ktoś powie, że mogli poczekać itd tyle, że w filmie mamy cięcie i nie wiemy, ile dokładnie panie i panowie siedzą w samochodziku. Nie będę spoilerował, ale czepiac nie ma się czego, bo nawet jeśli komuś to się wydało mało realistyczne, to niech ta osoba zada sobie pytanie, jak zachowałaby sie w tak beznadziejnej sytuacji - ogólnie dookoła zbyt wesoło nie było, ryby nie brały a i grzybów mało było. Dalsza dyskusja akurat o tym aspekcie bez spoilerowania sensu nie ma, toteż na tym poprzestanę, zresztą trochę na innym forum o tym popisałem więc kto chętny i zaznajomniony z filmem niech uderzy na forum horrormanii. Co do reszty to wg mnie wszystko bardzo fajne - efekciki jak na budżet 18 mln zielonych fajne a macki wyglądają na gumowe, bo taki był zamysł rezysera i fachowców od CGI - w filmiku z dwupłytowego wydania "The Mist" Darabont mówił, że chciał w tej akurat scenie oddać hołd Rayowi Harryhausenowi, stąd tez i eksperci od komputerowych tricków mieli odpowiednie wytyczne. Ogólnie macki miały przypominac te z filmu "It Came from Beneath the Sea" Roberta Gordona, do którego poklatkowe tricki robił właśnie Harryhausen, dlatego też filmik zostanie wydany (jako bonus na tym DVD) w specjalnie obrobionej wersji czarno białej (kontrast taki jak trza itd.). Kończąc - film jak na ostatnie wyczyny hollywoodu jest nie tylko dobry ale wręcz bardzo dobry. Fajne kino.
No jak mowie nachalnie sugerowana i przy okazji na sile, az sobie wyobrazam jak scenarzysta sobie siedzi i mysli zrobmy cos dolerskiego na maksa No i zrobili cos co jest w ich opinii takie jest, ale nie do konca sie sprawdzilo w praktyce. Pomijajac oczywiscie "realizm" takiego postepowania co zasugerowal slepy, bo jednak nie oczekuje sie od takiego filmu realizmu, tym bardziej ze to psychologia postaci sadza glownie to dzielko. Wolalbym sie zastanowic nad funkcja takiej koncowki bo powiela ona badz co badz wczesniejsze motywy z tego filmu co jak na zaskakujaca koncowke rowniez nie szczegolnie zaskakuje No i poza tym jak juz King sie robi na Lovecrafta, a Frank jeszcze stara sie dorobic do tego "lovcraftowska koncowke" to czemu po prostu nie zekranizuje jakiegos opowiadania tego drugiego? Okreslenie przerysowana dobrze tutaj pasowaloby.
Co do CGI to jak napisalem, gumowe wygladalyby prawdopodobnie lepiej. W tym filmie nie wygladaja w zadnym razie jak gumowe tylko jak tandetne CGI. Dlatego tlumaczenie z filmiku na dvd mnie nie przekonuja.
No i czy to takie znakomite kino? Nadal bym nie powiedzial w kategorii lovecraft wannabe nie ma szans z Dniem trifidow, w kategorii horror z postaciami zassysa kazdemu Romero z tego przedzialu. Nie mowie, ze to kupa najwieksza no ale bez rewelacji.
No i zrobili cos co jest w ich opinii takie jest, ale nie do konca sie sprawdzilo w praktyce.
Twoje zdanie.
flagg! cho no tu i rozsądź spór
Niniejszym się stawiam !
Przychylam się jednak w stu procentach do zdania EGO! King ma jednak dużą słabość do pozytywnych zakończeń. Zdarzają się oczywiście szczytne wyjątki (końcówka "Smętarzu dla zwierzaków" na przykład zmiata), jednak najczęściej King wykorzystuje w swoich książkach optymistyczne finały, często przesiąknięte sentymentalizmem, co już nie raz zepsuło mi przyjemność lektury. Zresztą sam King nie ukrywa, że jest piewcą pozytywnych zakończeń i kilka razy publicznie się wypowiadał, że pisarz nie powinien dołować czytelnika, który identyfikuje się z bohaterami i takie tam podobne...
