AZJA 2010 - NOWA WLOCZEGA
Zdecydowanie najbrutalniejsza cześć z całej serii stanowiąca prequel do rimejku z 2003 roku, a nie do oryginału z 1974. Głównym atutem filmu jest R. Lee Ermey w roli sadystycznego szeryfa Hoyta, który przewodzi teksaskiej rodzinie kanibali. Sporo wyróżniających się scen: kolizja z krową, scena kolacji (ukłon w kierunku oryginału Tobe Hoopera), przecinanie obu nóg piłą mechaniczną, ściąganie skóry z twarzy ofiary, itd. Horror Jonathana Liebesmana, podobnie jak remake "The Hills Have Eyes", jest autentycznie krwawy i brutalny, a zakończenie wgniotło mnie w fotel. Marsz do kina! Stawiam solidną 4.
Wasze opinie?
podobnie jak remake "The Hills Have Eyes"
Jak podobnie to znaczy, że mnie się nie spodoba. A tak wogóle to mogłeś te parę dni poczekać, zaoszczędziłbyś na bilecie
no hills have eyes chujowe!
LOBO no to jak, kiedy idziemy ?
no to wrocilem z kina wlasnie ( lobo dziękówa ;] )
film w pyte, duzo humoru, duza dawka brutalnosci. doskonaly szeryf hoyt ( "równaj" ), kadry przywodzace na mysl klasyczne filmy ("czas apokalipsy"), no i zakonczenie będące niewątpliwie hołdem oddanym charlesowi chaplinowi !
jak dla mnie na duzy plus!
Bryniarski kozackim krokiem wracający z rzeźni to najlepsza wiksa jaką widziałem na dużym ekranie od czasów "Zejścia". Do tego szajbnięty Ermey z wiecznie oplutą brodą, boski facet
Jak dla mnie to nowe "Wzgórza" są daleko w tyle, Aja może Liebesmanowi lizać buty. A jest z czego, bo morze teksańskich flaków jest szerokie, głębokie i z jajem
Bryniarski kozackim krokiem wracający z rzeźni to najlepsza wiksa jaką widziałem na dużym ekranie od czasów "Zejścia". Do tego szajbnięty Ermey z wiecznie oplutą brodą, boski facet
Jak dla mnie to nowe "Wzgórza" są daleko w tyle, Aja może Liebesmanowi lizać buty. A jest z czego, bo morze teksańskich flaków jest szerokie, głębokie i z jajem
Liebesman po beznadziejnym "Darkness Falls" poczynił znaczny krok w przód. Do oryginału Hoopera nadal daleko, ale "The Beginning" oglądało mi się wyśmienicie. Na pewno film ten jest lepszy od przeciętnego rimejku Marcus Nispela z 2003 roku. Chyba przejdę się jeszcze raz do kina.
a ja powiem tak - yet another MTV movie...
scenariusz to standard, bo czego można się spodziewać, ino Sheldon Turner pierwej zrobił sobie listę, co należy odfajkować w nowej odsłonie serii - jak się urodził Leatherface? jest. Skąd wziął się szeryf Hoyt? jest. Jak L. zrobił sobie maskę? jest. a reszta to nudny jak flaki z oleum schemat.
nie wiem po co jest ten film. do sagi nic nie wnosi, postacie drętwe i drewniane. okrucieństwo scen na mnie wrażenia nie robi, bo jest tak wykalkulowane pod publikę, że szkoda słów. a niezamierzony humor scen (jak choćby obcinanie nóg) kładzie wszystko na łopatki.
co do Hoyta to ciekawszą postacią był w remaku, tutaj dali mu za dużo ekranowego czasu i cały czar prysł.
ładnie to nakręcone, nie powiem, ale właśnie w estetyce MTV. ciemne kadry i ponure pomieszczenia mają tworzyć klimat, na mnie to wrażenia żadnego nie zrobiło. na dodatek ta ciemność wszechogarniająca nie pozwala podziwiać Jordany Brewster tak jakby się chciało!!!
po co? po co? po co?
Cóż EGO, jeśli oceniać TCM: The Beginning jako prequel to przyznam Ci rację. Saga spokojnie by się bez tego epizodu obyła, a sam film niewiele ciekawego wnosi. Już sam fakt, że prawdziwą gwiazdą filmu nie jest wcale Leatherface, ale sierżant Hoyt (Ermey niszczy! ), każe się do koncepcji prequelu ustosunkować z dystansem.
Ale, o żesz ty, przecież ten film naprawdę miażdży. Stylistyka a la MTV to była w remake`u Nispela, ładne cukierkowe kadry, skąpana w słońcu prowincja amerykańska, parę efektownych jazd kamerą (z pamiętną dziurą w głowie na czele), etc., a Liebesman całkowicie zmienia podejście! To właściwie odwrót o 180 stopni od typowego teen-survivalu , jakich wiele oglądaliśmy ostatnio.
Mroczna kolorystyka kadrów, liczne plany ogólne (żadnych tam panoram i innych pierdół)... Nowy TCM jest naprawdę cholernie surowy pod względem formalnym, pozbawiony jakichkolwiek kompromisów wizualnych na rzecz widza.
No i wreszcie, podstawowa sprawa. Pod względem poziomu brutalności i radykalności ten film idzie tak daleko, że aż dziw, że Michael Bay nie wkroczył na plan i nie powiedział dość koledzy, zwijajcie manatki! Od pierwszej sceny porodu było mi niedobrze, a Liebesman nie przestał mnie kopać po brzuchu aż do samej końcówki. Czegoś takiego, to naprawdę dawno na ekranach nie widzieliśmy.
Tak pół żartem, pół serio, to mogę przywołać jedną z recenzji filmu Darkness Falls, którą przeczytałem swego czasu. Recenzent był absolutnie zachwycony, 6/6 i tak dalej, a wręcz posunął się do stwierdzenia, że za 20 lat nazwisko Liebesmana będziemy literować z takim samym szacunkiem, jak dzis robimy to przy okazji Carpentera. Wówczas wywoływało to pusty śmiech, a dzisiaj... poczekamy, zobaczymy
no nie, flagg, nie spodziewałem się...
taa, ciemne kadry tworzą taki mrok, że ciary chodzą po plecach... nigga please! przecież to jest tak sztuczne, że głowa boli. widać, że reżyser stara się epatować ponurym wystrojem i nastrojem, ale to tak wykoncypowane, że kompletnie nieprzekonujące. tak mi się skojarzyło - na FF oglądałem 'See No Evil' i myślę sobie - o brudny, obskurny klimat. ale potem obejrzałem 'Them' i wtedy dopiero dotarło do mnie co to jest brud, syf i przygnębiający klimat. stąd ta estetyka MTV - niby ponure to wszystko, ale kręcone na 35 mm, kadry dopieszczone, ale tchnące pustką i sztucznością. do tego montaż jakby montażysta sraczki dostał. łeeee...
brutalność? bo ja wiem? przypomina mi się versus o Audition, tylko że role się odwróciły wszyzstkie praktycznie zabójstwa na jednym patencie - piła ciachanie od góry, piłą ciachanie od dołu, piłą odcinanie nogi... Liebesman tak bardzo się stara być taki ultra brutal, że w pewnym momencie film staje się nudny. w sumie, jak mam oglądać pokaz tortur to już wolę 'Guinea Pig' bo tam przynajmniej Hino nie udwał, że jego historia jest czymś więcej, że jacyś bohaterowie, że jakieś tło. no jak rany, co mie obchodzi jak giną w TCM:B bohaterowie? kiedy są puści, papierowi, że aż przezroczyści, są tylko figurkami do zaszlachtowania. to jest kolejny teen-slasher, tylko może nieco podampowany zgodnie z nowymi trendami w holiłudzie. cały ten nurt torture w we współczesnym horrorze zaczyna być już nudny. jeśli chodzi o patologiczne rodzinki i pokaz sadyzmu to ja wolę 'Devil's Rejects'!
a scena porodu? łeee tam, Miike to lepiej pokazał mi to się bardziej z Evil Dead Trap kojarzyło - tam poród był równie gumiany
ogólnie? TCM:B - nuuuuda i gore.
no nie, flagg, nie spodziewałem się...