Skądinąd, choć adaptacji jeszcze nie widziałem, uważam, że finał nowelki jest świetny, tym bardziej ciekaw jestem, co Darabont w nim zmienił (zmianę uzgodnił zresztą z samym Kingiem).
Czytałem opowiadanko Kinga już parę lat temu. Wraz z większością opowiadań zamieszczonych w "Szkieletowej załodze" należało do moich ulubionych "kawałków" Kinga. A to już coś, bo nie zaliczam sie do jego fanów. Kiedy usłyszałem o ekranizacji, byłem na 100% pewnie, że hollywood je zarżnie. Ot, kolejna odsłona "Żołnierzy kosmosu". Myliłem się. Film broni się na całej długości jako kawałek solidnego, rzemieślniczego kina, które sprawnie i ciekawie opowiada historie którą już dobrze znamy, nawet jeśli nie czytaliśmy opowiadania. Osaczona w jednej lokacji grupa bohaterów, zło na zewnątrz, konflikty charakterologiczno-światopoglądowe w środku. Historia ograna od"Nocy żywych trupów" po "Feast", wzbogacona jeno o aktualny wątek polityczny tj. huzia na amerykańską ultraprawicę. Ponieważ film od strony warsztatowej zrobiony jest solidnie, mimo swej przewidywalności ogląda sie przyjemnie. Mało dłużyzn, dużo akcji, przyzwoite aktorstwo. Wkurzać może jedynie jednowymiarowość wspomnianego wątku polit-społecznego, amerykański moher to bowiem samo zło, i postać tak propagandowo przerysowana, że aż zęby bolą. Ale że aktorka która wcieliła się w te role radzi sobie naprawdę nieźle - da sie to przeżyć i nie psuje to do końca przyjemności z oglądania filmu. Zabawa jest przednia, wielkich zaskoczeń nie ma - słowem, dostajemy czefo chcieliśmy. Do czasu. Do momentu kiedy wraz z pierwszymi taktami boskiego "Host of Seraphim" Dead can Dance wkrada sie do tego filmu Kino przez duże "K". ( a do mojej wypowiedzi byc może SPOILERY - więc ostrożnie). To, co Darabont wycisnął z mgły w końcówce, a czego nie al rady zrobic King, wcisnęło mnie w fotel. Nie ma co kryć, że z zapartym tchem i łzami w oczach oglądałem sceny, które jak nigdy dotąd ukazały co będzie , gdy gwiazdy znajdą sie w odpowiednim porządku. Scena z Tym Wielkim jest perełką! Jest również hołdem dla najlepszej powieści Kinga tj. "Smętarza.." skąd została wzięta (Wendigo we mgle - jeden z najlepszych mackowatych fragmentów napisanych ręką inną niż HPL-a) A sama końcóweczka, choć niestety nieco przyspieszona, powala. Jak prozacożercy zza wielkiej wody zgodzili się na takie zakończenie - nie mam pojęcia, ale chwała im za to, bo te ostanie 10 minut przenosi ten film z poziomu przyzwoitej rozrywki na film naprawdę znaczący. Przynajmniej dla mnie. Ciągle jeszcze pisząc te słowa nie mogę ochłonąć z emocji. Nerwowo patrzę za okno. mam nadzieję, że dziś nie będzie mgły...
wzbogacona jeno o aktualny wątek polityczny tj. huzia na amerykańską ultraprawicę.
znaczy się w opowiadaniu w ogóle nie było takiego motywu? to jest dodatek Darbonta? nie mam na składzie "Skeleton Crew", więc nie mogę skonfrontować.
i mam wrażenie, że nie chodzi tu o jazdę po linii - dowalmy religijnym świrom. w "The Mist" jest konfrontacja kilku różnych postaw wobec Nieznanego. mamy racjonalistów, którzy bardzo szybko dostają po dupie, mamy jakąś wersję millenearystów, mamy też takich amerykańskich szaraków, którzy prawie że okazują się zwycięzcami. nie dopatrywałbym się tu jakichś politycznych przesłań. no chyba, że cały film potraktujemy jako alegorię, ale alegorię czego?