No widzisz EGO, gust mi się psuje coraz bardziej. Piła mi się podoba, Smakosz 2 mnie niesamowicie cieszy, TCM - wg mnie i remake, i prequel najwyższej klasy... Coraz, coraz gorzej. Aż się boję co będzie dalej David DeCoteau MISTRZ!
David DeCoteau MISTRZ!
wreszcie z sensem Waćpan piszesz!
Ni no EGO, ale nie myśl sobie, że ja tak łatwo z pola walki ustąpię. Tu się rozgrywa walka o dobre imię imć Jonathana Liebesmana! Zero szacunku dla wichrzycieli !
EGO, no bo hola, hola z tym teen-slasherem. Pominę już fakt, że teen-slasher jako podgatunek już praktycznie wymarł i tylko nieliczni szaleńcy jeszcze próbują ekshumować jego truchło (taki Glen Morgan swoim niepoprawnym Black Christmas). No bo cóż EGO, jeśli przyjmiemy, że podwaliny teen-slashera sięgają połowy lat 90-tych, to pozwól, że postawię Ci osiem pytań:
1. Gdzie ta scream-queen w "TCM: The Beginning", gdzie ta gwiazda z dużym tyłkiem i obfitym biustem raz po raz eksponująca swoje wdzięki ku uciesze męskiej części publiczności? Sam napisałeś, że:
hmmm... ja zdaję sobie sprawę, że dużo zależy od nastawienia do filmu - widać akurat miałem dzień krytykancki aleeee... daj mi kilka dni na ponowną projekcję - i ciachnę odpowiedź uwzględniając Twoje uwagi, albo może machniemy versusa? co Ty na to?
Film trzyma konkretny poziom. Duże wrażenie zrobiła na mnie spora ilość przemocy, rzeźnickie efekty gore, zdzieranie skóry i tym podobne wesołości. W każdym razie dzieło brutalne, to dobrze. Kolejny plus to szeryf Hoyt, zajebita postać, zajebiście zagrana w wyspecjalizowanym w tym typie ról Ermeyu. Jestem nawet skłonny powiedzieć że to on, a nie Leatherface był główną gwiazdą filmu. Poza tym dużo ładnych plenerów, sporo suspensu, no i zaskakujące, znakomicie zrealizowane zakończenie! Największy minus to zero oryginalności, fabularnie za bardzo przypomina remake, co gorsza powiela nawet konkretne sceny! Ale generalnie to dobra produkcja.
7/10
Na mnei "Texas chain saw Massacre : The Beggining" zrobiła bardzo dobre wrażenei. jaka estetyka mtv? własnei w tym filmei jej praktycznie brak! Świetny klimat, dużo gore, a wszystko w poprzek owym wspomnianym teen-slasherom. zdecydowanie jestem na tak!
a może by tak temat przenieść do działu "USA" ?
ja osobiście strasznie sie zawiodłem na tym filmie. po bardzo dobrym remake'u (i nie boje sie przyznać publicznie, że film jest dla mnie bardzo dobry ) oczekiwałem sporo. w większości zgadzam sie z grzEGOrzem. początek bardzo ciekawy, środek mocno przeciętny i końcówka znowu dobra. ciesze sie, że mogłem ujrzeć początek kariery Hoyta jako szeryfa, utrate nóg Monty'ego. szkoda, że tak bezlitośnie omineli młodość Leatherface'a, bo i tam mogło być ciekawie. rola szeryfa po prostu zagrana Oscarowo kompletny brak współczucia dla ofiar rodzinki to ogromny minus. bezsensowna jatka sie dzieje przez cały film. motyw z motocyklistką do bani. jeżeli film miał sie skupić na gore, brutalności i szokowaniu widza to wolałbym, żeby odrzucili slasherową konwencje i dali popis choremu zachowaniu Leatherface'a w sposób zbliżony do azjatyckich produkcji. film troche zyskał w moich oczach bo byłem w kinie gdzie była prawie pusta sala. kolejny seans w domowym zaciszu już troche mnie wynudził... remake moge oglądać w nieskończoność. celowo pomijam porównywanie dwóch najmłodszych odsłon serii do filmu Hoopera, bo nie ma o czym mówić wogóle
"a miało być tak pięknie" chciałoby sie napisać.