Obadałam i ja to dziełko, w związku z czym rzucę parę uwag. Aktorstwo, dialogi i pewne rzeczy to typowa sztampa mainstreamowego kina, czemu trudno się dziwić, bo przecież to nie żaden produkt podziemny Macki to oczywiste CGI, a nie żaden tam efekt gumofilii, nazywajmy więc rzeczy po imieniu - tandeta komputerowa nigdy gumopodobną nie będzie. Drażnią pewne uproszczenia, upapierowienia, nawiedzona baba jest aż nadto przekonująca, ale sądzę, że, maczając palce, King rozwałkowałby narastającą histerię religijną na kilka odcinków, więc można przymknąć na to oko, choć skróty nie przysłużyły się wiarygodności tematu.
Jednak wszystkie niedociągnięcia jest w stanie zamazać końcówka. Przyznam, że we mnie wzbudziła nawet przemyślenia natury religijnej bo tak naprawdę bohatera zgubił brak wiary i nadziei, które to miała matka, wychodząca ze sklepu jako pierwsza.
Aha - trochę mnie zdrażniło wykorzystanie utworu Dead Can Dance, który to utwór został również przepleciony inną muzyką (scena z gigantem - moim zdaniem Beksiński senior już to był namalował, ale i tak super to wyszło), gdyż Host of Seraphim uważam za arcydzieło, wprawiające mnie nieodmiennie w stan medytacji religijnej tu trochę profanacją mi zapachniało, mimo religijnych przemyśleń końcówkowych, ale to tylko moje osobnicze odczucia
Ogólnie - film nierówny, choć nie taki znowu zły (np. 1408 mimo obiecującego początku jednak zasysa, choć wszędzie zbierało pochlebne recenzje) ale końcówka
Jak dla mnie niezly. Nie czytalem opowiadania wiec nie wiem czy wierna to ekranizacja, ale trzeba przyznac ze to jedna z bardziej udanych ekranizacji Kinga. Niezle efekty, mgla. kurde wiecej tu bylo z silent hilla niz w silent hilla
Co do koncowki to nie zrobila na mnie wrazenie jakie zapewna miala zrobic. Gdyby to bylo jakos bardziej rozbite w czasie , to ok rozumiem. Brak wyjscai, bezndzieja, pif paf, a tu nagle paliwo sie konczy i pif paf. Nie przekonalo mnie to ni chu. Duzo bardziej podobala mi sie akcji po tej dziwnej egzekucji. Generalnie film na plus, chociaz Skazanych na szaszlyk i Zielonej Mili nie przebil.
Jak dotąd chyba najlepszy horror, jaki pojawil się w u nas w tym roku (co znowu jakimś wielkim sukcesem nie jest, biorąc pod uwagę konkurencję). Szkoda tylko, że Darabontowi nie udalo się jednak nakręcić Mgly w czerni i bieli, jak to pierwotnie planowal - pewnie trochę przesloniloby to nieco telewizyjną formę i nazbyt momentami niedopracowane CGI (choć bestiariusz - od zmutowanych owadów po Tego Wielkiego, o którym pisal Raziel - naprawdę pierwszej klasy!). Ale nie ma co narzekać - bo poza tym film rzeczywiście robi wrażenie! Darabont znakomicie czuje prozę Kinga i glowne zalety noweli, staly się także udzialem filmowej adaptacji. Sprawna charakteryzacja postaci (mi to "upapierowienie" akurat nie przeszkadzalo), krytyka instytucji i fundamentalistów wszelkiej maści (aż się zdziwilem, że aż tak mocno zaatakowali radykalow), potworki trochę jak z Lovecrafta... Dlugo myślalem, że ta adaptacja znakomicie moglaby się obyć bez 'creatures from beyond', ale po obejrzeniu 'The Mist' nie mam wątpliwości, że film wiele by na tym stracil.
Szkoda tylko, że final trochę spudlowany. 'Mgla' powinna się byla skonczyć w pewnym momencie, ale neni, akcja niestety idzie dalej, a dobre wrażenie wyparowuje. Rozumiem, że metafora itd., ale wlaśnie zupelnie mi ona nie pasowala... Szkoda, że Darabont przeszarżowal - otwarte zakończenie noweli mi osobiście podoba się znacznie bardziej. A z Host of Seraphim w tle film niestety osunąl się w strefę prze-estetyzowanego kiczu (z calym szacunkiem dla Dead Can Dance).
Osbny plus za scenę-mistrz ze zmutowanymi ważkami , które osiadają na szybie supermarketu.